"Dzwonił przez domofon. Był zajęty."
Jeden z typowych dni rudego Amerykańca i pracownika Disneylandu
Załóżmy że Bóg istnieje.
Przy tym założeniu Bóg przewidział, że kiedyś powstanie program "Dom marzeń i koszmarów". Wiedział też, że pomysł ten jest poroniony, dlatego sam też wpadł na poroniony pomysł, że skrzyżuje drogi tegoż programu z pewnym przeciętnym do bólu Amerykańcem. A żeby było ciekawiej, Bóg zadecydował, że Amerykaniec ten nie zostanie ani prezydentem USA ani bohaterem narodowym, ale za to będzie rudy, a życie jego zakręci się w wesołych miasteczkach Disneya w charakterze zawodowego przebierańca.
Tony Brandon był symbolem życiowej szarości, a zarazem jednym z przedstawicieli przeciętnych ludzi. Tak jak w życiu nie wyróżnił się niczym spośród kogokolwiek, tak i tutaj na tle zawodników też się nie wybijał - bo postura średnia, wzrost średni i fizys też. Wyróżniał się tylko rudymi włosami, koszulą w kratę oraz niczym nie wyróżniającymi się dżinsami i tenisówkami oraz dobitną zwyczajnością. Nie martwił się jednak taką drobnostką. Ludzie potrzebowali gwiazd, szarych myszek i przeciętniaków.
Odzywał się wyłącznie wtedy, gdy należało tak uczynić. Nie brylował przed reflektorami jak Brajanek, któremu wujek na Komunii odpalił kamerę i kazał tańczyć Crazy Froga. Wysłał przez obiektywy kamer i mikrofony w najbardziej normalny sposób pozdrowienia dla wszystkich widzów, bez zbędnego kozaczenia i popisywania. Wykorzystywał czas na obserwowanie rywali - nie była to jakaś szczególnie oryginalna taktyka, zważając na to, że tak postąpiło również kilku uczestników teleturnieju.
-
DOMOWI MARZEŃ I KOSZMARÓW! - wykrzyczał wespół z resztą zgrai na pytanie, z kim~ z czym będą się mierzyć. Tony oglądał niegdyś program, i nie sądził, że teraz sam stanie się potencjalną gwiazdą reality show. Aż do teraz. Było mu wszystko jedno z kim będzie w drużynie, i tak tu nikogo nie znał i niczego nie zakładał z góry.
Kiedy zawodnicy zaczęli zabij~ wróć, biec do swoich pokoi, jakby ich życie
miało się lada chwila skończyć, Rudy porwał swój skromny bagaż i poleciaaaał~ jak torpeda do przodu, omijając zręcznie rywali i skacząc po schodach po parę schodków. Nie zamierzał podkładać kłód pod czyjeś nogi. Przedwczesne robienie sobie wrogów mogło się źle skończyć, a na wszystko przecież jeszcze przyjdzie czas, na zwiedzanie domu i okolicy również. Zresztą nie liczył, że dojdzie specjalnie daleko w teleturnieju, ale próbować zawsze można. Lepsze to niż marudzenie na cały świat.
Kiedy Tony znalazł się w swoim pokoju, fiknął na łóżko i pomachał do kamery.