Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2018, 16:46   #5
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Oto jestem. Maleńka figurka na deskach pomostu. Jego pale wbite głęboko w dno nabrzeża. Wokół mnie błękit nieba, powierzchnia oceanu skrzy się w blasku słońca. Pod skórą morza, niczym krople krwi w żyłach, przemykają rybki, lśniące niczym kawałki czerwonego złota.
W powietrzu unosi się cichy, wysoki szept fletu. To moja ballada. Jedna z tych, które nie mają tytułu, tylko numer.
Pieśń dobiega końca i otwieram marzycielsko przymknięte oczy. To jest życie. W takich chwilach oddycham pełną piersią.
Wracam do rzeczywistości. Przede mną życie niczym odcienie szarości.
A pejzaż wokół mnie zanika. Wokół kładzie się mgła, biała niczym welon ślubny.
Mgła obejmuje mnie łagodnie. Znów przymykam oczy i rozkoszuję się dotykiem jej wilgotnych ramion. Wciągam do płuc powietrze, a z nim zapach. Wilgotny zapach mgły.
Jestem sam. Samiuteńki we mgle. Czy ktoś kiedyś był tak samotny?
Pewnie tak...

*****

Budzi mnie dotyk jej skóry, ciepło oddechu przesyconego zapachem owoców. No tak, przecież na kolację objedliśmy się morelami...
Otwieram oczy, wpatrując się w przesyconą ciemnością przestrzeń sypialni. Nad sobą miast sufitu widzę zarys kobiecej sylwetki. Ale tylko przez chwilę albowiem niemal natychmiast dominującym zmysłem staje się dotyk.
Czuję jak jej uda obejmują moje biodra niczym klamra. Jej dłonie przesuwają się po mojej skórze więc odpowiadam pieszczotą równie zmysłową. Słyszę cichy śmiech i szept, którego nie rozumiem, ale jego znaczenie sprawia, że na chwilę tracę oddech.
Czuje jak kobieta nade mną zaczyna się powoli zmysłowo poruszać. Każdy ruch to dodatkowy impuls budujący królestwo rozkoszy.
Za dużo. Za szybko.
Rozkosz jest obezwładniająca, ale udaje mi się podnieść do siadu. Przyciągam ją bliżej, czuję dotyk jej piersi na mym torsie. Zapach włosów. Dotyk dłoni. Z zapartym tchem patrzę jej w oczy.
Za dużo. Za szybko...
Czuję jej palce na moich bliznach. Rytm oddechu kobiety zmienia się odrobinę. Jest zaciekawiona, czuję to.
Czuję jej palce na swoim policzku. Na moje usta, podrażnione jej pocałunkiem, ciśnie się wiersz.

Między bliznami ukryły się słowa
Wydarte z Twego gardła głębi
Gdy podniecenie gdzieś rozsądek chowa
Kiedy pościel się pod nami kłębi
Obsypane Twymi wargami ciało
Rozkoszą oblane i przyjemnością
Krzyczy o więcej, ciągle mu mało
Nienasycone nigdy Twoją bliskością

Szept zamiera mi na wargach gdy znów czuję jej dotyk.
Szybujemy. Przez mgłę.

*****

Pulsujące energią promienie słońca wciskają się do sypialni budząc Glaiscava niczym dotyk Jej palców.
Sen? Nie. Przynajmniej nie wszystko było snem.
Bard usiadł, przeciągnął zastałe mięśnie rozkoszując tym wczesnym treningiem.
Siedząca przed zwierciadłem kobieta odwraca się. Posyła kochankowi uśmiech i znów wraca do czesania.
Nie wszystko było snem. Nie wszystko.
- Laira?
Odwróciła się na chwilę.
- Pójdziesz ze mną na jarmark?
- Chyba żartujesz – prycha kobieta – Tego mi tylko brakuje żeby plotkary strzępiły sobie moim kosztem języki. Wstawaj, Glais. Mój mąż wraca niedługo. Już cię nie ma.
Bard podniósł się z szerokim, zaraźliwym uśmiechem na wargach.
- Mam coś dla ciebie.
- Hmmm?
Glaiscav skinął dłonią wykonując krótki zawiły gest. Z parcianej torby obok łoża wylewitował naszyjnik z pereł. Niczym pokutujący duch spłynął w palce barda. A stamtąd na szyję kobiety.
- Podoba ci się?
- Podoba, ale – ona gładzi prezent, jej oczy lśnią od niewylanych łez – Jesteś bardzo młody, kochany mój...

*****

Bardzo młody. W domyśle zbyt młody. Zbyt młody na co?
Z gardła rwał mu się śmiech.
Za młody na sen? Za stary na grzech?
Chciał sobie powiedzieć, że diabli z tym. Ale czuł nieuchronnie nadciągający smutek postkoitalny. Depresję poorgazmową.
Do diabła z tym. Pieprzony mąż Lairy nie zepsuje mu dnia. Nawet jednego poranka.
Laira.
Ta kobieta nieoczekiwanie stała się dla niego ważna. Zbyt ważna, żeby powiedzieć - „diabli z nią”.
Potrząsnął głową wynurzając się z morza myśli na ląd rzeczywistości.
Tak jak sobie postanowił, poszedł na jarmark. Sam. Po nocy spędzonej na igraszkach był wściekle głodny więc co prędzej skierował się w stronę budek z jedzeniem. Zjadł jagodziankę, poprawił czymś bardzo dziwnym, smażonym i nabitym na patyk,a teraz siedział pod murem składu kupieckiego rozprawiając się z orientalnym przysmakiem popijanym kubkiem dobrego węgrzyna.
Pieniądze uciekały mu z sakiewki jak krew z rany, ale Glaiscava to nie martwiło. Choćby wydał wszystko, jest wielu ludzi, którzy ugoszczą minstrela.
Siedząc pod murem przyglądał się przechodzącym ludziom. Wszędzie dookoła widział barwne stroje, egzotyczną bizuterię, skomplikowane tatuaże. Słyszał głosy, śpiewy i przekleństwa. Czuł zapachy jadła, perfum i tytoniu.
To ostatnie przypomniało mu, że czas na fajeczkę. Rozprawił się już z jedzeniem i winem więc chętnie sięgnął do kapciucha. Chwilę później Glaiscav dodał coś od siebie do jarmarcznych zapachów. Aromat dobrego tytoniu, mianowicie.
- Dobre piwo za tytoń do fajki. Dobrze?
Głęboki mocny męski głos.
Pochylający się nad nim mężczyzna trzymał w dłoni lekko wyszczerbiony kufel. Aromat mocnego chmielu uderzył w nozdrza. Bard zerknął ciekawie.
Mężczyzna był wysoki i nienagannie odziany. Ciemna opończa kreśliła zawiłe kręgi w kurzu ulicy, twarz krył opuszczony kaptur. W dłoni spoczywał kij wędrowca. Bił od niego zapach, który niejasno dawał się zakwalifikować jako laboratoryjny. Zapach odczynników, chemikaliów...i tytoniu. Dobrego tytoniu.
Bard nie myślał długo. Palacz rozumie palacza. Osobiście nie przepadał za piwem, ale nie chciał robić nieznajomemu przykrości. Uśmiechnął się więc i sięgnął do kapciucha.
Chwile później twarz mężczyzny otoczyła chmura dymu. Bard pociągnął piwa z kufla i zasalutował tamtemu.
- Morituri te salutant! Pal, pij i bądź szczęśliwy!
- Słusznie – mężczyzna skinął głową, ten ruch sprawił, że jego kaptur osunął się na plecy.



Bez wątpienia mógł podobać się kobietom. Opalona twarz o regularnych rysach, grzywa ciemnych włosów i zadbana broda, ciemna, ale z biegnącym przez środek siwym pasmem. Mocny podbródek, zdecydowane usta. W uchu kolczyk, małe złote kółeczko.
Bard zamarł.
Mężczyzna raz jeszcze skinął mu głową, po czym odszedł otoczony chmurką fajkowego dymu. Wyglądał teraz niczym demon na urlopie.
Ta twarz. Skąd on gościa znał...
Glaiscav zamarł. Niemożliwe...
- Khelben – wymamrotał bard – Khelben Arunsun!
Ale mężczyzna zniknął już w tłumie. Klnąc pod nosem Glaiscav opadł na bruk ulicy.
Nie uwierzą mi. Nigdy mi nie uwierzą. Sam Czarnokij tak po prostu podszedł do mnie prosząc o tytoń.
A może to nie on? Może ktoś bardzo podobny?
A diabli z tym...

*****

Kilka godzin później Glaiscav siedział „Pod Pełnym Kuflem” i delektował się obecnością towarzyszy i płynącą w krwiobiegu nikotyną. Kopę lat. No, może to lekka przesada. Nie widzieli się jakieś dwa tygodnie i bard az się gotował by usłyszeć ich opowieści i przedstawić własną. Albowiem opowieści były tym co bard kochał najbardziej.
Każdego z kompanów bard przywitał jak należało.
- Khalim, niech twoi szlachetni przodkowie cię nie opuszczają...
- Ramas, błogosławieństwo Tempusa niech cię oświeca...
- Rita, niech twoje strzały lecą celnie...
- Synarfin, smacznego!
- Shargos...
- Durin...
Tych dwóch ostatnich powitał nieco inaczej niż resztę i nie trzeba było wielkiego rozumu by rozpoznać różnicę. Druida pozdrowił uniesieniem dłoni i szczerym uśmiechem. Dłoń krasnoluda ścisnął krótko i szorstko, a jego oczy były zimne.
Przyjaciele moich przyjaciół, czy jakoś tak. W tę akurat tezę bard niezbyt wierzył. Krasnoludzki kleryk jak dotąd niewiele mu zaszkodził, ale bard po prostu za nim nie przepadał. Powodów nie zdradzał. Nie warto.

*****

Glaiscav przerwał wymianę oględnych żartów z towarzyszami, wstał by powitać czarodziejkę. Zatroszczył się o jej puchar i teraz pilnował by był stale pełny.
- A jaki jest cel tej, nie wątpię, zacnej i bohaterskiej wyprawy? – zainteresował się bard dając znać uśmiechem by nie traktować jego „paladyńskiej” wymowy do końca poważnie.
- Złupienie starej, zapomnianej podziemnej twierdzy - Wypaliła Hena, choć szeptem. W obie dłonie pochwyciła puchar z winem, po czym ledwie zamoczyła w nim usta.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 13-04-2018 o 13:08.
Jaśmin jest offline