Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2018, 04:41   #293
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzu, Perun i Czitboy

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=C3mLoQYv5II[/MEDIA]
Po parterze omiatanego pożarem i na moment parującą zawiesiną krioburzy dwa Blacki namierzyły schody w dół. Mapa HUD nie była aż tak dokładna by pokazywać wnętrze każdego domu i rozkład jego pomieszczeń więc trzeba było iść na czuja. Xenos, przynajmniej żywych na razie nie spotkały. Za to w korytarzy w piwnicy dostrzegły dwie ludzkie sylwetki. Jedna z ciężką bronią i jedna z zestawem szturmowym. Ta druga wyraźnie miała kłopoty z oddychaniem. Po barwach na pancerzu dało się rozpoznać szarości a po numerach 27 i 35.

Przynajmniej pierwsza część planu poszła po myśli skazańców. Jeden pozytywny element w całym oceanie minusów, zalewającym Yellow 14 od ponad siedmiu godzin. Saper skrzeknęła, brakowało czasu na odpalanie holo. Musiał wystarczyć wymowny ruch karabinu z powrotem na plecy. Zamiast broni dłonie Ósemki sięgnęły po identyfikator Hassela oraz maskę. Pierwszy suwenir poleciał w duszny, zmrożony mrok piwnicy, pospieszne kroki zmieniły się w bieg. Co za idioci! Przecież kazały im czekać!
Nie ma co, współpraca zaczęła się ciekawie. Z tendencją w stronę otwierania ognia bez uprzedzenia. Przełykając porcję warczących wulagryzmów Parch dopadła ‘35 i nie bawiąc się w subtelność, zaczęła zakładać mu maskę. Co prawda nie posiadała butli, lecz na krótką podróż do statku powinno wystarczyć.

- Gringo?! - Black 2 morda się wyszczerzyła, paluchy pogmerały po lufie miotacza. Mieli pendejo! No kurwa wreszcie! I jeszcze z gratisem - Dobra, zapierdalać! Zaapierdalać teskt! - darła się do pary szarych Parchów, machając łapą na wyjście z piwnicy - Taryfa czeka, przebierać szkitami zanim wam coś ich nie upierdoli, claró?!

Dwie ciemne plamy we mgle zmieniły się we dwie humanoidalne sylwetki… nie gnidy. Ludzi. Nie mogąc złapać oddechu, z powoli zamarzającymi płucami Sanders wpierw pomyślał, że to kolejni Grey. Albo że zasłabł i Gomes wróciła z nim do bunkra, ale wtedy jeden z cieni odezwał się znanym z radia głosem. Drugi skoczył do przodu, jak do ataku. Grey 35 chciał się zasłonić, tylko zimno i toksyczny opar spowalniały. Nie zdążył, coś złapało go za głowę… o dziwo jednak nie urwało jej. Czuł gumę na policzkach, ktoś mocował zapięcia wokół kołnierza. Maska. Przeciwgazowa.
Ktoś założył mu pieprzoną maskę na twarz.
Złapał więc rozpaczliwy haust powietrza, potem drugi juz mniejszy. Ilość tlenu była mocno ograniczona. Na oślep wyciągnął ręce, znalazł ramiona naprzeciwko siebie. Też w pancerzu.
- Dz...dz-dzięki - jakoś wyrzęził, klepiąc opancerzone barki. Potem pokiwał głową, zgarniając ramieniem G27 - On...ona je-est z..ze mna.

- Balle, balle… to twoja dupa. Claró. A teraz zapierdalaj
- Black 2 prychnęła rozbawiona, robiąc przejście dla dwójki pingwinków - Latarenka zamykasz.

- Chyba twój ryj - Ósemka nie podarowała, posyłając syntezatorem co jej chodziło po rudym łbie. Skrzeczała do kompletu, zanosząc się czym, co w jej wykonaniu było zapewne rechotem. Broń wróciła w jej ręce, czas na powitania i wymianę uprzejmości się skończył. Mieli pierwszą dwójkę z główną paczką zabezpieczoną. Teraz pozostawało ja wynieść na górę i wywindować do Hassela.

Całej mieszanej z trzech grup skazańców czwórce udało się przebrnąć z powrotem do piwnicy. Potem wyszli przez schody na zdezelowany parter jaki wciąż czernił się i dogasał po niedawnym napalmowym pożarze. Tam próbował dopaść ich nagle jakiś mniejszy xenos. Ale szybki refleks Black 2 zdołał oblać go strugą z podczepianego miotacza ognia. Zaraz wyszli na podwórze. Tam wreszcie pierwsza dwójka Greyów jaka opuściła podziemne schronienie zobaczyła tą “taksówkę”. Średniej wielkości pionolot jakiegoś wojskowego lub podobnego sortu. Kołysał się nieco w powietrzy szarpany podmuchami krioburzy a z otwartych luków bagażowych widać było strzelca pokładowego. Znowu otworzył do czegoś ogień. Przez barierę z ołowiu przedarły się jednak dwa nieduże stwory. Na otwartej przestrzeni jednak ludzie uzbrojeni w broń o przewadze zasięgu zdołali ich rozstrzelać i spalić zanim udało im się doskoczyć do walki na bezpośredni dystans. Tym sposobem całej czwórce udało się dotrzeć do kołyszących się lin zakończonych uprzężami które mogły władować ich na pokład latadełka.

- I jak to wygląda Black? - w słuchawkach doszedł ich spokojne pytanie pierwszego pilota.

- Ogarniamy, bebé. - parchata piromanka nawijała wesoło, majstrując z linami na blondasie od składania jełopów - Nie wierć się cabrón, bo jeszcze przez przypadek coś ci upierdolę i będzie płacz na rewirze - dojojczyła wysoce pretensjonalnie do szarego gada i znów gadała do Condora - Ptaszek leci do was, dajcie go pod tlen zanim zejdzie do końca. Jak macie to mu dajcie kielicha… mierda, też bym ryja umoczyła… gdyby jakiś lambadziarz mi nie osuszył flachy. A potem jeszcze nie zaczął życia układać, ech. Que puta - westchnęła cierpiętniczo.

Mówienie marnowało tlen, więc Sanders musiał się zamknąć. A powinien podziękować. Tak by wypadało. Kiwał głową Black 2 dając znak że rozumie, nie wiercił się też żeby jak najszybciej zakończyć procedurę ładowania na piętro. Gapił się przy tym na G27, ale na szczęście nic jej nie było. Miała w końcu pancerz, a pozostali ogniem trzymali wroga z dala od miejsca zbiórki.

Druga para szelek czekała na wkład, wystarczyło się w nie zapakować. Dopiąć zapięcia i dać się podnieść na bezpieczny teren latadełka… życie niestety nie zaliczało się do tworów tak prostych.
- Wskakuj - syntezator przełożył na mowę szybko wystukaną na klawiaturze wiadomość, a Black 8 wskazała Grey 27 wolną linę. Syknęła pod hełmem, przestawiając komunikator na główne łącze ze statkiem - Dwójka pod budą. Reszta - zawahała się, zgrzytając ze złością zębami.
- Reszta ma jeszcze chwilę czasu. Dadzą radę. - dosłała pozostałą część wiadomości, kręcąc przy tym głową - Zabezpieczymy dół. Póki jest okazja. Zgarniamy kogo się da. Wywaliłam twój szmelc. Trzeba pomyśleć co dalej. Ale to potem. Ile mamy czasu?

- Aż się coś nie spierdoli. Za cholerę nie wiem kiedy by to miało nastąpić, ale nastąpi na pewno. - Raptor wykazywał się pewnymi zasobami czarnego humoru. Na razie latadełko bujało się na wszystkie strony a co za tym idzie i także i liny jakie wciągały dwójkę Greyów. Na górze było gdzieś na wysokości drugiego czy trzeciego piętra. Niezbyt wysoko, ale upadek pewnie nie byłby zbyt przyjemny. Dwóch strzelców co chwila dudniło swoją bronią strzelając przez otwarte z obydwu stron włazy. Obydwu skazańcom pomógł wypiąć się z uprzęży jakiś człowiek bez Obroży za to w pancerzu narzuconym na garniak. Mogli wreszcie stanąć na własnych nogach na podłodze ładowni.

Niedługo potem budynek sklepu zapłonął ogniem. W podobnym miejscu gdzie wcześniej Black 8 cisnęła granat zapalający. Zaraz potem wybiegł z niego trochę słaniający się już Parch z charakterystyczną butlą miotacza ognia na plecach. Dobiegł z wyraźnym trudem do obydwu Blacków i mogły go zapiąć w uprząż bo sam już miał wyraźną koordynację motoryczną mocno zaburzoną od mrozu i toksyn. Władowały go na górę gdy na podwórzu ukazał się kolejny Grey. Tym razem 32. Musiała jeszcze rozstrzelać jednego xenos jaki wyskoczył z okna na piętrze i próbował ją dopaść ale w końcu przebiegła przez te kilkanaście kroków podwórza i znalazła się przy obydwu Blackach.

Można było powiedzieć, że osiągnęła swój cel. Nowa porcja Parchów zdawała się faktycznie pomagać, co napawało kolejnym optymizmem. Mniejszym optymizmem napawało posiadanie hermetycznego pancerza, gdzie cała reszta ferajny ich nie miała. Załadowanie się do wygodnej taksówki i zlanie się na resztę niezbyt leżało w optymalnym podejściu do realizacji zadania. Sama przecież nie będzie mogła dostać się do CH. Gra zespołowa, to gra zespołowa. Grey 32 w swoim milczącym zwyczaju wpięła się do lin bez żadnej zwłoki i poszybowała do góry.

Garniaków Sanders się nie spodziewał, prędzej wojskowych, ale narzekać nie zamierzał. Tym bardziej gdy zgarnął maskę z tlenem, nadrabiając zaległości w swobodnym oddechu. Dyszał ciężko, a gęba mu się cieszyła. Chyba wciąż nie mógł uwierzyć, że początkowy etap ma za sobą.
Poprawka. Mają za sobą.
- Mówiłem że się uda, jesteś cała? - powiedział do G27 - Dzięki - dodał do ludzi bez Obroży. Sprawdził HUD i zazgrzytał zębami. Poklikał ustawienia łącza, wybierając dwa odbiorniki Blacków na dole.
- Co się należy za pomoc, drogie panie? Wiem że nie jesteście tu charytatywnie, ale i tak… dobrze że jesteście - uśmiechnął się pod nosem, potem zdjął na moment maskę aby splunąć na podłogę - Ta co tu idzie, G32, coś do mnie ma. Chciała zatrzymać na dole, trochę się poprztykaliśmy. Spodziewajcie się rozkazów. To w ramach podziękowania - skończył, spluwając po raz drugi.

Na poziomie gruntu atmosfera robiła się nerwowa. Cenne sekundy uciekały bezpowrotnie, a oni utknęli pod wiszącą w powietrzu maszyną z czterema parchami. Z pełnej dziesiątki. Zastój i ociężałość, całe to tkwienie w miejscu wystawionym na atak wroga, działało na Nash niczym płachta na byka. Proste zadanie: przejść z punktu a do punktu b.
- Uszkodzony odłamkiem nerw wzrokowy. Pogruchotane kości. Przebite prętem zbrojeniowym udo. Porwane mięso. Moi ludzie - pokonując gotującą się w trzewiach wściekłość, odpisała Sandersowi, przymykając na parę sekund piekące oczy. - Paramedyk im nie pomógł. Potrzebny lekarz. Chirurg. Postawisz ich na nogi. Umiesz? Mów prawdę. Jak nie umiesz też się przydasz. Druga para rąk w punkcie medycznym. Nie wylecisz - prychnęła krótko, przestawiając komunikator na Hassela.
- 32. Ta w hermetyku co wjeżdża. Uważaj. Powiedz Ruskom. Drugi B0. Będzie robić problemy. Zacznie to zabijcie ją. Mamy dość na łbach i bez festiwalu samowolki. My pogonimy resztę. - dostukała, a gdy lektor skończył nadawać, wróciła do kanału ogólnego z Greyami w tle.
- 2 minuty. Tyle macie. Za duże ryzyko. - syntetyczny głos zrobił przerwę, by dokończyć równie beznamiętnie - Radzę się pospieszyć.

- Wolniej, por tu puta madre, que panda de maricónes! Cyferblat popierdala. Chyba, że coś się spierdoli to odlatujemy szybciej, claró? - Diaz wzruszyła ramionami, dołączając do wymiany uprzejmości wszelakich. Na wzmiankę o lambadziarze w hermetyku tylko się rozchechotała.
- Buena suerte. Nawet popcorn ogarnę - rzuciła w eter wyszczerzem równie szerokim co Wujaszek w barach. - Deal jest prosty. Ale zabawniej będzie jak wyjdzie w praniu. Verás.

- Tak, w porządku. I nawet specjalnie nie mdlałeś i nie leciałeś przez ręce.
- odpowiedziała Gomes kiwając głową w hermetycznym pancerzu. Rozmowę przerwało nieco zamieszania przy jednym z luków bagażowych. Jeden z “garniaków” pomagał przyjąć na pokład jednego z 200-ki. Tego mięśniaka z butlami od miotacza ognia. Wnętrze ładowni kolebało się na wszystkie strony więc ciężko było to uznać za stabilną platformę. Zwłaszcza, że przy otwartych na oścież lukach bagażowych do środka wdzierała się krioburza sypiąc po wnętrzu zmrożonymi fragmentami gazów.

Jeden ze strzelców pokładowych przerwał ogień by wymienić zasobnik z amunicją. Drugi dalej prowadził ogień krótkimi, nieregularnymi seriami. Ten sam ogień mogły słyszeć nad sobą dwie kobiety w czarnych barwach pancerzy.
- Zrozumiałem. Grey 32. - odpowiedź głównego pilota była lakoniczna ale sądząc po tym jak wichura rzucała maszyną ledwo dwa czy trzy piętra wyżej nad głowami Blacków pewnie miał co robić za sterami.

W tym czasie wspomniana Grey 32 dojechała tą linową windą do luku bagażowego. Tam podobnie jak innych wyratowanych Greyów pomógł jej jakiś nie-Parch przy dostaniu się na pokład i wypięciu z uprzęży. Wewnątrz byli już Grey 20, 27 i 35. Oraz dwóch też nie-skazańćów przy obsadzie broni pokładowej którzy prowadzili ogień do zauważonych w tej mgławicy celów.

Czwarta nowa osoba powitała wszystkich jedynie kwaśną miną i brakiem zaangażowania w rozwalenie dupy na siedzisku w oczekiwaniu na koniec akcji. Sanders ponownie został "specjalnie" potraktowany, gdyż został rzucony pustym plecakiem wojskowym w głowę.

Reakcja nastąpiła prawie od razu. Sanders warknął i skoczył do przodu, odbijając się od siedziska. Na szarżę nie było za dużo miejsca, musiał improwizować. Z pełnym impetem wpadł na G32, wcześniej nadstawiając tarczę i taranując ją, a siła pędu pchnęła ich oboje do tyłu. Niestabilny grunt nie pozwolił utrzymać równowagi. Dwa ciała wychyliły się z maszyny i spadły w dół, obijając się boleśnie te trzy piętra niżej.

Klimat rzeczywiście się pierdolił i to z minuty na minutę. Deszcz gnid, deszcz metanowych mrożonek… a teraz na dokładkę lambadziarze zaczęli lecieć z nieba, co za popierdolona planeta.
- Za jakie kurwa grzechy… - Diaz wypuściła powoli powietrze, ramiona jej opadły, zaś oczęta nawet nie miały już siły unosić się ku górze, bo ile można. Czy aż tak nadepnęła na odcisk Papa Dios, aby karał ją w tak dotkliwy sposób za winy których ni chuja nie popełniła?
Para pingwinków którą przed paroma chwilami wywindowały do Condora, zleciała na dół i gruchnęła o zmrożone błoto aż echo poszło.
- Mieeeerda… mogę już rozjebać to przedszkole, por favor? - popatrzyła na Latarenkę, by machnąć szybko ręką. Potem będzie myśleć, teraz miała inne zajęcia. Widziała tarczę i miecz u blond gada, no kurwa rycerz pierdolony się znalazł.
- Rycerzyk dupsko do góry, un rapido - warknęła wybitnie zmęczonym tonem, przenosząc lufę karabinu z podczepionym miotaczem na drugą opadłą sylwetkę - A ty, puta estupida, pizda w błoto i leżysz. Widać was kurwa nie można razem trzymać, ech.

Awantura wściekłych psów, świeżo wypuszczonych z klatek. Black 8 znała to aż za dobrze i nie uśmiechała się jej powtórka. Nie z perspektywą MP na lotnisku, zestawioną z koniecznością użerania się z grupą mało karnych indywiduum. Widząc jak Sanders gramoli się z gleby i staje chwiejnie na nogi, próbowała znaleźć złoty środek… cholernik niestety uciekał. Jakkolwiek nie próbowałaby ugryźć sprawy wciąż wychodziło jej to samo: ryzyko dla jej ludzi było zbyt wysokie. Jeszcze przy windowaniu mogli poczekać. Do jasnej cholery miała już pisać do Dwójki aby czekała, gdy ona pójdzie pogonić spóźnialskich. Rozwiązanie wyprzedziło ludzkie ręce.
- Daj 32 dyscyplinarkę - przekazała lektorem do Raptora, sycząc do kompletu jakby w jej pancerzu zamknięto wściekłą gnidę. - 35 wraca na górę. Potem my. Zwijamy się.

- Co tam się dzieje?!! Ktoś wypadł za burtę?!
- zaskoczony i zirytowany głos kapitana Raptorów zlał się w jedno z klikaniem wiadomości do niego przez Black 8. Celowo czy nie latadełkiem machnęło nieco mocniej jakby maszyna podzielała to zaskoczenie pilota i miała zamiar odlecieć na bezpieczną odległość. Liny zawirowały nie tylko od wichury ale i od ruchów maszyny. Pilotom jednak udało się jakoś wyrównać ponownie maszyny.
- Grey 32? Dobra. - gliniarz powiedział i prawie dał się wyczuć jak kiwa twierdząco głową. - Grey 32, tu kapitan Hassel. Kara dyscyplinarna II stopnia za wszczynanie burd na polu walki. Za kolejny numer będzie III - warknął na ogólnym łączu Greyów kapitan i zaraz potem Grey 32 padła nieprzytomna w błoto na którym leżała, jak ścięty snopek gdy Obroża momentalnie wykonała polecenie mundurowego. Grey 35 zdołał się podnieść. Upadek i zderzenie z błotnistą ziemią nieco nim wstrząsnął ale nadal trzymał się całkiem nieźle.
- Pakować się na górę i zmiatamy stąd. Ale już! - humor kapitana wyraźnie się zważył i nie wydawał się skory do pogaduszek. Cekamiści znów wznowili swoją pracę ostrzeliwując widoczne cienie które mogły być xenosami.

Czemu zawsze nawet prosta w założeniu akcja musiała się spierdolić? Nash chrypnęła ciężko, czując przebijające się przez morze zażytych stymulantów zmęczenie. Machnęła ręką na liny, wskazując Greya i Diaz. Na raz mogła ewakuować się dwójka ludzi, ktoś musiał też zostać aby ubezpieczać z ziemi. Wybór więc był prosty, choć i tak nie obyło się bez niosącego się w eterze zgrzytu zębów.

- Już do ciebie lecimy, bebe - Black 2 tylko machnęła łapką, pilnując by ich kłopotliwa paczka nie zjebała się na parkiet po raz drugi - A ty Rycerzyku. Jeszcze jedna taka akcja i zapierdalasz butem, claró? To nie, por tu puta madre, wybieg dla cywilbandy. A teraz wypierdalaj - wskazała kciukiem do góry, gdy już upewniła się, że gad dobrze osadzony. Sama też wpięła się w szelki.
- Nie rób nic głupiego - rzuciła kontrolnie do drugiej Black.

- Mówiłem. Tam na dole. W bunkrze. Że jeszcze raz. I ją zabiję - blondyn rzucał krótkie zdania, oszczędzając resztki tlenu. Przez atak zerwał się z życiodajnej butli, zostało jechać na rezerwie. - Ale niech będzie. Po waszemu - zgodził się, bo jakie inne wyjście zostawało? Za drugim razem chybocząca się na wietrze lina nie wyglądała już tak źle.

Dalej poszło względnie gładko. Trójka skazańców na dwie tury wróciła dzięki linowym wysięgnikom na pokład latającego transportowca. Zostawało jeszcze wypchnąć na dół wojskowy zasobnik jaki Blacki wcześniej na lotnisku zapełniły ekwipunkiem. Zasobnik poszybował w dół i obsada ciężkiej broni pokładowej dała sygnał do kabiny pilotów, że “to już”. Do tego czasu żadna inna ludzka sylwetka nie pojawiła się na tym improwizowanym EP.
- Refujemy żagle i płyniemy do następnego portu. - oznajmił swojej załodze i desantowi pierwszy pilot. Mówił już spokojniej choć wciąż wydawał się spięty. Maszyna przestała się dość chaotycznie gibać i znowu zaczęło to przypominać porządny lot choć z silnymi turbulencjami.

Trzęsło jak na karuzeli w wesołym miasteczku, ale tym razem Sanders miał stabilne podłoże pod czterema literami i nie wyglądał, że ma ochotę na następny skok bez liny.
- Odpowiedź na twoje pytanie brzmi tak - zwrócił się do rudej kobiety o złotych oczach. Dziwnych, nienaturalnych. Wyglądały na modyfikację, nieźle zrobioną - Jestem chirurgiem, mogę połatać… twoich ludzi, ale nie pustymi rękami. Trzeba narzędzi, leków. Sali operacyjnej, albo chociaż stołu. I narzędzi. Daj mi narzędzia to im pomogę.

- Dostaniesz. Sam je wybierzesz. Ale - odpowiedź zawisła między nimi zwięła, wystukana pospiesznie przez ósmego parcha wyglądającego na ledwo powstrzymującego furię. Musiało minąć pół minuty, nim syntezator podjął przekaz - Żadnej brawury jak przed chwilą. Żadnego kozaczenia i grania za plecami. Żadnych fochów i dyskusji podczas akcji. Żadnego wpierdalania innych na miny. Narażania bez potrzeby. Workteam. Robisz co mówimy, a my osłaniamy ci plecy. Rozumiesz? - złote oczy zmrużyły się, gdy saper przysiadła na ławce obok blondyna, nie przestając go obserwować - Komuś będziesz musiał zaufać, samemu nikt nie przetrwa.

- Rozumiem. Nie jestem głupi. Pokazali nam statystyki przed zrzutem. Ilu z was tu przeżyło od początku tego burdelu
- Sanders westchnął, kręcąc głową na boki. - Chciałem zgarnąć i G200. Znaleźli brykę, ale ich technicy padli przy zasadzce. U nas było dwóch. Ta kurwa z pms i G39. Pojebało się, pchała się na pierwszą, pewnie myślała że przylecieliście tylko po mnie… i jeszcze te durne gadki od których na rzyganie zbierało. Fochy, wyższość i pokazywanie kto tu jest najlepszy - zmienił obiekt obserwacji na G27, potem na G20 - Wszyscy tu mamy przejebane. Jednakowo. I jednakowo umieramy. Nie chcę umierać, ale nie jestem też niczym pierdolonym podnóżkiem i szmatą do wycierania mordy - popatrzył znowu na Black 8 - Nie będę nikomu waflował żeby potem dostać nóż w plery. Bo liczy się tylko własna dupa.

- Masz nie waflować. Masz myśleć. Tego nikt nie zrobi za ciebie. Za każdego z was po kolei -
saper odpisała powoli, skrzypiąc miarowo pod nosem, choć już spokojniej. Słowa słowami, praktyka i tak zwykle wychodziła w praniu. Rozejrzała się po Greyach, w ostatniej chwili powstrzymując odruch splunięcia. - Byliście chronieni od momentu wejścia w atmosferę Yellow. Guardian, tutejszy system obrony, wziął was za wroga. Zestrzeliłby kapsuły jeszcze w powietrzu. Gdyby nie Młoda. Brown 0. Jest na lotnisku. Może dożyjecie aby jej podziękować. - popękane usta wykrzywiły się w nikłym uśmiechu, po czym powtórzyła Obrożą - Komuś będziecie musieli zaufać, samemu nikt tu nie przetrwa.

Przy prędkości latadełka te kilkaset metrów jakie dzieliło ich od klubu Morvinovicza pokonali w parę chwil. Maszyna znów zaczęła krążyć nad kolejnym punktem docelowym więc była okazja zajrzeć na ten prześwitujący przez opary krioburzy spory budynek.

- Rozmawiałem z Mahlerem. Mają transport. Ale utknęli w tej zadymie. Ale drogą to trochę im może zejść. Zgarnęli Grey 800. Tych co zdołali. Więc trochę mają ciasno. Podlecimy tam. Zgarniemy kogo się da. Może tam jest mniej krewkich niż tutaj. - poinformował lakonicznie główny pilot. Wedle oznaczeń HUD Mahler ze swoją Brygadą RR był całkiem spory kawałek na wschód od lotniska i klubu. Z 5 - 6 km w linii prostej. Dla powietrznych środków transportu parę minut choć trzeba by przelecieć przez lub w pobliżu lotniska. Ale nawet dla transportu zmotoryzowanego ruch naziemny był znacznie bardziej podatny na wszelkie przeciwności niż powietrzny.

- No świetnie. Ale powiedz im spryciarzu o tej parze Boltów i systemach obrony lotniska. Wezmą nas na namiar bo chcą dorwać ciebie i twojego chłoptasia. Au! Zostaw mnie! Załatwimy sprawę tutaj jak mieliśmy w planie a oni niech dojadą tutaj drogą to ich zgarniemy! Mają furę to dojadą w parę minut. Burza jest mocna a silniki nie wiadomo ile wytrzymają. Powinniśmy lądować albo wznieść się ponad nią. - do rozmowy włączył się głos drugiego pilota który najwyraźniej miał inne zdanie od gliniarza i inne priorytety. Przez chwilę w kabinie musiało dojść widocznie do krótkiej spiny bo swoją wypowiedź rosyjski biznesmen kończył już dość pospiesznym i wkurzonym tonem w przeciwieństwie do pretensjonalnego jakim zaczął gdy pomysł gliniarza nie przypadł mu do gustu i miał inne rozwiązanie.

- Jak się wzniesiemy ponad burzę nikogo nie zabierzemy, nie wysadzimy ani nie damy wsparcia ogniem. - odpowiedział zirytowanym głosem Raptor jakby musiał tłumaczyć oczywiste oczywistości.

- Jak silniki jebną to też nie. - odparł wkurzony drugi głos z rosyjskim akcentem.

Brak zdatnej do oddechu atmosfery zmuszający do tkwienia wewnątrz metalowej skorupy nie pozwalał na zapalenie papierosa, choć Ósemkę ssało w dołku z braku nikotyny. Pancerz wydawał się jej zbyt toporny, ciężki. Nieporęczny.
- Zrzućcie nas i spadajcie do góry. Ponad burzę. Martwi i bez sprzętu nikomu nie pomożecie. Ani nie wrócicie. Hassel ma czas. Powinien. Namierzają go najpierw po identyfikatorze. Ten został tam przy śluzie. Gdzie Grey. Nie zestrzelą was jeżeli nie zbliżycie się na razie do lotniska - syntetyczny lektor dołączył do kłótni w kokpicie. - Schodzimy na dół. 35 potrzebuje sprzętu do składania chłopaków. Zróbcie miejsce. Tam wciąż są gliniarze z tą terrorystką - Nash uśmiechnęła się pod nosem. Federacyjne bydło zbyt powszechnie nadawało ludziom to konkretne miano - Ewakuujemy ich tutaj, jeżeli ciągle siedzą w bunkrze. Amandę. Kozlova. Jenkinsa. Zgramy nagrania z ambulatorium. Poszukamy resztek gnid. Dowodów. Bez nich zabiją was wszystkich. Kozły ofiarne kurew z góry. Nie tylko Hassel ma przejebane. Wy też siedzicie w tym szambie. Każdy z HH- eter zaśmiecił niski, wściekły warkot - O ile już nie posprzątali tam na dole, skurwysyny. Zobaczymy. Mahler musi dojechać z 800, chyba że będzie grubo. Wtedy zlećcie niżej. Bądźcie z nim w kontakcie, nie ryzykujcie bez potrzeby. I dajcie jednego bez Obroży - złote oczy uciekły do faceta któremu parę minut wcześniej mocowała maskę na twarzy. Zmieniła parametry komunikatora, zaczynając przekaz dla szarej grupy.
- Grey. Skrzynia na podwórku. Częstujcie się. Drugi przystanek to HH. Trochę nam tu zejdzie, zdążycie dojechać. 35 mówił o ciężarówce. Macie techników. Postawcie ją do pionu. Szybsza opcja niż spacer.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-04-2018 o 04:46.
Zombianna jest offline