Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2018, 23:41   #287
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Fenn wraz z Rose, i deptającym im po piętach Bixem, wybrali się na zakupy. Nie były to jednak takie, na jakie liczył mięśniak. Towarzystwo bowiem zabrało się za… kupowanie żywności. W pierwszym lepszym sklepie po drodze, prowadzeni przez panienkę North, znaleźli się wśród wszelkiego rodzaju owoców, warzyw, mięsiwa i trunków.


Rose z kolei może i głupiutka jak but była, jednak na kilku rzeczach też się w końcu znała. Zaczęła więc przeglądać dostępny asortyment, i wybierać to, co według jej uznania powinno się znaleźć w kuchni Fenixa.

Mingalingińskie tłuste Nuggetsy, 20 kilo… miejscowa specjalność w postaci paluszków krabowych Veruari… 50 kilo. Lemonkowe frytki(wtf?) 100 kilo… a cena rosła w górę i rosła, licznik zapierdzielał, a kredyty uciekały. Ile Fenn jako kwatermistrz dostał od Leeny? 3000...

- Fenn, spróbujesz, też chyba lubisz pojeść? - Rose trzymała w paluszkach napromieniowane(!!) jajko Królewskiej Salamandry Blosk już bez skorupki.

Bixa z kolei skręcało z nudów. No dobrze… może odrobinkę, tak serio odrobinkę był zaciekawiony co też tu mają ciekawego do wychlania, jednak i tak to nie usprawiedliwiało męczarni, przez jakie musiał przechodzić.



~



Tomi opuścił grupkę wycieczkowo-kupującą, po czym wrócił na Fenixa. Na chwilę obecną miał wystarczająco fajek, perspektywy na zwiedzane przybytku go jakoś nie interesowały, więc…

Fenix jednak był zamknięty na 4 spusty. Mógł po prawdzie dokonać małego włamu, i wejść na pokład samowolnie, jednak z jednej strony, nie miał akurat przy sobie odpowiednich narzędzi, z drugiej z kolei, jakie to by rzucało światło na jego osobę przy takim numerze? Jak nic, wykopali by go na zbity pysk, i zostawili tu na pastwę losu.

Po bezcelowym tłuczeniu w przycisk intercomu przy jednej ze śluz, zauważył w końcu, iż jednak ktoś jest na miejscu. Na samej łajbie, wyyyyysoko ponad nim, ktoś coś naprawiał, chodząc po kadłubie jakieś 15 metrów powyżej od jego pozycji?

Co też on się nawrzeszczał, żeby w końcu zwrócić na siebie uwagę. To była ta młoda dziewczyna z ogonem, jak jej szło… Vis! Pewnie zajęła się w końcu tą cholerną anteną, o której tak wszyscy nawijali. Może powinien jej pomóc, przy okazji może wyjdzie zaś jakaś rozmowa, i dowie się czegoś pożytecznego odnośnie samej łajby, czy tam i załogantów?



~



Za namową Becky, dziewczyny postanowiły więc zwiedzić kosmoport, by dowiedzieć się co też za załogi w tej chwili przebywały w Hell’s Bells. Pilotka odwaliła się na tą okazję co nie miara, Isabell… również nie pozostawała w tyle, choć Macolitka ubrała się nieco bardziej bojowo, ale i tak nieźle wyzywająco.


Na widok obu śliniło się więc wielu mężczyzn różnych ras, jednak wszystko skończyło się jedynie na gwizdaniu i małych, słownych zaczepkach. Piraci piratami, ale widać, że trzymano tu wszystkich za mordy. O żadnym obmacywanku, zbytniej natarczywości, czy nawet i otwartych próbach… zgwałcenia(?!) oficjalnie nie było mowy. Ale kto wie, co by się działo, gdyby zgubiły się gdzieś z dala od głównych miejsc pełnych wszelakich osób…

Kosmoport był zaś miejscem wyjątkowo publicznym, nic im więc nie groziło, a Isabell - ku małemu zdziwieniu Becky - też potrafiła co niektórym odpowiedzieć niezłym tekstem, czy tam i uniwersalnym gestem wystawionego, środkowego palca dłoni, co z reguły wywoływało rechoty i… żarty odnośnie jej palca, palca typka, i miejsc, gdzie by można było je wsadzić… ech ci cholerni mężczyźni.

Z drugiej jednak strony, wystarczyło się słodko do jakiegoś głupola uśmiechnąć, i już skakał wokół nich, gotowy zrobić niemal wszystko… statków, oprócz Fenixa, było więc jeszcze 5:

“Calediodiański Orzeł”, krążownik niejakiego Byrona Gellonsa. Niepoprawnego podrywacza, którego załoga w połowie składała się z robotów ??

Fregata “Fleebub” i jego Kapitan Bosher Zepegor, z rasy Rhelomrizi(Humanoidalne insekty, posiadające wiele cyber-dodatków, będące już w dużym stopniu cyborgami… wielce religijna rasa i pokojowe nastawienie, choć czasem urządzają krucjaty przeciw swym wrogom). Skoro tu byli, czy oznaczało to, iż jako pirat, Bosher i jego załoga byli wyrzutkami własnej rasy? Może lepiej ich nieco omijać…

Eskorta “Goodbye Gravity” od Camille Quigley. O, o tej to Becky słyszała, choć nigdy nie spotkała osobiście. Na pokładzie same dziewczyny, wieczne imprezy, balangi i orgietki… a w międzyczasie dojenie zadurzonych w nich frajerów, okradanie ich, czasem porwania dla okupu, laski były tak ogólnie w porządku.

Niszczyciel “Hellhound”, i niejaki Exon “Piącha” Vermeer, ponoć wieeelki dryblas, silny, wredny, a przy tym i inteligenty, świętowali właśnie udany napad na jakieś kasyno…

I wreszcie, Battleship “The Executioner”, samego Blackbeard.


Becky zamrugała nerwowo oczami na takie wieści…

- Stało się coś? - Isabell jeszcze nie zrozumiała sprawy.



~



Doc skierował swoje kroki do pierwszego z brzegu baru, z zewnątrz wyglądającego nieco obiecująco… jak bardzo się mylił. Wewnątrz już w sekundę okazało się, iż to była raczej podła speluna, w której przebywali raczej wyjątkowo prości załoganci pirackich statków, a nie sami kapitanowie, więc szanse na spotkanie kogoś, kto był warty uwagi, były marne…


Chociaż, z drugiej strony, nawet od tak nic nie znaczących płotek mógł się przecież dowiedzieć, na czyjej łajbie służą, i odpowiednio pociągnąć ich za język, by uzyskać potrzebne informacje.

Kilku podpitych i napalonych na Androidkę idiotów, wiwatujący do jej tańców. Paru typków grających przy stole w rogu w pokera, gdzie stawki nie przekraczały nawet 10 kredytów, co już samo w sobie mówiło o ich “wielkim” statusie łupieżców przestrzeni kosmicznych… raczej chyba komicznych. Paru wyglądających na w miarę normalnych, popijających to tu, to tam… i jedna, jedyna kobieta w całej tej dziurze, siedząca samotnie przy stoliku.


Chyba powinien się od niej trzymać z daleka. Tak, zdecydowanie. Wyglądała na taką, co to po skończeniu numerku z gościem, obcina mu jego jaja, gdy ten śpi… a jednak, wzrok Bullita spoczął na niej nieco dłużej niż powinien, przez co i ona to zauważyła, wstając od stołu i kierując swoje kroki do niego. Jej dłoń spoczęła na kaburze blastera.

- Co jest? - Zagadnęła wielce inteligentnie, zwracając uwagę na ich parkę połowie klienteli tej speluny.



~



Night niuchał, niuchał na całego… kto, gdzie, z kim i po co. Ile statków obecnie się tu znajdowało, kim byli kapitanowie. Znowu wyszedł z niego dawny glina, skrupulatnie zbierający informacje i dodający kawałeczek do kawałeczka. Ot to postawił piwo, to podsłuchał, to zadał z pozoru idiotyczne pytanie, a uważający go za idiotę rozmówca w przekonaniu, iż wyprowadza bałwana z błędu, przy okazji wyjawił również to, o co właśnie Nightowi chodziło…

Statków w chwili obecnej było pięć, takich większych statków, nie licząc pomniejszych jednostek, gdzie to ledwie na pokładzie mieściło się 5 osób:

- Pierwszym z nich, i najmniejszym, był “Goodbye Gravity” niejakiej Camille Quigley, na pokładzie zaś same laski, które podejście do piractwa miały niczym Leena, można więc było od razu o wszystkim zapomnieć…

- Kolejnym był Kapitan Byron Gellons, w posiadaniu krążownika “Calediodiański Orzeł”. Ten z kolei był fircykiem wiecznie ganiającym za świeżymi cipkami.. również nic wielkiego uwagi.

- Bosher Zepegor, alien dowodzący niszczycielem… ach, srać to.

- Czarnobrody.

Bajeczka dla dzieci i naiwniaków. Straaaszny pirat, z równie straszną załogą, wredny sukinkot, gotowy własną matkę obedrzeć ze skóry, po czym jeszcze sprzedać z zyskiem.

Ano. Kurwa. Nie.

Ktokolwiek o nim tu ledwie napomknął, miał mokre gacie. I to bynajmniej nie z podniety. Jak wszechświat stary i przedpotopowy, Blackbeard był jak najprawdziwszy, i każdy trząsł jajami przed ledwie jego pseudonimem. I on tu kurna był, i on tu kurna jego ON mać był owym pirackim królem.

Nightfall chciał ślubu z Isabell. Początkowo, jako zwariowany pomysł, jako żart, chwila uniesienia, ho-ho, ha-ha piracki król udzieli ślubu… a właśnie że kurde tak.



W trakcie rewizji opędzlowali go praktycznie z wszystkiego, i mało brakowało, a stałby tam serio goły i wesoły. No ale czego się w końcu ponoć nie robi dla miłości… ja piórkuję.

Bez broni, bez nawet nożyka przy dupie, po skanerze i macanku, po ogólnych poradach, by nie ruszał się zbyt gwałtownie, by nawet nie kichał, jeśli mu życie miłe, znalazł się przed obliczem samego Czarnobrodego. Niby błaha sprawa, ślub udzielany przez “największego drania spośród drani”, a jednak, nawet przy tak banalnej rzeczy, okazało się, iż mówienie prawdy czasem jednak popłaca. I tak oto, Night wylądował przed JEGO obliczem, gdzieś tam po kątach z paroma lufami wycelowanymi w jego skroń.


- Więc chłopcze, ślubu się zachciewa, tak? - Czarnobrody… uśmiechnął się pod nosem. Kilka razy pokręcił niepełnym kielichem wina w swej dłoni, po czym powąchał alkohol. Spojrzał na Nighta. O kilka centymetrów od niego wyższy, szerszy, cięższy, bardziej… mechaniczny. Uśmiechnął się podejrzanie.
- Wiesz ile to ma lat? S-e-t-k-i - Wycedził przez zęby, po czym podał własny kielich strzelcowi, rozdziawiając gębę od ucha do ucha - Pij.

I nie było odmowy. Nie w tej sytuacji.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline