Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2018, 21:26   #153
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zahija siedziała po lewej ręce legionisty gdy zaczęła się feta. Gdy nalano jej pełen kubek wina dopiła jednym haustem nie odrywając wzroku od wierzgających koźląt składanych w ofierze. Gdy poderżniętą pierwszemu gardło i trysnęła jasnoczerwona krew spojrzenie wiedźmy jakby złagodniało jak to się dzieje często u matki obserwującej swoje pociechy.
- Przyjęte - mruknęła odrywając z trudem wzrok od krwawej sceny i zerkając z ukosa na Ianusa. - Przeprosiny przyjęte. Co robimy dalej? Musimy się pozbyć twojego pasażera.
- To czego chce. Zabijamy Jusufa. - Odrzekł wcale jednak ciężko, czy swobodnie. Raczej zwyczajnie. Jakby komentował pogodę - To wydaje się być jedyną rzeczą jakiej pragnie. Choć... moglibyśmy też znaleźć lepszego ode mnie kandydata. Może w Yarakanie?
Zahija wzruszyła ramionami.
- To wszystko łut szczęścia, znajdziemy go za miesiąc albo kilka lat. Albo... - urwała mocno rozdrażniona przemilczaną perspektywą. Dolała sobie wina do pełna i podobnie postąpiła z kielichem legionisty. - Może być Yarakan.
Kielich zniknął pod czarnym woalem, wyłonił się już pusty.
- Dziś, jedną noc o tym nie myślmy, hm? - jej wzrok nabrał pewnej drapieżności gdy ślizgał się po twarzach usługujących im mężczyznach i kobietach.
Uchwycił to spojrzenie i powiódł za nim w kierunku pary młodych hazalahczyków, którzy zatrzymali się przy nich. Ona niosła tacę fig, daktyli i sera. On dzban z winem. Ianvs skinął na swój i Zahiji kielich i po chwili mieli tę roześmianą i tchnącą gorącem pustyni i zaraźliwej biesiadnej euforii, dwójkę tuż przed sobą. Lęk przed czarnym woalem i thoerską stalą ustąpił miejsce fascynacji i podziwowi. Nie wszystkie koźlęta pójdą dziś na ruszt. I nie wszystkie wilki zginęły od klątwy…
- Pilnujcie - powiedział do hazalahanki - by nasze kielichy były pełne.
Zahija wlała w siebie następny kubek napitku. Chłopak zniżył dzban i dolał jej ponownie a gdy chciał się wycofać wiedźma przytrzymała jego nadgarstek. Podnosiła się z miejsca już nieco nietrzeźwa, zachwiała na miękkich nogach i przytrzymała ramienia thoera.
- Nie jestem pewna czy powinnam. Noc zbyt jasna – powiedziała cicho ni do siebie ni do legionisty. - A on zbyt młody, zbyt ładny. Za delikatny dla wiedźmy boga krwi...
I znów sięgnęła po pełny kubek, może by dodać sobie odwagi przed tym cokolwiek zamierzała.
Położył szorstką od piachu i klingi rękę na jej drobnej dłoni. Przytrzymał. Może trochę dłużej niż zamierzał. Przesunął ją potem ze swojego ramienia do twarzy gdzie przejechała po jego zaroście i zatrzymał na chwilę na ustach. Pocałował z cichym westchnieniem.
- Może - przyznał cicho i pozwolił jej dłoni wymknąć się - Ale nie dziś. Dziś możesz co tylko chcesz. Będę przy tobie gdy bóg krwi zażąda od młodego zbyt wiele...I jeśli będziesz chciała… Zastąpię.
Przez chwilę spoglądała na niego osłupiała i tylko paciorki wszyte w woal poruszały się według jednego hipnotycznego klucza i grzechotały rytmicznie.
- Nie spodobałoby ci się – wyraziła cichą, niemal nieśmiałą opinię.
Uśmiechnął się spoglądając w ogień po czym wstał i stanął za wiedźmą tak, że usta miał przy jej uchu. Pokierował jej dłonią na bark młodzieńca i ku jego gładkiej, prężnej twarzy by mogła go po niej pogłaskać.
- Sama myśl mi się już podoba - szepnął i wziął głęboki oddech. Zaraz jednak puścił jej dłoń, spojrzał jakby przepraszająco i usiadł obok na stole - Idź Zahija. I nie martw się. I lepiej idź szybko bo jak mi cały panteon miły, jak zaraz nie pójdziesz to pogonie precz tego młokosa.
Oczy wiedźmy zwęziły się w cienkie szparki. Zakołysała się ponownie na miękkich niestabilnych nogach i objęła młodzieńca w pasie.
- Niech was szlag - wysyczała wskazując palcem thoera. - Obu, niech was szlag. - I obróciwszy się na pięcie ruszyła w stronę zabudowań uwieszona smagłego młodziana, który patrzył na wiedźmę z mieszaniną przestrachu i zachwytu.
Accipiter zaśmiał się zupełnie serdecznie na ten przejaw złości, którą najwyraźniej przyjął za dziewczyński humor i opadł na swoje miejsce odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w gwiazdy na rusamańskim niebie. Przymknął na chwilę oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w gwar zabawy i muzyki. Czując na twarzy zarówno chłód nocy jak i żar ogniska. Muśnięcie w ramię… To ta dziewczyna o smagłej jak u młodziana cerze. Dolała mu wina. Nie trzeba było, bo nadal miał więcej niż pół. Ale to nie o wino szło. Małe miasteczka przez cały rok potrafią być nieznośnie nudne dla młodych dusz…
Złapał ją w pół i usadził sobie na kolanach. Pisnęła i spróbowała się wyrwać. Tak jednak, aby napewno się to jej nie udało.
- Panie.. - szepnęła i zawstydzona łatwością z jaką mu ulegała, spuściła wzrok.
Jej hidżab delikatnie opadł na ramiona odsłaniając nieśmiało fragmenty golizny. Hazalah nie leżało najwyraźniej pod opieką co bardziej ortodoksyjnego imama. Ciało pod materiałem miała gibkie i prężne. Rozgrzane jak pustynny piasek i delikatne jak muślin. Dłoń właściwie sama po nim wędrowała spragniona kobiecego dotyku. Patrzył na nią gdy położyła mu rękę na szerokim torsie na sercu, które biło coraz mocniej. I nie byłoby w tym niczego dziwnego. Niczego niewłaściwego. Wojownik i wiejska dziewczyna w chwili gdy ich dwa różne zupełnie światy przez chwilę ocierają się o siebie. Gdyby nie natrętna choć cholernie prawdziwa myśl.
Za młoda i zbyt niewinna. A on nie był sam. Przesiąkł go stary nekromanta, którego duch zdawała się podsycać zemsta tylko. Coś jak dotyk leprozy, którym mógł nieświadomie zarazić… Nie obraź się staruszku.
Wyciągnął rękę spod luźnego nikabu i zabrał jej własną ze swojego torsu.
- Nie spodobałoby ci się - powiedział i zdjąwszy ją sobie z kolan ruszył w kierunku gdzie zniknęła Zahija.

***

Chłopak nie stawiał oporu. Poprawiając rozchełstaną koszulę spod, której widać było czerwone pręgi na klatce piersiowej, nie patrzył Thoerowi w oczy, tylko ruszył pośpiesznie w stronę biesiady. Wyraźnie też plącząc nogami, jakby nadal pod wpływem upojenia i pożądania jakie wzbudziła w nim zakazana bliskość wiedźmy krwi. Ta ostatnia łypnęła na Accipitera tylko złowrogo. Nie wstała jednak nawet i nie zwyzywała go jak się spodziewał. Raz spróbowała się podnieść, ale pokraczność tej próby szybko uzmysłowiła jest jak bardzo i jak szybko się upiła, a pijacka duma na dalsze próby nie pozwoliła..
- Czego chcesz? - mruknęła niewyraźnie starając się trzymać głowę prosto.
Kucnął i złapał ją pod ramię. Leciutka prawie jak swoja szata tylko, nie opierała mu się gdy wziął ją na ręce.
-عئط؍- Mruknęła niewyraźnie w swoim języku - أ-صڪـ؍
- Wiem - odparł idąc z nią w kierunku przydzielonych im kwater.
W odpowiedzi przymknęła oczy i oparła twarz o jego ramię.

Ułożył ją na posłaniu śpiącą już i nieruchomą. Nie tak jak wtedy jednak gdy wyczerpana po bitwie sprawiała wrażenie martwej. Teraz oddychała głośno, a woal nad jej ustami unosił się lekko. Kusiło… Bogowie raczą wiedzieć czemu, ale kusiło. Sekret znany tylko bogu krwi. Tylko, że… jakkolwiek rozwiązanie go było na wyciągnięcie ręki, nie miał ochoty wyjawiać go Saadiemu. Najpierw twoja zemsta czarowniku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline