Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2018, 11:31   #13
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Kenji właśnie się ubierał gdy zadzwonił jego smartfon. Nowiutki, wypasiony smartfon kupiony za ciężko zarobione pieniądze, na który młody piłkarz oszczędzał przez równo rok. Zerknął na wyświetlacz i momentalnie jego samopoczucie, i tak wysoko stojące, poprawiło się jeszcze.
Dzwoniła Koishi.
- Halo, Kenji-kun! Jak tam mecz? Przepraszam, że nie mogłam przyjść, nadrobię, zobaczysz! Ale słuchaj, Kenji - normalnie melodyjny głos dziewczyny łamał się i drżał z egzaltowanego podniecenia - Mam super wiadomość! I to nie jest wiadomość na telefon! Stało się coś wspaniałego! Jak skończysz pracę wpadnij dzisiaj do nas, na próbie sprzedam ci wiadomość życia! No pa, Słońce!
Rozłączyłeś się czując w piersi miłe ciepełko. Słońce. Koishi tak cię nazywała gdy była naprawdę szczęśliwa. Ciekawe o co chodzi...

*****


Wkroczyłeś do Miejsca Prób (na co dzień garażu rodziców Koishi) ostrożnym krokiem zwiadowcy.
- Kenji-kun!
Koishi wpadła na ciebie, z radosnym okrzykiem obejmując za szyję. Musiała do tego mocno stanąć na palcach.
-Kenji, ty nie wiesz co się stało! Ale ci powiem! Mamy klub! - przytuliła się ile sił - Znajomy mojego taty zaprosił nas do swojego klubu na jutro wieczór! Mamy zagrać przed prawdziwą publicznością! No powiedz czy nie jestes ze mnie dumny? Czy nie jesteś z siebie dumny? Czy nie jesteś z NAS dumny?
Odsunęła się troszeczkę. Panna Osakabe normalnie była wystarczająco ładna, a teraz, z błyszczącymi oczami i rumieńcami na policzkach, biła wszelkie rekordy. Przełknąłeś ślinę.
Yuuji i Yoshiyuki przyglądali się scenie z uśmiechami od ucha do ucha. Yuuji zagrał kilka taktów na bębnach, tak na próbę.
- Tak żeśmy tu gadali, Kenji - wtrącił perkusista - że dzisiaj nie warto już robić próby. Jutro zagramy, a dzisiaj... - zmrużył łobuzersko oczy - dzisiaj skoczymy do tego milutkiego baru na wyżerkę i karaoke.
- Tak! Tak! Ale ty śpiewasz pierwszy, Yuuji!
- Ma się rozumieć...

*****

- Dalej, dalej, chłopaki! Pakować się do wagonu! Tylko się nie pchajcie, jeden za drugim! Po kolei!
Głos trenera. Johnatan pomyślał, że pan Krzeszewsky zbytnio się wczuwa w rolę owczarka pilnującego stada owieczek.
A było to stadko liczne. I rozbrykane.
Na wycieczkę do Sapporo zgłosiła się większość zespołu. Zwiedzanie to jedno, wyżerka drugie, ale możliwość integracji z kumplami to całkiem co innego. Jeszcze lepszego.
Tylko Kenji, Roy i Bjoereng okazali sie nieciekawi nowości.
Pociąg z Furano do Sapporo startował o 9.30. Czyściutki, pachnący lakierem, z szybami o krystalicznej przejrzystości, wśrodku nie miał klasycznych przedziałów. Zamiast tego umieszczono w nim rzędy lotniczych siedzeń. Drzwi otwierane pneumatycznymi siłownikami chodziły gładko i cicho.
- Odjaaaazd!
Wewnątrz było dość miejsc żeby wszyscy mogli usiąść. Nie tak jak w podmiejskim metrze, w drodze do szkoły, gdzie zazwyczaj trzeba był stać przez cała drogę.
Pociąg ruszył cicho i gładko. Za oknami zaczęły przemykać krajobrazy, początkowo podmiejskie, później zielono-brunatne i leśne, wreszcie wiejskie. Rozmigotane słońcem prześwity między drzewami Czerwone dachówki mijanych miasteczek. Lśniące stawy i jeziorka.
Chłopaki zachowywali się jak uczniaki na wycieczce. Przekomarzaniu się i żartom nie było końca. Trener, zatopiony w lekturze książki, nie zwracał na młodzież uwagi.
Johnatan zerknął. Nie znał języka polskiego.
- Wieszać każdy może - przeczytał chłopak na głos.
Trener przetłumaczył to na angielski uśmiechając się pod wąsem.
- Andrew Pilipiuk napisał to dzieło. My, Polacy, to dziwny naród. Żeby ekscytować się przygodami egzorcysty bimbrownika i kłusownika. No cóż.
Znów wrócił do książki.
A czas płynął...

*****

- Co za dziura...
Kenji zerknął na Yoshiyukiego. Chłopak dał wyraz myślom, które, bez wątpienia, były udziałem całej kapeli.
Klub, umieszczony w robotniczej dzielnicy Furano, nazywał się "Kraina Szczęścia". Szeroko rozumianego szczęścia ma się rozumieć.
Głosy bywalców, w większości lekko bełkotliwe, dawały znać, że goście są już w większości lekko pijani. Zapachy starego oleju, tanich perfum i kiepskiego tytoniu puentowały pierwsze wrażenie.
Światła ukazywały obraz nędzy i rozpaczy. No, może była to lekka przesada. Ale obłażące tynki i tapety, kontuar pokryty starymi plamami, tanie krzesła i stoliki i, wreszcie, mało estetyczni goście, przeważnie robotnicy, którzy przyszli na piwko po pracy. Kenji był przyzwyczajony do takich widoków, ale po prostu klub, jako odskocznia kapeli do sławy i chwały, prezentował się nie najciekawiej.

*****

Bjoereng wędrował po ulicach Furano szukając widoków, który podniosły by nieco jego poziom adrenaliny. Bo młody Norweg zwyczajnie się nudził. I, choć normalnie unikał kłopotów, teraz nawet ordynarna bójka byłaby mile widziana.
Noc nadciągała wielkimi krokami. Z ciemnego zachmurzonego nieba padał lekki śnieżek. Na termometrze jak nic było na minusie, ale w porównaniu ze Skandynawią o tej porze roku...Bjoereng nawet nie musiał dopinać kurtki.
Przechodził właśnie przez dzielnicę robotniczą. Po prawej kościół katolicki, po lewej klub. Neon głosił, że to "Kraina Szczęścia". A ponieważ Bjoereng nie był w nastroju na modły wybrał klub. Tylko na chwilkę, chwileczkę. Zajrzy, wypije piwko alb dwa i pójdzie do domciu...

*****

- Czekaliśmy na was. Tam jest scena. Zaraz przyciemnimy światła. Elektryk sprawdzi i podłączy wasz sprzęt. Jakbyście czegoś potrzebowali to jestem na zapleczu.
- Bardzo panu dziękujemy.
Koishi ukłoniła się lekko postawnemu właścicielowi klubu. Mężczyzna był zaskakująco elegancki. I zdumiewająco pomocny i uprzejmy.
- Macie ochotę na drinka?
Tu zespół podzielił się. Yoshiyuki i Yuuji podryfowali do baru, a Kenji i Koishi zajęli się przygotowaniem do występu.
Elektryk i technik dźwięku w jednej osobie uścisnął dłoń Kenjiego. Wyglądał na przepracowanego. I był fachowcem, to dało się wyczuć. Bez zbędnego gadania przystąpił do przygotowywania sceny.
Nie trwało to długo. Nim chłopaki przy barze zdążyli przełknąć drugiego drinka scena była gotowa.
Elektryk miał teraz czuwać nad występem i w razie czego na szybko naprawiać usterki.

*****

- Panie i panowie! Jesteśmy Black Spiral Dancers!
Koishi wypowiadajac te słowa puściła oko do Kenjiego. Sama wymyśliła te miano.
- Zagramy dziś dla was!
Publika zerknęła na scenę z nieznacznym zainteresowaniem. No nic. Zobaczymy czy będą was ignorować gdy kapela zacznie grać.
- Raz, dwa, trzy...Już!
Gitara Kenjiego wybuchła modulowanym jękiem. Yoshiyuki włączył się na basie. Obaj gitarzyści nadali tempo, a chwilę później włączył się Hanai. Kenji nie po raz pierwszy pomyślał, że perkusista ma klasę. Chłopak walił w bębny jakby ich nienawidził. Jeszcze nie zasuwał na całego, ale i na to przyjdzie pora.
Nim muzyka pochłonęła kapelę na całego Urashima zdążył zauważyć znajomą postać. Bjoereng, w rozpiętej kurtce, stojący pod ścianą przy wejściu, pomachał mu uśmiechając się szeroko. Chwilę później przygasły światła.
Była godzina 19.25.
I koncert zaczął się na całego.

*****

Pociąg wtoczył się...nie, złe słowo...wślizgnął się na dworzec w Sapporo po, bagatela, trzech godzinach jazdy.
Była godzina 12.38.
Zespół gładko włączył się w bieganinę na peronie. Pod opieką trenera chłopaki spokojnie udali się do wyjścia przeciskając się między pasażerami. Panujący wokół gwar i ścisk na niemałym przecież dworcu przypomniał wam, że Sapporo to nie miasteczko w rodzaju Furano. Stolica prefektury była piątym co do wielkości miastem w Japonii. To widać, słychać i czuć.
Wydostaliście się z dworca i wkroczyliście na ulice wielkiego miasta. Niespełna dziesięć minut później złapaliście autobus do centrum. A pół godziny później byliście już na Placu Przyjaźni. Nazwanym tak po drugiej wojnie światowej, na rozpoczęcie amerykańskiej okupacji.
- A, moi drodzy! To pan Krzeszewsky, prawda? Witamy, witamy! Miło mi, że zechcieliście wpaść na nasz mały bankiecik. Oczywiście wszystko gotowe! Proszę, proszę, nie krępujcie się! Smacznego! A jeśli znudzi was posiłek, ci młodzi ludzie w kamizelkach stewardów oprowadzą was po mieście...
Tak jak Johnatan się spodziewał, zapas zawodowego dobrego humoru jego ojca był niewyczerpany.
Konsul wyglądał na bardzo zaaferowanego i zabieganego, ale znalazł chwilę dla swego syna. Klepniecie w ramię i porozumiewawcze spojrzenie, kilka słów -"Baw się dobrze i nie rób mi wstydu". Tak to można podsumować.
Plac Przyjaźni był, jak się można domyślać, niemały. Jego wygląd przynosił na myśl tętnicę pełną ludzi niczym pulsującej krwi, łączącą się z resztą miasta żyłami ulic i uliczek. Wszędzie było czysto i schludnie, nie było wątpliwości, że nad czystością pracowała i nadal czuwała mała armia pracowników socjalnych. Ale nie to było najważniejsze.
Na placu zebrał się mały tłum, ludzi wszelkich ras i kolorów skóry. Oczywiście dominowali Japończycy, ale nie tylko ich skusiła wizja darmowej wyżerki i dobrej zabawy. W powietrzu unosił się gwar kilkunastu języków oraz muzyki z głośników, którą dobierał bez wątpienia ktoś o wielkim talencie dyplomatycznym. Jpop, zmieszany z amerykańskimi szlagierami, tworzył podkład muzyczny bankietu.
Ludzki tłum na bankiecie cisnął się przede wszystkim do stołów ustawionych w klasyczną podkowę. Ciasta, paszteciki z mięsem i warzywami, sushi, owoce morza, gołąbki, bigos myśliwski i nie tylko. Do tego poncz w kadziach, sok pomarańczowy i rozmieszczone wszędzie tradycyjne ozdoby oraz miniaturowe flagi, japońskie i amerykańskie.
Zaiste, Plac Przyjaźni.
Drużyna szybko się rozproszyła. Bo i atrakcji było sporo. Nie tylko na placu, ale także w mieście...
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 13-05-2018 o 11:39.
Jaśmin jest offline