Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2018, 22:51   #103
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
PvP nie piwo nie musi być jasne. Chwila. Szlag...

Berdych się nie mylił. Vince'a o tym, że ma ogon poinformował na mieście pewien złodziej. Grubas postanowił więc zasadzić się na orka w zadupiastej przelotce między domami biedoty. Gdy tylko Berdych pojawił się w zasięgu zarobił sztachetą z płotu wprost w podstawę nosa.
- Kurwa - zadźwiedzał głośny bas półorka rozcierając krwawiący nochal. Już drugi raz oberwał w tym przeklętym towarzystwie.
- Jesteś fiucie! - Odezwał się przez zęby w stronę Vince’a. - Czekałem na ciebie - dokończył po czym sam wymierzył cios prosto w gruby bebech rasisty. Gęsta ślina zaskoczonego szybką ripostą Vince’a przeleciała Berdychowi obok twarzy.
- Nie cierpisz aby w tym swoim pierdolonym kraiku na brak zaufania? - Zagadnął dając krok w tył i zachodząc orka od boku.
- Nie zamierzam się z tobą całować pedale, więc chociaż mnie nie śliń - odpowiedział Vince’owi starając się tak obrócić by cały czas mieć go w zasięgu wzroku. O użyciu magii nie było mowy, bo pewnie zwabiło by to straże miejskie i zapewne mieliby przesrane. Doskoczył do Vinca i kolanem próbował zgnieść mu jaja. Jego przeciwnik był jednak wytrawnym pięściarzem, zupełnie naturalnie zbił więc uderzenie i pojawił się z prawej wymierzając sierpowy w okolice ucha. Zupełnie niefinezyjny obrót pozostawił jednak prawą łydkę bez ochrony. Berdych wykonał unik po czym widząc, jak Vince się odsłaniał musiał skorzystać z okazji, podcinając Vince’a kopnięciem w wystawioną nogę. Porywczy półork rzucił się na swojego leżącego przeciwnika.
- Chyba kpisz! - wycharczał Vince, gdy rozgorzała walka w parterze. Nie zdążył się przeturlać w efekcie czego ork znalazł się bezpośrednio nad nim zamierzając się do kolejnego ciosu. Obie ręce Grubasa były jednak tak samo silne i sprawne, więc mimo niekorzystnej pozycji z rozmachem klasnął dłońmi o boki głowy orka, skutecznie go ogłuszając na krótką chwilę. Ciężar jego sprawił, że grubas tak łatwo nie był w stanie go z siebie zrzucić. Łeb i tak miał już pocharatany więc nie przymierzając się trzasnął Vinca z dyńki w nos. Ten tylko się roześmiał, choć nad nosem skóra pękła i pojawiła się strużka krwi. Skurwiel zdawał się być nie do zajebania i odpowiedział pięknym za nadobne licząc na moment nieuwagi, by zerwać chwyt w którym trwali jak dwóch elfich kochanków.

Berdych dawno z nikim nie naparzał się na pięści, Vince był całkiem niezłym przeciwnikiem, ale pozycja w jakiej się znajdowali przyprawiała go o mdłości. Berdych próbował wyrwać ze swego paska sztylet by zakończyć to przedstawienie. Jak na razie nie miał zamiaru zabijać nieboraka. Bijatyki na ulicach miast rządziły się swoimi zasadami, pośród których nie funkcjonowało pojęcie ciosu poniżej pasa. Gdy tylko dłoń Berdycha zniknęła z pola widzenia Vince’a ten ze wzmożonym wysiłkiem poderwał się i z całej siły pociągnął orka za mosznę. Gdy odskoczyli w przeciwnych kierunkach przynajmniej krępujący pat został chwilowo rozwiązany. Wielkie jaja Berdycha przyzwyczajone były do dyndania, więc Vince nie wyrządził mu wielkiej szkody, a o dziwo Berdychowi zrobiło się nawet przyjemnie, jednak nie czas był na oddawaniu się kopulacją, a już tymbardziej nie ze śmierdzącym grubasem, któremu musiał pokazać miejsce w szeregu. Chwycił więc rękojeść sztyletu i rzucił się na przeciwnika.wymierzając cios w udo.
- Chojrak, kurwa - splunął Vince i nie dając się zaskoczyć pochwycił dłoń Berdycha a był już po kilku krokach rozbiegu. Jak wóz z węglem uderzył plecami orka o ścianę budynku, który zatrząsł się w posadach. Następnie tłukł uzbrojoną dłonią przeciwnika tak długo, aż ten wypuścił sztylet. Niespodziewanie poczuł ból z tyłu głowy, gdy rozbiła się o nią lecąca butelka. Mieli towarzystwo!

- Na chuj się wtrącasz! - krzyknął Berdych do czwórki drabów spod ciemnej gwiazdy, w jednej chwili zmieniły się Berdychowi priorytety. Mógł oczywiście wykorzystać cios butelką i zabić Vince’a ale na to przyjdzie jeszcze czas.
- co ma wisieć nie utonie - skwitował i odbijając się od ściany, w której pojawiła się ogromna rysa zabrał się za bliższą dwójkę z przeciwników. Nie trwało długo wyciągnięcie zza pleców berdysza. Przybyli niczego nie podejrzewając wyciągnęli swe miecze, jednak Berdych zamiast rzucić się na nich z bronią wypowiedział magiczną formułkę przypalając im lekko stopy, na tyle że padli na glebę gasząc płonące i zasikane hajdawery.
Tymczasem Vince, roztarłszy obolały czerep dobył bezceremonialnie tasak. Któryś z napastników zakrzyknął, że przyszli policzyć się za wysadzenie knajpy, za Ricka i masowe groby w dolinie jakiejś rzeki. Było to jego ostatnie zdanie - wymiarami ani krzepą nie dorównywali nawet przebrzydłemu orkowi, padli szybko porąbani na błotniste podłoże. Widząc, jak Vince rozprawił się z pozostałą dwójką, lepiej było nie zostawiać świadków. Cofając się z krwawiącymi kikutami nóg niedoszli napastnicy nie pożyli długo. Jeden cios berdysza strącił głowę jednego napastników, a drugi padł zemdlony. Berdych jednak nie dał nabrać się na zawał serca rozgniatając czaszkę nieprzytomnego swoim ciężkim wojskowym buciorem. Vince otrząsnął ramiona i rozejrzał się po okolicy.
- Niech to jasny chuj. Dwa-dwa, brudasie. Te pokurwy są od kurwiarzy z dzielnicy portowej. Ale to może poczekać - dorzucił w przestrzeń nie opuszczając tasaka.
- Wypierdalaj w tamtą mańkę - wskazał orkowi kierunek ostrzem.
Berdych stanął zdziwiony, liczył na dalszą walkę, jednak ta mogła poczekać. Jednym ruchem łapska ściągnął trupy ze środka uliczki pod ścianę. Krwawy ślad jednak znaczył trasę trupów. Nie było rady, trzeba było oddalić się z miejsca wypadku.
- To jeszcze nie koniec pizdo! - Rzucił na odchodne. Teraz jednak miał inny priorytet, trzeba było odwiedzić port, ale to może jutro.Ruszył w kierunku dzielnicy portowej, szukając dobrej knajpy, w której mógłby napić się i zaspokoić się z jakąś dziwką. Vince ruszył w przeciwnym kierunku, byle dalej od baraków straży. Wstąpił na odpoczynek do lokalu tylko dla ludzi, w którym za niedużą sumę zakupił alkohol, surowe mięso i obiad. Do wieczora siedział i pił, obserwując otoczenie z przyłożonym do twarzy przyszłym stekiem.
 
Avitto jest offline