Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2018, 17:16   #158
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nad wodą było przyjemnie… wbrew wszelkim okolicznościom. Rzeczka wesoło szumiała, wodospad huczał, ‘świetliki’ fruwały poszukując zła, a Chaaya… siedziała naburmuszona na kamieniu i wyrywała płatki z korony (dwudziestej siódmej już) stokrotki, wrzucając je do nurtu.
Nveryioth siedział kilka metrów obok z pokiereszowaną twarzą, on również się wyżywał… tylko, że na gałęzi, którą ostrzył sztyletem w szpic. Patrząc po ilości wiór… planował ten konar przemielić w całości, odkrywając w sobie w ten sposób naturę bobra.
Parka nie odzywała się do siebie, ani zapewne nie miała zamiaru odzywać się do nikogo innego. Złość i niewypowiedziane wyrzuty ciążyły na wątrobach i językach… ale nie w powietrzu, gdzie toczyło się prawdziwie radosne i sielskie życie. Motylki i pszczółki zapylały kwiecie z łąki, które nasączało powietrze słodkim zapachem wiecznego lata.

~ I dlatego samce stoją wyżej niż samice. One są takie… emocjonalne. Dobrze wiesz, że Godiva nie dopuściłaby do śmierci twojego kochanka. A małe zranienia i blizny dodają… seksapilu. Moje ciało miało kilka blizn, którymi mogłem się pochwalić ~ stwierdził Starzec, wykazując się… wrodzonym brakiem taktu.
“Przymknij się!” zawołała wściekle Umrao.
“Buuuu buuuu” skandowała Seehsa, do której dołączyło wiele masek, gwiżdżąc i klnąc w kierunku czerwonołuskiego.
“Powinieneś trzymać naszą stronę!” odparła nadąsana Deewani.
“Właśnie!” zawtórowały inne. “Naszą! Naszą!’
“Zniszczyła nam cały dzień, najpierw Nveremu, później nam, Jarvis jest przez nią ranny!” krzyknęła oburzona Nimfetka.
“Ranny! Ranny! Zadufana w sobie! Rozpieszczona! Samolubna!” Dziewczęta zaczęły wymieniać przytyki w kierunku smoczycy, która swoimi wyskokami w ostatnich dniach, mocno nadszarpnęła zaufanie tawaif.
~ Waszą? Ja trzymam tylko jedną stronę. Swoją własną. ~ Zaśmiał się gad chrapliwie. ~ I w przeciwieństwie do tej Godivy, nie zależy mi na waszej sympatii. Tylko współpracy.
Ziewnął przeciągle chcąc pokazać gdzie ma zdanie rozzłoszczonych masek i dodał ~ Jest rozpieszczona i samolubna. Też mi nowość. Jest smokiem. Wszystkie takie są. Zwłaszcza te prawdziwe. I nawet te metaliczne, choć żaden nie przyzna tego głośno.
“Jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam!” zaskandowało ‘święte oburzenie’.
“TAK!,TAK! Przeciw! Wróg! Już z tobą się nie zadajemy!” wołały panny jedna przez drugą, co wielce ukontentowało babkę, która przez te kilka godzin podrosła o parę lat.
“HAHA! Dawaj Ferguś… powiedz coś jeszcze, dobrze ci idzie!” sarknęła doniośle, dobrze wiedząc kiedy trzeba było trzymać sztamę z podburzonym tłumem.
~ Uważaj żebym cię znów nie połknął. I tym razem nie wypuścił. Z kluczem czy bez ~ burknął Pradawny do Laboni i oznajmił zimnym tonem głosu. ~ Świat nie składa się z wrogów i przyjaciół. Z światła i ciemności. Jest wiele odcieni. Zgłoście się do mnie, jak pojmiecie lekcje, lub nie… ~
Odwrócił się do nich zadem, za nic mając ich reakcję, bo też ich sympatia czy antypatia... wydawała się być dla niego co najwyżej rozrywką.

Po jego odejściu, wśród Chaaj wciąż długo wrzało. Tancerki wymieniały się swoimi niepochlebnymi zdaniami na temat zdziecinniałego i zadufanego w sobie starucha, który nie potrafił zapanować nad własnym życiem, a teraz próbuje układać je innym. Jawnym było, że zdenerwowana Kamala nie myślała trzeźwo i dawała nieść się fali gniewu, która rozszczepiona przez dziesiątki ról, które kiedyś odgrywała, teraz niczym w wielkim kalejdoskopie, jawiła się barwami absurdu i chaosu. Toteż nic dziwnego, że bardzo szybko opadła z sił psychicznych. Szczęściem dla stokrotek, które coraz liczniej spływały ogołocone z aksamitnych płatków na kraniec półplanu, by z rykiem wody, wpaść w omgloną przepaść i... ‘zginąć’ bezpowrotnie.
Zielonoskrzydły przyglądał się drżącym ramionom Dholianki, ścinając kolejne spiralne wiórki na swoje buty. Dręczyło go niemiłe przeczucie, że kobieta znajdzie jakiś pokrętny sposób w tej sytuacji, by zrobić sobie “krzywdę”. Zawsze tak robiła… kładła się i pogrążała we własnych myślach, torturując się wspomnieniami i zbyt wybujałą fantazją, a wtedy kiła mogiła, będzie jeszcze gorzej, niż jakby się ciągle rwała do bitki z tą durną Godivą.
W dodatku cały ten Starzec… czy raczej Ferragus wykazywał się równą kwokowatością co ta durna ptica i dokładał tylko węgla do pieca, więc tylko czekać… jak wybuchnie z tego kolejna afera… kurtyzana i tak była odporna na zdecydowaną większośc upierdliwości jaki los jej zasyłał, jednakże każdy z czasem sięga swoich limitów i drakon miał wrażenie, że oto właśnie jest świadkiem, kiedy miła, z reguły potulna i tolerancyjna bardka ma dość całego świata.

Minęła godzina… chaosu w głowie Sundari, nim ta usłyszała cichą i niepewną myśl ukochanego.
~ Kamalo?
~ Nad rzeką… ~ odparła zamyślona dziewczyna, dając się ponieść wspomnieniom jakie Deewani podpatrzyła u antycznego “zgredka”, który “medytował” na dnie jej duszy i obraził na cały świat.
Przypiekanie i pożeranie dziesiątków żołnierzy działało na nią terapeutycznie.
~ Chodź do mnie. Sama ~ szepnął w odpowiedzi czarownik. ~ Podążaj w moim kierunku, tam gdzie mnie poczujesz silniej.
Tawaif obejrzała się przez ramię na naburmuszonego albinosa, który wygrzebywał z cholewy trociny. Sapnęła chmurnie pod nosem i wstała, balansując ostrożnie na śliskim kamieniu.
- A ty dokąd? Siad na dupie - warknął Nveryioth, momentalnie podrywając się z miejsca i rozglądając nerwowo, ale nie dostrzegł nigdzie zagrożenia w postaci pary felernych kompanów.
- Bądź tak łaskaw i spłyń wraz z prądem w otchłań - odparła łaskawie złotoskóra piękność, wskakując do wody po kolana.
- Powiedziałem siad na dupie, dość już mam rozrywek na dzisiaj, będę przez tydzień wyglądał jak nieudolny gwałciciel!..
- Gówno mnie obchodzi jak będziesz wyglądał, trzeba było mnie wtedy nie powstrzymywać - przerwała smoczą tyradę tancerka.
- Nie będę cię szukać jak oni przyjdą! - zagroził gad, czując, że zaraz sam puści z prądem swoją partnerkę.
- To nie szukaj! Jak dla mnie możesz w ogóle już wracać do miasta - fuknęła Chaaya, oddalając się w górę rzeki.
- A wielbłąd ci morde lizał! Żebyś wiedziała, że wrócę i takiego wała mnie zobaczysz! - odkrzyknął na odchodnym skrzydlaty, ale z powrotem usiadł wśród wiórów i począł ponownie znęcać się nad badylem. Najwyraźniej uznał, że kurtyzana nie zrobi nic głupiego, szwędając się po dolinach, skoro przywoływacza i smoczycy dalej nie było widać.

Tymczasem Dholianka z początku szła całkowicie na oślep, gnana jedynie swoją awersją do wszystkiego. Wkrótce nie starczyło jej “impetu”, by zmagać się z wartkim prądem i wyszła na brzeg, człapiąc z cichym plaskiem mokrych trzewików po trawie. Na chwilę zapomniała nawet gdzie i po co szła, toteż dopiero po niejakim czasie zreflektowała się, by skupić się na więzi z kochankiem.
“Podchody! HAHA! Wreszcie jakaś fajna zabawa!” zawołała uradowana Deewani, która nie była zbyt mocno połączona emocjonalnie ani z Jarvisem, ani z jego wierzchowcem, toteż wszystkie niesnaski, choć wpływały na jej nastrój, to bardzo szybko odchodziły też w niepamięć.
Wkrótce zaczęła wyczuwać obecność mężczyzny coraz mocniej. Jego myśli muskały jej duszę jak pocałunki. Dolinka. Nieduże wgłębienie w ziemi, przez które płynął strumyczek. Była niczym młody pies myśliwski, który uczył się dopiero węszyć, a jednak czynnośc ta sprawiła jej niejaką przyjemność. Tym bardziej, gdy dostrzegła magika poprawiającego coś przy dużym kocu, na którym była taca z owocami i karafka wina.
Chłopak był sam.
“Znalazłam! Ja! Ja pierwsza go znalazłam! HAHA!” przechwalała się chłopczyca, wielce zadowolona z krótkiego poszukiwania.
“Idź do niego! HAHA! To na pewno pułapka!” Emocjonowała się młoda maska, śmiejąc się i pomrukując sama do siebie.
Bardka rozglądała się niepewnie po okolicy, długo zwlekając, by ruszyć się ze swojego “punktu widokowego”, a gdy w końcu się na to odważyła, co krok łypała złowrogo na boki, faktycznie spodziewajać się podstępu i ataku znikąd. Jej dłonie skubały nerwowo szwy szaty, przerabiając w opuszkach ozdoby, które cudem jeszcze trzymały się na miejscu, opierając się jej destrukcyjnym zamiarom.

~ Przyszłam… ~ obwieściła cicho, stając naprzeciw przywoływacza. Jej wzrok łagodnie przesuwał się po miejscach gdzie niedawno widziała opatrzone rany. Teraz nie było za bardzo po nich śladu. Bandaże znikły, a krew, jeśli jakowaś była, została sprana, niemniej świadomość, że jeszcze nie tak dawno jej ukochany był w bólu, rozdzierał jej serce i gniew, podejrzliwość i zmęczenie, ustępowały miejsca smutkowi.
- Masz mokre nogi… przeziębisz się. Zdejmij buty. - Teraz to on się zaczął martwić. - I na kocyk.
Nie wydawał się zagniewany na dziewczynę, choć też brzmiał smutno i melancholijnie.
Kamala bez słowa rozwiązała liściaste buciki z których wyszła, wchodząc na posłanie. Wtedy też dotarło do niej, że miała na sobie pończochy… mokre, więc zeskoczyła na trawę, by zdjąć przemoczoną garderobę i dokładnie wycisnąć spódnicę.
Po tych zabiegach potulnie weszła na koc i czekała.
Spojrzenie czarownika w tej chwili wydawało się bardziej drapieżne. Wszak obserwował jak się rozdziewała, w końcu jęknął cicho.
- I co ja mam z tobą zrobić? Chciałem ci poprawić humor, pocieszyć… a ty…. teraz moje myśli krążą wokół twoich nóg.
Tancerka popatrzyła spod czoła na towarzysza i... spod takiego kąta wyglądała na mały urwis, który rozbił nos koleżance w przyklasztornej szkółce i dostał burę od pryncypała, a później rodzica.
- Nie boli cię już? Nic? - spytała z troską, a zmarszczki na jej marsowej mince rozprostowały się i złagodniały. - Możesz swobodnie chodzić? - Wyciągnąwszy dłoń, pochwyciła palce ręki Jarvisa delikatnie je zgarniając w piąstkę i ściskając.
- Oczywiście. To nie były poważne rany, a tutaj są świątynie mogące uleczyć poważniejsze obrażenia. - Uśmiechnął się czule mężczyzna. - Nie powinnaś panikować z powodu byle zadraśnięcia na mej skórze.
Pogłaskał delikatnie trzymającą go drobną dłoń. Na co kobieta uśmiechnęła się kwaśno i nic nie odpowiedziała.

- Zjesz coś? Napijesz? - zapytał w końcu mag po dłuższej chwili milczenia. - Dobrze się bawiłaś w podziemiach?
- Chyba nie… dziękuję - mruknęła pod nosem Dholianka i cichutko westchnęła, a może zwalczała chęć rozpłakania się. - Było brudno, ciasno, ciemno i strasznie… nienawidzę lochów, zwłaszcza takich… “takich”... - Wzbierające emocje w jej wypowiedzi szybko wygasły i w końcu kurtyzana pokręciła przecząco głową, zbrzurzając fale loków do wesołego podskakiwania.
- Dlatego tu ci się powinno podobać. Żadnych lochów, otwarta przestrzeń, słońce… góry w oddali. - Jarvis wyraźnie próbował poprawić jej humor i mając jej dłoń splecioną ze swoją, próbował usiąść nakłaniając ją do tego samego.
- Nie widzę słońca… - odparła mu klękając na kocu, po czym siadając na prawym boku. - I tak ładnie tu… - Sundari postanowiła na razie nie zdradzać kochankowi, że kilka godzin spędziła w górach, przy ognisku, bawiąc się ze swoim skrzydlatym i że nie musiał jej poprawiać nastroju po felernej wyprawie.
- Cóż… postarałem się znaleźć odpowiednie miejsce - stwierdził Jeździec i zerknął w górę wzdychając. - Masz rację. Nie ma słońca, ale jest blask… więc łatwo ulec złudzeniu.
Spojrzał w oczy swojej miłości, przyglądając się jej twarzy wyraźnie zamyślony.
- Czujesz się już lepiej? - zapytał w końcu.

A więc w końcu musiał poruszyć ten temat. Chaaya westchnęła przymykając oczy. Czy czuła się lepiej? Nie… miała wrażenie, że z każdą chwilą czekania na powrót Jarvisa, czuła się coraz gorzej i gorzej.
Ale tego… też nie musiał wiedzieć.
- Nie wiem… chyba… jeśli ty czujesz się lepiej… to i ja - odparła w końcu.
Czarownik wydawał się tego nie rozumieć. Nie do końca, ale też nie próbował zagłębiać się w ten temat. Po prostu objął i przytulił ukochaną nie mówiąc ni słowa. Ta zdawała się na to czekać, bo momentalnie wtuliła się w jego tors, oplatając go rękoma za głową i pocierając policzkiem o jego bark, wdychała jego zapach… zupełnie jakby nie widzieli się co najmniej od kilku lat i zapomniała jak jej wybrany pachniał.
Budziła drapieżnika w przywoływaczu, spragnionego jej. Delikatność ustąpiła szybko zaborczości. Muskając wargami szyję bardki, chłopak dłonią podwijał jej suknię coraz bardziej odsłaniając jej kostkę, kolano, udo. Kamala czuła jego palce na skórze swojej nogi i wiedziała, że jest ona tym czego pragnie w tej chwili, więc nie musiała się już powstrzymywać i odpowiedziała na to stęsknione wezwanie czułym pocałunkiem. Wpierw niepewnym i strachliwym, drżąc na wąskich wargach partnera, by z czasem nabrać na sile.

Jakiś cichutki, chlipiący głosik odezwał się z tyłu głowy tawaif. Któraś z masek, pociągnęła noskiem, walcząc ze wzbierającą falą roztkliwienia.
“A ta znowu płacze… na bogów dziewczyno, nie możesz sobie wybierać lepszych momentów?!” Umrao w takich chwilach, była bardzo przeczulona na klimat… klimat, który psuła jak zwykle Nimfetka.
“Kiedy ja nie mogę… tak s-s-s-s…”
“SSS co? No wyduś to z siebie!” Piekliła się erotyczna emanacja, wzbudzając swą agresją wesołość u Deewani, która zaśmiała się jak hiena.
“S-s-s-stlasz…”
“HAHAHA! Słyszałaś? powiedziała l! słyszałaś? HAHAHA!” wtrąciła się chłopczyca.
“Dajcie jej spokój, ja też się martwiłam” odparła chmurna Seesha.
“Ta i się bałaś w lochach drżącej ręki u truposza!” zakpiła Jodha i na wespół z łobuzicą zaczeły się chichrać i nabijać ze smarkającej eteryczki.
“Myślę… że wszystkie przeżyłyśmy chwile grozy… czy to w lochach, czy to widząc rannego Jarvisa…” Ada jak zwykle była niezastąpiona w “prawidłowej” ocenie sytuacji. “ Każda z nas jednak inaczej reaguje na stres… jedne odreagowują śmiechem… inne płaczem. Pozwólcie więc Nimfetce na ulżenie sob…”
“Jak ma mi stanąć w takiej sytuacji?! Te się wygłupiają, ta się mazgai, ty przynudzasz…” Umrao zaczynała wyć z bezsilności.
“HAHAHA! Co ci nie stanie?” krzyknęła Szalona.
“Właśnie, właśnie?! Czyżby coś ci przez noc urosło i ja o tym nie wiem?” zawtórowała druga z żartowniś.
“To była metafora N A S T R O J U!” obruszyła się Pasjonatka, ale na Deewani wespół z Jodhą nie było mocnych.

Tymczasem Chaaya przysunęła się jeszcze bliżej swojego kochanka, wspinając się po jego ciele jak krzaczek bluszczu. Chciała być coraz bliżej niego. Chciała go czuć coraz mocniej. Toteż prędko usiadła mu okrakiem na kolanach, spijając słodycz z jego ust bez opamiętania, dysząc przy tym od długo powstrzymywanych emocji.
Mężczyzna zaś nie był świadomy dyskusji toczącej się w jej główce. Zresztą w tej chwili jego myśli były skupione na delektowaniu się smakiem pocałunków tancerki, na wodzeniu palcami po jej gołych nogach i zapoznawaniu się z tym co ukrywała pod suknią. Sama kobieta zaś przekonywała się, jak mocno kompan jej pragnął, bo… ku zadowoleniu wszystkich masek, jemu coraz bardziej się unosiło.
Sundari nie mogła powstrzymać uśmiechu, który przełamywał jej pieszczoty drżeniem w kącikach warg.
Wcześniejszy pośpiech nieco zmalał i kurtyzana zdawała się panować nad swoimi reakcjami. Przyciskając łonem napiętą wypukłość w spodniach magika, zjechała opuszkami po przytrzymywanych policzkach chłopaka, za jego uszy, wplatając palce we włosy. Usta sunęły miękkim szlakiem po linii szczęki na szyję, by z pietyzmem i starannością wiernej służki, obdarowywać wrażliwą skórę czułymi pieszczotami.
Żar w obojgu zapłonął i teraz złotoskóra podsycała jedynie apetyt na więcej, a może pieczołowicie sprawdzała, czy z jej wybrankiem rzeczywiście było w porządku jak twierdził? Rany znikły, ale ból... mógł pozostać.

Jeśli nawet bolało to czarownik najwyraźniej ból ignorował, chwyciwszy za pupę ukochanej dociskał jej ciało do swego, sprawiając, że bardka czuła jego twarde pożądanie, skrępowane jedynie warstwami materiału. Wigoru mu rany nie umniejszyły, ani apetytu, ani entuzjazmu. Całował ją również energicznie, muskając jej skórę czułymi i drobnymi pocałunkami, wargi, policzki i nos, tyle, że… bardziej nerwowo. Dholianka miała wrażenie, że siedzi na ogierze… dzikiej bestii ledwo hamowanej przez uzdę cywilizacji. Była jakaś żarliwości i zachłanność w jego pocałunkach.
~ Czasami… brakuje mi szponów. Rzuciłbym cię na ów kocyk i rozszarpał każdy skrawek tkaniny jaki broni mi dostępu do ciebie. ~ Posłyszała jego myśli w swojej głowie. ~ Dobrze więc, że szponów nie mam, bo byś wkrótce nie miała ani jednej całej sukni.
- To… ciekawa wizja… - Tancerka nie odważyła się, by odpowiedzieć teraz przez telepatię, czując, że jej samodyscyplina mogłaby ją zawieść. Rozejrzawszy się nerwowo dookoła, ze zdziwieniem stwierdziła, że w dolince, w której się kryli, nie było ani jednego “świetlika”. Szczęśliwy przypadek, czy może znaleźli się w jakimś super specjalnym miejscu o nadprzyrodzonych mocach, które broniły tej ziemi przed wszelakim złem wszystkich światów? Jeśli tak… to były niedostatecznie silne, by wykurzyć czerwoną ropuchę ze skrzydłami, która czaiła się w jej podświadomości i knuła “mroczny” plan przejęcia władzy nad światem.

- Pytanie… czy pokochałabym Jarvisa ze szponami, czy może przed nim uciekła? - spytała dziewczyna po chwili, odginając ręce za swoje plecy, gdzie kryły się wiązania jej kreacji, która po długo oczekiwanej chwili szamotania się z rękawami i kołnierzem, opadła na głaz przy brzegu strumienia.
- Stanika nie zdejmę… - ostrzegła zawstydzona swoją zuchwałością, rumieniąc się i wiercąc na uwierającym ją siodle kochanka.
- Zrobię to za ciebie. - Usta mężczyzny przylgnęły na razie do dekoltu Chaai, całując i liżąc skórę. Wielbił te krągłości z oddaniem fanatycznego wyznawcy, jednocześnie na oślep próbując uwolnić tawaif od ciężaru tej bielizny. - Pragnę cię Kamalo. Samolubnie i nie zważając na nic.
- Zapadnę się pod ziemię, jeśli aniołki przyłapią mnie nagą… - zagroziła trwożliwie łaniooka, poddając się obłapiającym ją dłoniom i cicho wzdychając, gdy łotrzykowskie palce pokonały zapięcie stanika. - Ale przyrzekam… że zabiorę cię wraz ze sobą… na samo dno krainy wstydu, by tam oddawać ci się bez reszty - dodała czule, zgarniając kosmyki z męskiego czoła, całując je delikatnie.
- Zapominasz, że miłość... jest cnotą niebiańską.
Ale chyba nie taka. Bezwstydna i lubieżna, gdy usta przywoływacza przywierały raz do jednego, raz do drugiego szczytu jej piersi, ssąc go, liżąc i wielbiąc wargami. Jej partner w niczym się nie hamował, wielbąc złotoskóre ciało przeszywającymi przyjemnością pieszczotami i starając się sprawić, by zapłonęło… ale nie ze wstydu.

Mag miał okazję poczuć jak biust pod jego dotykiem twardnieje i się unosi, a skóra o karmelowym odcieniu napina się i układa w znajome oznaki podniecenia, a nie zmarznięcia. Sundari oddychała ciężko i płytko, nie broniąc się przed żadnym atakiem ze strony chłopaka. Może chciała mu wynagrodzić trudy i nieprzyjemności dnia minionego, a może nie za bardzo wiedziała co począć sama ze sobą, w jego ramionach, ukrytych pod koszulą i płaszczem.
Była goluśka i bezbronna, nie licząc oczywiście majteczek, podwiązki z wachlarzem i dwóch naszyjników. Panna wiedziała jednak, że i tego wkrótce zostanie pozbawiona toteż przez chwilę dryfowała na fali rozgrzewającego pobudzenia, aż w końcu nie zdecydowała, by rozpiąć pierwszy guzik pod kołnierzykiem Smoczego Jeźdźca. Zrobiła to z trudem i po omacku, ale nie poddawała się pod naporem jego pożądliwości, systematycznie odsłaniając kolejne fragmenty białej skóry na jego torsie.
Czarownik, choć zajęty znakowaniem każdego fragmentu jej piersi pocałunkami, zauważył jej niecne działania. Nie puszczając jej pośladków, przerwał pieszczoty i rzekł cicho
- Możesz kazać mi się rozebrać, lub sama rozpakować mnie z ubrań - zasugerował żartobliwie. - Będę dzielnie nie przeszkadzał ci w tej zabawie.
- Przepraszam… nie chciałam ci przerwać… - odpowiedziała zmieszana bardka, chowając ręce za siebie.
- Nie przerwałaś na długo… - odparł z uśmiechem kochanek i cmoknął tancerkę w czubek nosa. - … zawsze możemy wrócić do wielbienia twojego ciała. To jak… sam mam się rozebrać, czy wolisz sama ze mnie zdejmować kolejne warstwy i droczyć się dotykiem swych zwinnych paluszków?
- Ja… - zaczęła niepewnie Chaaya, że aż przywoływacz miał wrażenie, jakby cała ich znajomość cofnęła się do dobre kilka tygodni.
- ...chciałabym poczuć cię już w sobie. - Skończyła swoją myśl, usmiechając się psotliwie, co dawało nadzieje, że owe nieprzyjemne przeczucie było mylne.
- Dobrze… ty zdejmij majteczki i… zrób to… ułóż się na kocyku. Na brzuchu z wypiętą pupą w moim kierunku. Będzie tak jak lubisz - kusił mężczyzna zaczynając sam zdejmować płaszcz, kamizelkę i koszulę. Starając się szybko uwolnić od ubrania.
Dziewczyna przysiadła z boku, przyglądając się poczynaniom ukochanego. Jej wzrok był bystry jak woda w rzeczce, lecz rozmarzony. Dokładnie śledził każdy ruch Jarvisa, że ten poczuł się niemal jak na jakimś nie zapowiedzianym sprawdzianie. Nie zdążył się jednak ni zmieszczać, ni zawstydzić, bo pierwsza uczyniła to ona, nerwowo zgarniając puszyste loki na jedną stronę szyi, wplatając palce w kosmyki. Przygryzła także usta jakby toczyła wewnętrzną walkę ze sobą.

“Na wszyśtkich bogów tego świata!” zapiała sześcioletnia Laboni słodkim jak miód głosem, tak bardzo przypominającym ten Nimfetki czy Deewani. “Z czym ty znowu masz problem?!”
Teraz to babka nie wytrzymała rozterek wnuczki.
~ Bo… ja… tak sobie pomyślałam… że… że miłoby było… gdyby… gdyby no… ~ Kamala próbowała wyartykułować swoje pragnienie, lecz rozkojarzana była przez zbyt wiele myśli, które przetaczały się jak maelstrom w jej głowie.
“Wyduśiiisz to z siebie czy nie?!” huknęło wspomnienie starej tawaif. “To chyba nie takie trudne, ne?”
“Ja nie wiem po co się tak babciu starasz… ta kretynka, zapragnęła mu patrzeć w oczy…” Umrao dawno pożegnała się z nastrojową atmosferą i stała się przez to wyjątkowo zgryźliwa.
“HA...HAHA… zaraź, jeście raz nazwiesz mnie babcią, a przyśiiięgam, że…”
“Kłócą się, kłócą! Patrz Jodho!” Chłopczyca zachichotała impio, trącając swoją koleżankę.
“Pewnie jej nie stanął hihihi…” druga z masek zawtórowała jej chochliczym pomrukiem.
“HEEJ! Umrao! Nie stoi ciii??!!” Łobuzica zawołała do wykłócającej się z babką koleżanki.
“Popłaczę się, jeśli będzie mieć jakieś blizny…” zapiszczała cichutko eteryczna dziewczynka, pociągając ostrzegawczo noskiem, gdzieś daleko z tyłu głowy, jakby kryła się przed złym światem, prędzej jednak przed wrednymi siostrami.
“Słyszałaś coś Deewani?” zapytała ironicznie marzycielka.
“Bardzo słabo Jodho… coś jak pojękiwanie kapibary” stwierdziła jadowicie mała rozrabiaka.
“A jak nadal go boli, ale tylko udaje, że go nie boli, by nas nie straszyć i teraz bardzo, bardzo cierpi, a my mu jeszcze przysparzamy kłopotu?” Chlipiało samo do siebie zasmucone nimfiątko.
“Znowu coś słyszałam!” zawołała sarkastycznie Jodha.
“To… to coś jak pisk myszy, której nadepnięto na ogon?” spytała Szalona z sarkazmem. “To pewnie nasza stara panna.”

“Byłabym ci wielce zobowiązana, gdybyś nie kapała mi na głowę…” Kismis odezwała się zaspanym głosem, strasząc nie na żarty najstarszą z masek.
“AH! Ja… ja… ja… bałdzo przepłaszam…” miauczała dziewuszka, pociągając głośno nosem. “Nie chciałam niepokoić twojego snu, tak mi przykro, och nie! Czy to blizna? Blizna na pewno!”
“Hmmm… niech się przyjrzę… tak to blizna…” stwierdziła “fachowo” łakomczuszka.
“Och! Och… moje serce, boli mnie, tak bardzo mnie boli… co za potwór, co za demon mu to zrobił!” Roztrzęsiona maska rozkleiła się na dobre.
“Demon? Demon… no… tak pewnie demon… trochę mały… hmmm… patrząc po układzie zębów jestem w stanie określić nawet jaki to był demon…” Słodyczocholiczka ziewnęła przeciągle, przyglądając się miejscu na ciele czarownika, które upatrzyła sobie Nimfetka.
“Jaki?! Jaki?! Zabije go! Przysięgam, znajdę i zabiję, by już nigdy więcej nie skrzywdził nam Jarviska…” Najmłodziej wyglądająca maska, mimo, że zasmarkana i jak zwykle z jakiegoś powodu przestraszona, zaczęła popiskiwać bojowo.
“To… demon seksu… ściśle mówiąc demonica, złotoskóra, jadowita, mała żmijka z pustyni co zowie się Chaaya…”
“”HAHAHAHAHA”” Zaśmiała się para wredot. “Dobra robota Kismis! Nieźle ją wkręciłaś!” przekrzykiwały się panny przy akompaniamencie głośnego szlochu.

Tymczasem kurtyzana zreflektowała się, że miała zdjąć majtki. Sapnęła cicho, unosząc biodra w górę, by zsunąć materiał. Jej orzechowe tęczówki wpatrywały się jednak uparcie w bladą skórę torsu kochanka, prześlizgując się po wystających kościach obojczyków, chudych ramionach i piersiach unoszących się w przyśpieszonym oddechu.
Nie tylko te nazwane emanacje toczyły między sobą dyskusje. Te bezimienne również marzyły i rozmyślały, każda po swojemu, według wybranej dla nich roli.
Niektóre pragnęły dotykać magika.
Ustami, dłońmi i piersiami.
Jedne chciały go masować, inne tulić, kolejne głaskać, smakować, całować.
Były takie, które chciały go ujeżdżać, inne zostać przyciśnięte do ziemi.
Kilka z nich zamartwiało się całą sytacją, niepokoiło kłótnią z Nveryiothem, żałowało własnych reakcji, ale znalazły się i takie, które dążyły do konfrontacji i bójki.
Sundari była pośrodku tego wszystkiego, osamotniona z własnymi uczuciami i myślami. Nie potrafiąca rozpoznać prawdy od fałszu. Jednego była jednak pewna, gdy patrzyła na mężczyznę, czuła się spokojna. Gdy czuła ciepło jego ciała, wiedziała, że jest bezpieczna.
Może nie rozumiała wielu rzeczy na swój temat, może przez większość swego życia była i będzie zagubiona, ale trzymając się przywoływacza - jedynej istoty, co do której realności i uczuć była w stu procentach pewna i przekonana, będzie w stanie przetrwać każdy problem, każde zawirowanie i przeszkodę jaką napotka na drodze.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline