Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2018, 17:33   #72
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nana i ważne decyzje


- No, wychodzi na to, że stara przyśpiewka się sprawdza - uśmiechnął się do zakonnicy. - Pozory często mylą. Czy coś. W papierach śnięta niewiasta, ale w gadce przypomina raczej włoskiego cyngla. Znając nasze kurewskie szczęście, w tym pełnym przykazań łebku zagnieździł się jeden z psycholi na posyłki robiących kiedyś u Abaddona. Ale ok. Informacje. Koleżanka ma coś przeciwko, żebym to teraz ja trochę porobił za biuro turystyczne? - to pytanie, stanowiące zdawałoby się czystą proformę, skierował do Quasu.
- Dobrze. Proszę tylko, abyś powstrzymał się od niepotrzebnych prowokacji.
- Prowokacji? Mua? Wypraszam sobie!
- kpiąco zadarł nos ku górze, zapewne naśladując scenę z jakiejś telenoweli. - Dobra. Starczy teatrzyków. Do rzeczy. Przysłał nas Szycha. Albo Eshat. Zależy jak kto woli. Jest, uh... “duchowym przywódcą naszej wspólnoty”. Ta. Z angielskiego na nasze to po prostu koleś od zasobów ludzkich z dogmatyczną otoczką i togą zamiast krawatu. Pamięta wystarczająco sztuczek z czasów przed wojną, żeby wiedzieć kiedy i gdzie pojawią się kolejni wykolejeńcy z Otchłani. Przydatny trik, nie powiem... - Valerius spojrzał obojętnie na rozżarzony czubek papierosa. Nana podświadomie czuła, że dawny anioł chciał powiedzieć coś więcej, ale w porę zatamował swój słowotok.
Shateiel skupiła wzrok na rudzielcu. Jeśli dobrze zrozumiała było im wszystko jedno czy była od Abadonna czy nie, bo gdyby to było istotne nie zacząłby jej tego tłumaczyć. Kim mógł być anioł, którego nie obchodziło, pod kim służyła podczas wojny? Palce na dłuższą chwilę zatrzymały się na oddzielnym paciorku. Wojna… Znów poczuła gorzki smak w ustach, ale teraz towarzyszył mu nie smak wina na podniebieniu, a delikatne pieczenie pod powiekami.

Przestała się bawić różańcem. To było dziwne. Jej palce układały się odruchowo w konkretnym rytmie, przesuwając się po paciorkach w doskonale sobie znanym kierunku. Jak do modlitwy. Jak często modliła się Nana? Była zakonnicą, więc często. Tyle że ten różaniec... Ten różaniec to było jakby coś dodatkowego, innego. Taki dziwny sposób na uspokojenie myśli i ciała. Zerknęła na trzymany przedmiot i po chwili wrzuciła go do kieszeni.
No i ta dziwna przerwa. Co jeszcze chciał powiedzieć? Ile będą przed nią ukrywać? Zdała sobie sprawę, że na zbyt długo zapadła między nimi cisza.
- Po co wam upadli z Otchłani?- Nana rozejrzała się po pomieszczeniu szukając jakiegoś wyjścia. Wypatrzyła je bez trudu, ale między nią a drzwiami znajdowała się wiadoma przeszkoda w postaci pierzastego palacza.
- A są jacyś upadli nie z Otchłani?- skontrował jednym pytaniem drugie. Wyraz twarzy Nany podpowiedział mu jednak, że dla niej odpowiedź może nie być zupełnie oczywista. Potwierdziły to także ganiące ślepia Quasu, toteż demon westchnął niczym załamany rodzic w stronę niereformowalnego dziecka i przyłożył się do sprawy bardziej.
- Nie licząc Gwiazdy Poranka - Nana wyczuła w słowach Valeriusa pokłady szacunku do przywódcy rebelii, o które zwyczajnie nie podejrzewałaby zblazowanego, cynicznie nastawionego Valeriusa względem kogokolwiek - wszyscy wygrzebujemy się z tej czarnej, mistycznej dupy w taki czy inny sposób. Większość teraz, kilka garści za czasów największych hitów inkwizycji, a te najgorsze życiowe łazęgi jeszcze przed tym, jak Chrystusowi nałożono na łeb cierniową koronę - ponownie napełnił płuca dymem.
- Przyzywają ich, zostają porwani przez odpływ albo, jeśli są dostatecznie zdeterminowanymi sukinsynami, wyczołgują się sami. A potrzebujemy każdego, kto się nawinie, z prostego powodu - bo w kupie siła, kupy nikt nie ruszy. Zbieramy na powrót kapelę z przed przymusowych wakacji w pierdlu i potrzebujemy zdolnych grajków, żeby zagrać wszystkie kawałki jak należy. Banał, nie? Ale rzeczowy - przytaknął samemu sobie.

Świeżo rozbudzonej opętanej to wszystko się nie podobało. A już zupełnie ta dwójka, która pojawiła się znikąd i ten ich cały szef. Musiała się jednak dowiedzieć jak najwięcej, jeśli chciała przeżyć. Kimkolwiek byli, wiedzieli kim była Nana. Ba! WIedzieli też chyba co ją spotkało. Czyli stanowczo za dużo. Trzeba było choć przez chwilę być miłym i współpracować. Uśmiechnęła się do rudego “biura turystycznego”.
- Co za zasoby ludzkie?
- A jakie niby...
- zaczął Valerius w znajomy sposób, ale szybko się opamiętał, zdając sobie sprawę, że coraz bliżej mu w zachowaniu do zaciętej płyty.
- Er, tego. Wiara, siostro. Wiara! Jakbyś nie przyuważyła, świat za oknem prawie całkiem z niej wywiało. Współczesny człowiek wykastrował się z jej posiadania dzięki frajerom w laboratoryjnych kitlach, a sama rzeczywistość nie jest już tak żyzna bez Stwórcy, który regularnie wzmacniałby ją swoim wszechmogącym mumbo-jumbo. Ale, ale! To się wyklepie, to się naprawi. Są też i widoki pozytywne. Brak lojalistów dyszących nam na karku oznacza, że możemy bez problemu wrócić do realizacji wizji Lucyfera, wyrwać człowieka z więzienia, jakie sam dla siebie stworzył, wynieść go pod niebiosa, żeby osiągnął pełnię swojego potencjału, a potem... - im dłużej trwał jego monolog, tym mniej Valerius przypominał ordynarnego zakapiora, jakim jawił się do tej pory. Tył pomiętej kurtki stał się nagle jakby wypuklejszy, a Nana była gotowa przysiąc, że pod luźnym kołnierzem mężczyzny zauważyła garść piór w kolorze nocnego nieba. Nad głową zatańczyła mu obręcz utkana z migoczących ślepi drapieżnych ptaków, po czym... Quasu kaszlnęła. Sztucznie. Wymownie. Jej wspólnik natychmiast wyrwał się z objęć usnutej przez siebie wizji, a towarzyszące mu przed chwilą emanacje zniknęły. Nie licząc oczywiście czerwonej jak cegła twarzy, która stanowiła jedyne świadectwo zalewającego go od wewnątrz zawstydzenia.

Lucyfer… gwiazda poranna, jak to ładnie go określił wcześniej rudzielec. Nana powstrzymała grymas, który chciał ukazać się na jej twarzy. Lepiej było nie okazywać tej dwójce co sądzi o przywódcy buntu - przyczynie ich upadku. Lata, wieki… wieczność w Otchłani, zrobiły swoje. Nagle to wszystko jakby straciło sens, było zbyt nieistotne w obliczu bólu i straty, którego doświadczyła. Jeśli ta parka nadal tkwiła w tym bagnie to ona tym bardziej nie chciała mieć z nimi do czynienia. Nadal jednak czegoś nie rozumiała.
- Potrzebujecie wiary? Wiary w Niego, czy w coś innego? - Przeczesała włosy, zdając sobie sprawę, że jej ciało rzadko to robiło… no tak zazwyczaj miała na głowie welon. Musiała dowiedzieć więcej o Nanie. Odwiedzić zakon. Trzeba jednak było zadać trudne pytanie. - Co planujecie ze mną zrobić?
Dwójka posłańców odbyła między sobą wzrokową naradę - szybką i rzeczową. Valerius, którego poliki odzyskały już normalny kolor, zrobił krok do tyłu, wracając na niedawno opuszczony stołek. Werbalne lejce ponownie przejęła Quasu.
- To zależy od Ciebie, my nie mamy zamiaru Cię do niczego zmuszać - powiedziała dobrodusznie, chcąc rozwiać wątpliwości co do swoich intencji.
- Możesz dołączyć do naszej wspólnoty, razem z nami wrócić do budowania świata, o który walczyliśmy. Możesz też ruszyć własną drogą, w pojedynkę. Żyć na swój rachunek, nie krępowana przez nikogo... ale i bez dalszej pomocy z naszej strony - słowa padające z ust wysokiej kobiety były dokładnie wyważone. Bez wątpienia chciała, aby Nana miała jasny obraz sytuacji. Wyrazy niosły też dobrze odczuwalną ostateczność, sugerowały jednorazowość przedstawianej oferty, a jednocześnie nie brzmiały jak otwarte ultimatum.
- Wiem, że decyzje tego typu nie należą do łatwych. Proszę, zastanów się. Nie ma pośpiechu - dlaczego więc brzmiało to tak, jakby właśnie została postawiona pod ścianą ?
- Czy chciałabyś najpierw spotkać się z Eshatem i zadać mu kilka pytań, aby rozwiać swoje wątpliwości? A może wolałbyś wcześniej zobaczyć nasz Akropol na własne oczy?

Czemu brzmiało to jak: Albo idziesz z nami albo zatrujemy ci życie? O ile pomoc w ogarnięciu się w tym świecie brzmiała kusząco, to był problem. Nie podobało się to jak bardzo czule Valerius wypowiadał się o Lucyferze. Czy cała banda Eshata była taka? Czy może zbierał w swoim najbliższym otoczeniu każdego upadłego, który mu się nawinął?
- Tak… fajnie by było się dowiedzieć kto jest papieżem w tym kościele - Nana wewnątrz niej aż skuliła się na to porównanie, jednak z drugiej strony było to coś, co wspomnienia podsunęły jej jako pierwsze. Akropol… głowa zakonnicy podsunęła jej co nieco informacji. Tylko czemu Quasu użyła akurat tego porównania? Czy Valerius nie wspominał o togach?
- Chętnie obejrzałabym też ten Akropol. Nie wiem czy mogę skorzystać z obu opcji, a do tego wstrzymać się z decyzją - uśmiechnęła się, pozwalając by twarz ułożyła się w dobrze zapamiętany, życzliwy sposób. Będzie musiała spędzić chwilę przed lustrem i w ogóle ocenić jak wygląda. Ale nawet bez zaglądania w magiczne zwierciadło mogła stwierdzić, że z jej cywilnym strojem, tym założonym, aby nie utrudniać życia innym rezydentom klasztoru, coś było nie w porządku. Wcześniej, przetrzepując spodnie w poszukiwaniu dokumentów i powiązanego z profesją talizmanu, nie zwróciła na to uwagi. Teraz jednak odnotowała, że tylna część ubrania - w szczególności obszar pleców - była nadzwyczaj... sztywna? Wyschła i chrupka? Przy każdym ruchu uszy dziewczyny rejestrowały mętne chrzęsty i trzaski. Kiedy zaciekawiona odwróciła się w tył, zobaczyła garstkę zbrązowiałych płatków krwi mknących ku podłodze. Kości i narządy wewnętrzne Nany nie nosiły co prawda żadnych śladów tego, że ich właścicielka targnęła się na własne życie, ale jej ciuchy były mniej skore do zachowania tajemnicy. Tylko jak to było możliwe? Jeśli rzeczywiście miała spotkanie pierwszego stopnia z betonem, który jak podpowiadała jej Nana nawet w upały potrafił być dosyć śmiercionośny mimo względnej miękkości, to jakim cudem była, żyła i gadała? (Zauważanie ST 7 - Sukces) Lewa powieka Quasu drgnęła obserwując groteskowy balet nowej podopiecznej, ale kobieta natychmiast zabiła w sobie zarodek obrzydzenia - nie była to jej pierwsza rozmowa rekrutacyjna. Samobójcy stanowili jej chleb powszedni, toteż ani myślała dać się wyprowadzić z równowagi odrobinie zaschniętej juchy. Przełknęła z głuchym pogłosem.
- Ja... oczywiście, że tak. Jeżeli nasze cele się rozminą, odejście zawsze jest op-
- Może niech ona najpierw “odejdzie”, żeby doprowadzić się do stanu używalności, co? Po skoku na główkę do betonowego basenu wygląda jak trzydniowy tam-
- Valerius! -
dziewczyna o kasztanowych włosach syknęła w stronę swojego ochroniarza - Obiecałeś mi, że będziesz unikał ordynarnych spostrzeżeń, prawda?
W ramach riposty anioł uśmiechnął się bezkarnie, po czym kopnął między dwie dziewczyny kartonowe pudło, które dotąd, całkiem niepozornie, spoczywało u podstawy okupowanego barku. Rozwarte płaty tektury ujawniły Nanie, że ma do czynienia z paczką świeżych ubrań.
- Dalej siostro, jeśli jesteś wstydliwa, możesz się przebrać na przedpokoju. Do toalety bym nie wchodził - syf, karaluchy wielkości małych psów i te sprawy. Gorącej wody niestety też brakło, ale w pudle znajdzie się kilka paczek nawilżonego Cleanexu i jakiś antyperspirant. Warunki polowe w wielkiej metropolii, kumasz - wyjaśnił niedbale mężczyzna, wracając do męczenia szluga. Zbita z pantałyku, ale okazując faktyczne zatroskanie, Quasu dodała:
- Chciałabyś może, żebym Ci pomogła? Z doświadczenia wiem, że przez pierwsze kilka godzin po zadomowieniu się w śmiertelnym ciele lepiej nie zostawać samemu..- oferta może i wydawała się szczera, ale objuczony psychicznym bagażem umysł zakonnicy od razu zaczął wywlekać na wierzch najróżniejsze scenariusze seksualnego wyzysku.

Wstydliwość to było stanowczo za słabe słowo jak na emocje, którymi obrzuciła ją Nana choćby na sugestię tego, że miałaby się przy kimś rozbierać. Shateiel westchnęła ciężko. Powoli przejrzała wybrane dla niej ubrania. Nie było to coś co biedna siostrunia by wybrała. Wąskie jeansowe spodnie poprzecierane w miejscach których na pewno nie chciałaby eksponować, a do tego raczej obcisła koszulka z grafiką jakiegoś zespołu. Podrzucone wspomnienie charakteryzujące się dosyć ciężkim brzmieniem nawet przypadło upadłemu do gustu. Poczuła przerażenie Nany, a po słowach Quasu dużo więcej. Zakonnica zaczęła się wycofywać, obrzucając Shateiel całym asortymentem ciekawostek. Wyobraźnia od razu dodała seledynowym oczu rozmówczyni odrobinę perwersyjnego charakteru. Niemal poczuła na swoich plecach dotyk delikatnych kobiecych palców wędrujących pomału w dół i zanurzających się w… No, no…
- Będzie chyba szybciej jak spróbuję się ogarnąć sama. - Zakonnica uniosła karton z ubraniami. Czuła na policzkach delikatne palenie. Rumieniec, nad którym nie była w stanie zapanować. - Sama i na osobności.

Ale z drugiej strony, czy można było ich winić? Dwójka skrzydlatych wysłanników zapewne miała (mgliste) pojęcie o wzorze, jaki krew samobójczej zakonnicy utworzyła na chodniku, ale szczegóły tego, co skłoniło ją do podjęcia tak drastycznych środków osobistej ekspresji pozostawały dla Quasu i jej ochroniarza równie niesprecyzowane, jak obecne miejsce pobytu Porannej Gwiazdy. Jako że rozpromienienie Nany nie uszło jej uwadze, wysoka anielica bezsłownie wbiła wzrok w podłogę i machnięciem dłoni wyraziła zgodę na prośbę koleżanki. Wiedziała, że dalsze zgłębianie tematu skieruje ją na emocjonalne pole minowe, a zbyt ceniła własny spokój ducha, aby pochopnie podjąć się takiej wycieczki. Z kolei Valerius był zbyt zajęty sprawdzaniem wiadomości tekstowych na swoim telefonie, żeby zauważyć nerwowość, jaka znikąd owiała zakonnicę - o zrozumieniu jej natury nie wspominając. Przedpokój przywitał ją podmuchem taniego wina i zaschniętych wymiocin.


Szczęśliwie nigdzie nie zauważyła osób odpowiedzialnych za ten uroczy bukiet zapachowy. Mogła więc się przebrać nie nękana zberźnymi spojrzeniami losowych alkoholików. Właściwie... mogła też wiele innych rzeczy. Przez myśl przemknęła jej opcja porzucenia dynamicznego duetu w pomieszczeniu obok i poznania świata śmiertelników na własną rękę, bez bycia targanym na smyczy. Wiedziała, że gdyby rzuciła się w stronę schodów i uciekła w nocne odmęty, nigdy by jej nie znaleźli. Ale w głowie tliła jej się także świadomość tego, że wolność rzadko związana jest z bajkową beztroską. Wspólnota wspomniana przez pierzastą dwójkę ofiarowała sobą jakiś punkt zaczepienia w uniwersum, o którym dopiero co wyrwana z Otchłani anielica nie miała bladego pojęcia. Jakąś formę wsparcia, punkt wyjściowy, od biedy miejsce do namysłu. Przyśpiewki o swobodzie nie mogły pochwalić się tym samym. Do tego było coś jeszcze. Ciekawość. Potworne, nie dające spokoju, uczucie które męczyło zarówno Shateiel jak i Nanę. Jak urządziły się Anioły na ziemi? Jak radzili sobie ci, których Pan odrzucił? Zaczęła się rozbierać przezwyciężając nieodpartą chęć zakonnicy by obrócić się w stronę ściany. To idiotyzm! Tak każdy głupi może zajść cię od tyłu. Niemal warknęła na samą siebie. Nana wycofała się, jednak i tak nie pozwalała o sobie zapomnieć. Gdy tylko chłodne powietrze dotknęło bladej, nagiej skóry, momentalnie znów jej policzki pokrył rumieniec. Szybko zaczęła się wycierać mokrymi chusteczkami, wrzucając je do kartonu, tuż obok nowych ubrań. Nana z jakiegoś tylko sobie znanego powodu upierała się by nie śmiecić. Toż to miejsce tonęło w syfie! Shateiel złośliwie ścisnęła swoje piersi, sprawiając, że całe ciało zadrżało, a zakonnica z powrotem wycofała się w tył głowy. To znacznie ułatwiło dalsze czyszczenie się.
To ciało było takie miękkie, wrażliwe. Za nic nie nadawało się do walki. Wywoływało to w aniele trudne do zniesienia rozgoryczenie. Te dłonie nie będą nawet w stanie unieść miecza! A co dopiero nim się zamachnąć. Po odnalezieniu bielizny, na którą Nana się upierała, Shateiel nabrała pewności, że to Valerius wybierał jej ubrania. Czerwone koronkowe majtki i stanik ewidentnie by były czymś co zazwyczaj nosiła zakonnica. Chwilę zastanawiała się na ile jest sens je zakładać. Przekonał ją fakt, że bluzka na pewno będzie się mocno opinać, a spodnie wrzynać jej w tyłek. Szybko skończyła się ubierać, zarzucając na wierzch bluzę, która przyniosła Nanie choć odrobinę ulgi. Przełożyła do kieszeni nowych spodni zawartość starych i była gotowa. Wrzuciła do kartonu stare ubrania i wróciła z nim do pomieszczenia, w którym zostawiła Quasu i Valeriusa.
- To jestem gotowa.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 12-04-2018 o 10:14.
Aiko jest offline