Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2018, 22:42   #107
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
przywitawszy grafomanią, krwią i flakami [error: boobs not found]

- To miało być najpierw tam, a potem tam.
Jasnowłosa chuda postać mamrotała coś do siebie pod nosem przyglądając się paru konkretnym budynkom. Nie wyglądała na kogoś, kogo by interesowało otoczenie.
- Więc wychodzi na to, że jeden chuj gdzie pójdę, to i tak się znajdzie - R. dodała obojętnym głosem i wzruszyła ramionami obserwując okolicę.

Poczuła szarpnięcie w nogawce, ale nie spojrzała na dół.
- Ts, jeśli ma to sprawić, że przestaniesz pierdolić mi nad głową, to powiem Ci, że widziałem Lorenza. Szedł z jakimś ścierwami, którym przydałoby się zrobić “papa” ze swoim życiem - szeptało coś na dole do niej. - Chodź, bo się zaczynam nudzić.
- Prowadź. Nie zamierzam ci tym razem przeszkadzać, jeśli faktycznie prowadzisz mnie do niego.

Przeszli sobie jak gdyby nigdy nic, między tłuszczą zajętą albo piciem, albo biciem, albo drzemiącą… czynności, którymi zajmowali się mijani, były tak nieinteresujące, że R. wolała w pewnym momencie rzucić w kogoś kuflem, żeby zrobiło się ciekawiej. Lecz nie na to była pora. Nie rozpraszała się.
- Idź do zaplecza - niewidzialny towarzysz rzucił szeptem. R obserwowała czarną smugę na ziemi, pełzającą szybko po ziemi niczym wąż. W międzyczasie w jej okolicach ktoś się przewrócił, wrzeszcząc i łapiąc się za łydkę, z której pryskała krew. Szybko wyszło na jaw, że nieszczęśnik stracił kawałek nogi, jakby jakiś piekielny pies ukradkiem wyszarpał z niej mięso. Kobieta skorzystała z zamieszania. Była gotowa potrącić jeszcze paru niepotrzebnych przechodniów typu dziewka karczemna. Czy tam karczmarz. Niemniej nie było to potrzebne. Drzwi w zapleczu były wyłamane.

- Tyle lepiej - stwierdziła jasnowłosa, widząc odblokowane przejście i wślizgnęła się przez nie na dół.
Teraz zostało szukać mrocznego towarzysza. Co nie było sztuką nader trudną, bo jego drogę znaczyły ślady krwi. R. nie zależało na zamknięciu drzwi, bo przynajmniej nie musiała trudzić się z załatwianiem sobie światła.

Później było troszkę głośniej, lecz ciemniej. Jeden trop wymieniła na inny. Dosłyszała głosy najpierw jednego faceta, później drugiego. R. nie miała pojęcia, czym się tam zajmują. Bardziej zainteresowały ją samoistnie otwierające się drzwi, czego draby chyba nie zauważyły. Do czasu, gdy w pomieszczeniu znalazło się o jedną osobę za dużo. Ale na to zrobiło się troszkę za późno, gdy kobieta bezszelestnie i szybko wkroczyła do pomieszczenia i przeszyła szyję najbliższego, stojącego tyłem do niej typa, na wylot. Później przeciągnęła go w swoją drogę i wbiła mu nóż prosto w rdzeń, przerywając mózgowi połączenie z resztą ciała.

- Trochę chujowo dbacie o widownię, też chciałam popatrzeć - odrzekła beznamiętnym głosem, mając tak wyjebane na nich. Mogła się lepiej skupić na dobijaniu wataszki. Wyciągnęła nóż z karku zbira, a jego ciału pozwoliła opaść na bok na podłogę. Walka nie miała być widowiskowa, tylko krótka i dobitna. Goście chcieli chyba rozpocząć walkę, ale jednego wcięło - dosłownie. Czarna masa “wybiła” się z podłogi, zalewając typa, który wił się po pomieszczeniu, próbując bezskutecznie zrzucić z siebie to coś. Jego walka też szybko się skończyła, z tym że poleciało więcej krwi - mroczny byt bardziej lubił rozrywać się w walce. Dokładniej - to innych, i dodatkowo pożreć, jeśli miał na to czas. Nieszczęśnik, którego napadła mara, nie miał już nie tylko głowy - coś obrzydliwie trzasnęło w środku ciała i stwór… wyjął kręgosłup z powyrywanymi mięśniami i innymi wiązadłami. Pozostały przy życiu typ zdecydował się walczyć z kobietą, ale długo to też nie potrwało. Dwóch na jednego to walka nie tylko łysego, ale też pechowca, który natrafił na przeciwnika z nietypowym towarzyszem. Nie było jednak sensu znęcać się nad wrogiem, który został poddany egzekucji.
R. podeszła do czwartego typa.
- Lorenz?
Opuchnięte oko z trudem się otworzyło.
- Kim jesteś? - zakaszlał puszczając bańki krwi. Jeden rzut oka wystarczył by dostrzec, że nie obeszli się z nim po gentelmeńsku. Kilka ran ciętych, sporo siniaków pokrywających żebra. jak nic połamane, co do jednego. Na dokładkę musiały przebić płuca.
Otoczenie i sytuacja nie sprzyjały rozmowie. Cień masakrował ciała zabitych zbirów, to wyrywając kończyny, to wdzierając łapą do ust i wyciągając narządy… Obrzydliwie coś chlupało, to trzaskało, a potem słychać było perfidne mlaskanie.
- To ja, Er. Przychodzę od hrabi Doriana. Nie mów więcej niż to, co musisz mi przekazać - dziewczyna musiała skupić się chwilę na dogorywającym Lorenzie i ignorować poczynania potwora. Jedyne co mogła zrobić, to towarzyszyć mu w ostatnich chwilach życia, bo nie umiała go nareperować na tyle dobrze, żeby mógł dłużej dychać.
- Co za niespodzianka - wychrypiał - Moja przeszłość się o mnie upomniała - skinął w kierunku trupów - Ale jest ważniejsza sprawa, hrabia wysłał mnie i…
Głowa Lorenza opadła na pierś.
- Wysłał mnie z wynajętymi zbirami by znaleźć zleceniodawcę niedoszłego zabójstwa hrabiego. W dokach… szlag. Znajdz tych gnojków, oni wszystko wiedzą. Khe - splunał krwią - miałem być łącznikiem z hrabią jak wykonają robotę.
- Jak się zwą ci gnoje, jak wyglądają? - R. starczyłoby mniej słów ze strony Lorenza, ale nie czuła potrzeby karcić przyszłego nieboraka za niepotrzebną gadatliwość.
- Jeden to szpetny półork z kurewsko wielką siekierą. Drugi to grubas, też szpetny. Był też ...
R. przerwała mu.
- Na świecie sporo takich znajdę. Miana i szczegóły, konkretnie. Nie rozgaduj się, szczędź płuca - poprosiła go, ściskając go delikatnie na dłoń. Cień tymczasem wyrwał serce któremuś typowi i chciał podsunąć R., nie bacząc na sytuację. Dziewczyna jednak spoglądała tylko na Lorenza, ręką odgoniła lekko Cienia, żeby nie przeszkadzał.
- Kurwa, kobieto. Jak zobaczysz ich to nie pomyślisz takiej kompanii z nikim. Był też, kurwa, nie uwierzysz pirat, miał kapelusz, rapier i wszytko, tylko mu drewnianej nogi brakowało. I papugi… khe khe. Ale sam gadał jak papuga… - zaczął charczeć - … byli też inni, taki mały złodziej i taki z łukiem, i jeszcze taki co dziwną magią się posługiwał.
Znowu opadła mu głowa.
- Jeszcze nie umarłem… moje buty… pochowajcie mnie w butach, to najwygodniejsze buty...
- Imiona podaj! - R. przerwała kolejny, niepotrzebny wywód konającego. Nie był to czysty gniew, ale głos był bardziej dominujący niż poprzednio. - Pochowamy cię jak najlepiej się da. Pomścić też jak najlepiej się da, bo tamci to pewnie tylko płotki byli. Daję ci słowo.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć… tylko pogrzeb bez rozgłosu, bo wierzyciele się zjadą i będzie chryja. Jak nic wykopią mnie skurwysyny.
- Jak cię wykopią, to po nich nie będzie co wykopywać. Oto się nie bójtaj. Ale zrób mi przysługę. Podaj imiona tych kolesi co mam znaleźć i po czym ich konkretnie poznam. Pirat. Jakiś złodziejaszek. Ork z toporzyskiem i gruby brudas.
- Toć mówię jak wyglądają. Orka Berdych wołali, a grubego Vince. Pirata to chyba od małego ptaszka, Wróbel. I surwiel o dziwacznym imieni na “I” jakoś. Czuje zimno…
- Wybacz, nie zamknęłam drzwi za sobą. Ale to nie będzie jakoś nader potrzebne.
R. po zastanowieniu zdjęła z siebie upaprany do reszty krwią płaszcz.
- Nie mam nic lepszego, wybacz - obłożyła nim Lorenza w akompaniamencie zobojętniałego głosu.
- To nie od przeciągu… zlałem się jak mi wpierdol spuszczali i leżę w szczynach. Kurewsko ciągnie od podłogi…
Cisza przedłużała się, w końcu jasne się stało, że Lorenzo odszedł.
R zabrała jedynie swoje “zabawki” z płaszcza.
- Cieniu, opuszczamy lokal.
Nikt jej jednak nie odpowiedział. Była sama w pomieszczeniu z czterema trupami,w tym trzema doszczętnie poszarpanymi i zmasakrowanymi.
- No to opuszczę sama - chyba za bardzo rozgadała się z Lorenzem. Na górze zrobiło się podejrzanie głośno. Zbliżając się do góry, R. usłyszała dźwięk rozwalanego szkła, a później spore łupnięcie w akompaniamencie przekleństw. Cień zaś był o krok od skręcenia dziewce karczemnej karku. Ta zdążyła się ocknąć i gdy zobaczyła demona, prawie by wydarła japę na cały głos. Prawie, bo wnet została ogłuszona kopniakiem w głowę od białowłosej. Nieprzytomna nie powinna sprawiać takich problemów. Zresztą czasem trzeba mieć wyjebane na to i byćpojebanym jakimś, żeby wykarastać się z takich czy innych tarapatów.
- Dobra, starczy ci wielbicieli, Cieniu - zabójczyni rzuciła jakby od niechcenia do cienistego, powstrzymując go od dalszej jatki. - wiejemy stąd, póki jest jak.
Korzystając z zamieszania R. z Cieniem opuścili lokal. Ten drugi co jakiś czas robił zamieszanie w karczmie, żeby dało się wyjść z pomieszczenia, a kiedy wyszli na zewnątrz, Cień wrócił na swoje prawowite miejsce. R. nie czekała na to, aż ktoś ją przyłapie na miejscu, tylko przebiegła szybko i cichcem miasto.
Le parkour


 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline