- Sigmar patrzy na Ciebie Å‚askawym okiem, bracie.
Magnat po tych słowach przez chwilę zastanawiał się, czemu bardziej zaprzeczyć. Temu, że Sigmar prawdopodobnie nie przyłożył nawet palca do śmierci klawisza, czy bardziej faktowi, że jakiś nawiedzony kmiot uznał, że jest na takim samym poziomie co Laube, nazywając go bratem. Ostatecznie jednak, nie odpowiedział nic, bo jego uwagę przykuł już widok kolejnego trupa. Ten był zdecydowanie lepszy niż Szczęśliwiec. Trochę czystszy, niestety starszy, ale za to jaki tłuściutki, nie to co wychudzony skazaniec. Magnat miał już przed oczyma całą scenę - strażnik, umyty i nagi, leżący na wielkim stole, podany na olbrzymiej, srebrnej tacy. W ustach ma jabłko, niczym dziki podawane na wystawnych bankietach, ot taka mała fanaberia. Szlachcic, elegancko ubrany, zakłada białe rękawiczki, po czym bierze tasak i odkraja kawałek...
- Pokazać ci mojego Pana, Albert?
Wizja ulotniła się tak szybko jak się pojawiła, a Magnat przypomniał sobie, że wciąż siedzi w celi. Wyglądało na to, że sąsiedzi z naprzeciwka również nie zamierzali siedzieć bezczynnie. Zabawny był fakt, że Ci również dzielili celę z jakimś fanatykiem religijnym.
- Snorri, jak strażnik strzelić, ty biec i powalić, rozumieć? - próbował poinstruować Khazada, w miarę możliwości wspomagając się gestami.