Dora dobiegła jakoś do karczmy, ale nie było co się oszukiwać, że bieganie to jej domena.
Wyszło na jaw, jaka menda i szuja była z Mathiasa.
- Panowie, zaczekajcie proszę jeszcze chwileczkę, mam z nim małą sprawę do omówienia - Dora odebrała bez pardonu swoją własność od Mathiasa, po czym zasadziła mu kopa w "tyłek", dopuszczając się wedle niepisanych praw dopuszczalnego dyplomatycznego aktu przemocy. Był to jeden z najwspanialszych przykładów dyplomacji. Dyplomacji nie wymagającej czczych słów, a jedynie dobrze dobranych, niezbędnych czynów i gestów, aby pewne sprawy uznać za zamknięte.
- Dobra, możecie z nim zrobić, co chcecie. Jego los przestał mnie w tym momencie obchodzić - zawołała do kompanii, chowając sakwę pod płaszcz.
Dora zajęła się opatrywaniem szlachcica tym, co miała i jak mogła. Nie chciała słyszeć ani słowa o Mathiasie. Cały pokład jej odwagi szedł w to, aby towarzystwie nie padł temat związany z parszywcem. Teraz musieli się poskładać, zorganizować i ruszać tak czy owak w dalszą podróż.