Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2018, 20:05   #17
Ronin2210
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Altdorf i polowanie w Kemperbad,
Wcale nie tak dawno temu...


Dieter Krankbaum szedł ulicą w stronę karczmy „Marzenie Ściętej Głowy”. Rozkoszował się ciepłem dnia i spokojem, jaki go otaczał. Co prawda Altdorf wrzał swoim codziennym życiem i tylko osoby o wyjątkowo zdeformowanych klepkach mogły nazwać to spokojem, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Wylizawszy się z ran po poprzednim zleceniu, zainkasowaniu okrągłej sumki, z poczuciem dobrze wykonanej roboty oraz co istotniejsze - swoim wkładem w sprawienie, by ten podły świat stał się ciut lepszy, szedł raźnym krokiem. Nie musiał mieć oczu dookoła głowy i mógł się zrelaksować - znowu tylko na tyle, na ile można sobie pozwolić w Altdorfie, jeżeli nie chce się stracić sakiewki. Oddawszy się tym pozytywnym myślom bardzo szybko znalazł się przed wejściem i zszedł po schodkach. Od kilku dni rozglądał się za czymś nowym, a Ścięta Głowa była jego ulubionym miejscem. Karczma jak karczma, trafiało tutaj bardzo wiele osób dopiero co przybyłych po raz pierwszy do stolicy, bo leżała blisko bramy, miała znośne ceny i znośne jadło. Zawsze było ciekawie posłuchać, co się w świecie dzieje. Karczma miała też swoich stałych bywalców, takich jak Dieter. Przychodzili tu, aby załatwić swoje sprawy. Wszyscy oni znali się z widzenia i dawało im to poczucie bezpieczeństwa. Jakakolwiek nowa twarz siedząca w karczmie na tyle długo, by dać się zapamiętać, budziła czujność.
Do wieczora było jeszcze trochę czasu, ale nie było wolnych stolików. Siadł przy barze i zamówił piwo. Sącząc, rozglądał się niespiesznie w poszukiwaniu stolika, do którego mógłby się przysiąść. Wybrał grupkę przeciętnie wyglądających mężczyzn, ubranych raczej niebogato. Grzecznie zapytał o możliwość przyłączenia się do stołu, a otrzymawszy zgodę, przysiadł się z boku. Początkowo zapanowała cisza, ale wkrótce przestali zwracać na niego uwagę i wrócili do swoich rozmów. Dieter słuchał ich tylko jednym uchem - ot, w poszukiwaniu pracy ruszyli do stolicy i teraz zastanawiali się, co robić dalej. Dzień zmienił się w wieczór, a wieczór leniwie przechodził w noc. Nie liczył piw, ale miał jeszcze spory zapas gotówki i mógł sobie pozwolić.
Atmosfera ożywiła się co nieco, gdy do środka weszła raźnym krokiem postawna kobieta, w wysokiej jakości kolczudze i skierowała prosto do baru. Dieter leniwie obserwował ją, lekko już rozluźniony wypitym alkoholem. Nic nie zamówiła, ale dość długo szeptała z barmanem. Potem przesunęła po kontuarze coś, zapewne pieniądze i wyszła. Łowca westchnął, liczył na to, że wydarzy się coś ciekawego. Uśmiechnął się do zbliżającej się karczmareczki. O dziwo, postawiła mu na stole piwo.
- Nie zamawiałem tego, ślicznotko - przytrzymał ją za rękę.
- Ktoś zamówił to dla Ciebie - odwzajemniła uśmiech, wyjęła rękę i zawróciła do baru.
- Kto? - zawołał za nią, ale nie odwróciła się by odpowiedzieć.
- Ja zamówiłam - usłyszał cichy głos obok siebie. Drgnął obracając się w stronę głosu. Obok niego siedziała postać, której twarz ginęła pod ciemnym kapturem.
- A kim Ty jesteś? - warknął Dieter zły, że ktoś tak go zaskoczył.
- Myślę, że Twoim zleceniodawcą. Potrzebuję kogoś znaleźć i szukam kogoś, kto za odpowiednią opłatą tego dokona.
- Słucham więc - łowca odprężył się i pomyślał, że chyba szczęście się do niego uśmiechnęło, bo kolejne zlecenie samo przychodzi do niego bez wysiłku.
- Znałeś może zielarkę Vanette?
- Tak - westchnął. - Przykra sprawa, słyszałem co się stało. Sam chciałem trochę maści u niej zamówić, żeby szybciej do sił wrócić. Musiałem poszukać nowego zielarza.
- Zapłacę za znalezienie tego, kto dokonał napadu i za wszelkie informacje o tym, co się stało z elfką. Płacę sto złotych koron. Zainteresowany?
Dieter szybko zaczął kalkulować, ale miły szumek w głowie nie sprzyjał negocjacjom. - Dwieście - rzucił szybko pierwszą kwotę, która przyszła mu do głowy. Tajemnicza postać podniosła się z miejsca. - Sto pięćdziesiąt?
- Sto dwadzieścia - odezwała się zakapturzona. - Pracuję dla hrabiego Rubindera, po wykonaniu zlecenia tam mnie szukaj.
- Ale jak się nazywasz?
- Lara - uchyliła przy tym leciutko kaptur. Dieter nie zdążył zobaczyć jej twarzy, ale zauważył charakterystyczne rude włosy, których pukiel mignął w świetle.
- A więc do zobaczenia Laro - murknął w cień, bo po jego rozmówczyni nie było już śladu. Zostawił niedokończone piwo i ruszył do swojego pokoiku, przespać się i przemyśleć sprawy na spokojnie.
Wstał wypoczęty, a jego mózg w nocy poukładał sobie fakty. Zaczął od przejścia się do sklepiku zielarki by popytać sąsiadów co widzieli. Potem ponownie udał się pod Ściętą Głowę, szukając informacji. Przez dwa tygodnie powoli układał sobie w głowie zdobywane informacje. Najbardziej wyraźnym tropem był niziołek, który pojawiał się w okolicy mniej więcej w tym samym czasie, w którym zniknęła Vanette. Zwracał uwagę na siebie, bo przychodził przesadnie dobrze ubrany w dzień, zachowując się jak jakiś chędożony arystokrata. A w nocy pojawiał się odmieniony, pijąc i odwiedzając burdele. Za dnia był ostrożny, w nocy wręcz przeciwnie. Pił, chwalił się, śmiał i zachowywał agresywnie. Przedstawiał się jako Rullff. Najczęściej wyjeżdżał (i powracał) z Altdorfu przez zachodnią bramę, niestety poszukiwania z tej strony nie dały żadnych rezultatów. Dieter utknął w martwym punkcie i nie potrafił ruszyć dalej. Zaczynał się zastanawiać, czy nie będzie musiał odpuścić zlecenia. Szczęście, które na ogół swoimi łaskami obdarzało go oszczędnie, tym razem się uśmiechnęło. Znalazł list gończy za nikim innym, ale niziołkiem Rullffem. Ostatnio widziano go w Worlitz. Spakował się więc i wyruszył za tym tropem. Okazało się, że jego cel miał wiele istnień na sumieniu, z którymi potrafił się rozprawiać bestialsko. Łowca cieszył się z tego zlecenia. Oczyści ten świat z jeszcze jednego bandziora dzięki czemu jakieś dziecko nie zostanie sierotą. Znajdzie go, choćby nie wiem co, obiecał sobie. Z Worlitz podążył do Kemperbad gdzie musiał zacząć postępować bardzo ostrożnie - jego cel najwyraźniej był już bardzo blisko. Nie chodził i nie pytał, ale siadał, słuchał, obserwował. Potrafił przeleżeć na dachu budynku naprzeciw karczmy całą noc słuchając rozmów i obserwując wchodzących i wychodzących. Spędzał noce przy bramach miejskich, w dzień odsypiał - szybko doszedł do wniosku, że niziołek będzie mnie ostrożny nocą. Wytrwałość i ciężka praca, opłaciły się. Piąty niziołek, którego śledził od bramy, w karczmie okazał się poszukiwanym Rullffem. Nad ranem śledząc swoją ofiarę minął rogatki miasta i dotarł do domu stojącego na uboczu, gdzieś w pobliskiej wiosce. Kolejnych kilka dni poświęcił obserwacji chaty. Niziołek praktycznie codziennie wieczorem wychodził z domu i wracał późną nocą. Potem przez cały dzień pozostawał w środku. Nikt go nie odwiedzał i chyba mieszkał sam. Doskonale - pomyślał ciesząc się, że nie będzie potrzebował najmować nikogo do pomocy. Postanowił złowić go w środku dnia spodziewając się, że Rullff będzie ciężko spał.
Operacja była banalnie prosta. Dwa dni później wszedł sobie do środka jak gdyby nigdy nic i znalazł niziołka w łóżku, w piwnicy. Obudził go kopniakiem i przystawił miecz.
- Czas na ciebie kreaturo. Naraziłeś się zbyt wielu osobom. Dostarczę cię żywego lub martwego do Altdorfu i jeżeli o mnie chodzi, to ta druga opcja bardziej mi odpowiada.
- Do Altdorfu? - zaśmiał się skrzekliwie niziołek. - Czemu akurat tam?
- A jakie to ma znaczenie? Tam mi płacą, tam Cię dostarczam.
- Za mnie wszędzie chcą płacić - zarechotał. - Kto za mnie chce Ci zapłacić?
- Dowiesz się, gdy tam dotrzemy.
- Powiedz mi, a ja wtedy rzucę się na Ciebie i będziesz mógł próbować mnie zabić - Rullff wysunął nogi spod kołdry i postawił je na podłodze.
- Ani drgnij!
- Już drgnąłem - ziewnął. - Ale jeżeli chcesz mnie zabić, to musisz wyjawić mi imię zleceniodawcy. W przeciwnym razie - przeciągnął się - będziesz musiał się ze mną wlec całą drogę.
Dietera irytował ten wyrodnialec. Chętnie by zakończył jego żywot tu i teraz.
- Najwyraźniej zalazłeś za skórę hrabiemu Rubinderowi, mały… - nie dokończył zdania, bo niziołek wybuchnął śmiechem.
- Doprawdy? A czy ten Twój hrabia wie, że mój mistrz właśnie w Altdorfie zajmuje się szkoleniem swojego wnuka? A teraz giń! - wykrzyknął i rzucił się na Dietera. Ten pchnął trzymanym mieczem, ale jego przeciwnik okazał się dużo, dużo szybszy. Pchnął go na podłogę, z niesamowitą siłą przygiął do podłogi. Ku przerażeniu Dietera, w jego rozwartych ustach zalśniły bardzo długie kły.
- O bogowie! - jęknął nie mogąc się ruszyć. - Kim? Czym Ty jesteś?
Rechot potwora zmienił się w charknięcie, gdy został odrzucony bełtami, które nagle go przeszyły. Zanim Dieter się otrząsnął, niski krępy kształt minął go w biegu. Cios za ciosem spadał na leżącą na podłodze postać. Zebrał się z podłogi, ale nie było już co robić. Czymkolwiek był Rullff, należał do przeszłości.
- Tylko mi nie mówcie, że zabiliście Rullffa - usłyszał zza siebie głos.

Gościniec prowadzący do Parravonu,
Obecnie...


Spotkani niedawno towarzysze okazali się być łowcami wampirów i w duszy Dieter dziękował za to że nie znaleźli się w tej chacie kilka chwil później bo byłby skończył niechybnie z rozpłatanym gardłem, lub co nawet gorsze dla młodego mężczyzny sam stałby się krwiożerczą bestią mordującą w szale niewinnych. Z zaciekawieniem wysłuchał wyjaśnień wybawców, przekazali mu najważniejsze informacje o podobnych temu którego spotkali i nie minęło dużo czasu jak Dieter poprosił by pozwolili mu też zwalczać to plugastwo u ich boku. Kupiwszy za zarobione pieniądze lepszy ekwipunek rychło wyruszył z nowymi towarzyszami na szlak zmierzający w stronę Gór Szarych gdzie podobno znajdował się ktoś gorszy od spotkanego wcześniej wampira.

* * *

Podróż przebiegała bez większych przeszkód gdyż Dieter był przyzwyczajony do dalekich wypraw w poszukiwaniu obiektów zlecenia, którzy wielokrotnie nie zamierzali ułatwiać byłemu łowcy nagród pracy i nie siedzieli na tyłkach czekając tylko na pojmanie. Deszcz zacinał mocno więc łowca skrył większość twarzy w przemoczonym do cna kapturze płaszcza, z pod którego okolicę taksowały bystre oczy, lecz tym razem to nie wzrok był potrzebny a wyśmienity słuch. Przez ulewę do uszu Dietera na czas nie dotarły odgłosy spadającego drzewa, które wylądowało tuż przed nosem jego konia płosząc głupiego zwierzaka i posyłając przemoczonego łowcę w stronę błotnistego traktu. Wiele czasu nie minęło gdy chwyciwszy kuszę posłał bełt w stronę nadbiegających orków ze swojej kuszy powtarzalnej i unikając przecinających powietrze ciężkich włóczni ciskanych przez poukrywanych w gąszczu zielonoskórych szybkim ruchem wskoczył na wierzchowca i razem z resztą pognał w przeciwnym kierunku by wyrwać się z zasadzki.

Nie minęło dość czasu by uspokoić oddech a trafili na innych podróżnych zmierzających traktem, nieznajomi wydawali się zaprawieni w bojach i byli też dobrze uzbrojeni.
- Zielonoskórzy na trakcie za nami, może kilkunastu ale teraz jest nas więcej... - przerwał na moment by złapać oddech, w oddali słyszał zbliżające się okrzyki biegnących za nimi zielonoskórych - ...wyglądacie na takich co znają się na walce, myślę że powinniśmy rozbić ich teraz by nie napadli na niewinnych, my mamy z nimi szanse.- mówiąc to wyciągnął zapasowe bełty z juków i doładował magazynek w kuszy.

Widząc że nowi są skorzy do walki podobnie do nich przypiął konia z pozostałymi i zarzucając tarczę na plecy przygotował się do poczęstowania zielonoskórych kilkoma bełtami.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 18-04-2018 o 07:41.
Ronin2210 jest offline