Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2018, 12:07   #22
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Nocą, Kara położyła się w pobliżu Wulfa. Chciała w razie czego mieć oko na jego stan i gdyby coś się pogorszyło - móc odpowiednio wcześnie zareagować.
Usiadła na piaszczystym podłożu, przyglądając się w milczeniu jak wszyscy przygotowywali się do spędzenia niezbyt spokojnej nocy pod gołym niebem.
Wiedziała, że wszyscy oceniali ją przez pryzmat podejmowanych przez nią decyzji. Wiedziała, że większości - jak nie wszystkim - nie podobało się to, że zdecydowała się targać rannego Wulfa ze sobą. Czy się przejmowała? Zdecydowanie nie.
Nie ona zdecydowała o tym, że ma zostać “drugą”. O to pretensje mogli mieć jedynie do Wulfa - lub do samych siebie, że nie byli wystarczająco godni jego zaufania.
Nie uważała też, że nadawała się najlepiej do dowodzenia tą misją. Nie była żołnierzem. Zazwyczaj pracowała w samotności, zdając się jedynie na siebie. To było znacznie lepsze, niż współpraca z innymi ludźmi, na których nie zawsze można było polegać. Często bowiem mieli odmienne zdanie, a Kara nie lubiła chodzić na kompromisy.

Spojrzała na Wulfa. Mimo rany i braku czucia w nogach, dobrze się trzymał. Pewnie teraz też jej nienawidził za to, że zmusza go do życia jako potencjalny kaleka. Nie wzruszało jej to. Żył - to bylo najważniejsze. Z obecną techniką mógł tak naprawdę znów zacząć chodzić. O ile oczywiście przeżyją na tej pustyni.

Przeniosła spojrzenie na pozostałych towarzyszy. Marlona, Jerona, Danpę i Jayltre. Ciekawe czy gdyby to oni zostali ranni i nie mogli chodzić, to czy dalej byliby tacy chętni do porzucania ich przy wraku statku na pastwę zbliżających się imperialnych? Albo czy tak ochoczo przyjęliby strzał z blastera między oczy, calkowicie kończący ich żywot - nawet jeśli istniała perspektywa wyjścia z tej ciężkiej sytuacji?
Pokręciła głową z dezaprobatą, bo odpowiedź na te pytania pewnie brzmiała “nie”. Potem położyła się i spróbowała zasnąć, gotowa na to, że jej sen nie będzie wcale spokojny.

Jak za każdym razem, kiedy spała gdzie indziej niż w podroży statkiem kosmicznym, dręczyły ją koszmary. Znów była w Akademii Jedi. Ponownie przeżywała tragedię, która dotknęła ją, kiedy jeszcze tak naprawdę była dzieckiem. Widziała śmierć. Umierających kolegów i koleżanki. Wielkich mistrzów padających bez życia, kiedy próbowali obronić młodych padawanów.
Znów biegła przez korytarze, potykając się o martwe ciała Jedi. Znów chwytała za znaleziony miecz świetlny, którego ostrze następnie przebijało na wylot jednego z klonów. Jej pierwsze zabójstwo…

* * *

Następnego dnia ruszyli w dalszą podróż. Nastroje nie dopisywały. Najwidoczniej nie tylko Kara się nie wyspała tej nocy. Cóż, nie zamierzała wcale się przymilać do pozostałych. Nie trzymała ich na smyczy, w każdej chwili mogli pójść w swoją stronę. Nie zależało jej wcale na tym, by z nią zostali.
Mimo wszystko była wdzięczna Marlonowi, że pomagał jej w transportowaniu rannego Wulfa. Po rozbiciu się zrobił na niej nieprzyjemne wrażenie, kiedy jako pierwszy próbował pozbyć się Wulfa. Była wtedy gotowa sięgnąć po ostateczność, po przedmiot, który skrywała w torbie i którego tak dawno nie miała okazji wyciągnąć.
Kiedy jednak Marlon odpuścił, a później zaproponował swoją pomoc, Kara nieco zmieniła swój stosunek do niego. Nie ufała mu co prawda, ale była skłonna to zrobić. Zastanawiała się tylko, czy to nie jest tylko gra pozorów mająca na celu zamydlić jej oczy. Może coś kombinował? A może po prostu popadała w paranoję?

- Dziękuję, Marlon - powiedziała, kiedy przemierzali pustynię, taszcząc ze sobą Wulfa. Uśmiechnęła się do starszego z braci Sarów.

Kiedy dotarli do obozowiska szabrowników, Kara zaklęła pod nosem. Z jednej strony dotarli do JAKIEJŚ cywilizacji - z drugiej zaś był to obóz szumowin, z którymi mieli niewielkie szanse się dogadać.
Cóż mogli zrobić? Padło kilka propozycji. Większość z nich była bardzo ryzykowna. Nie wszystkim się to podobało, ale nie mieli innego wyjścia. Trzeba było zaryzykować.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - skomentowała ostateczny plan i uśmiechnęła się.
 
Pan Elf jest offline