Mężczyzna aż odskoczył, kiedy John sięgnął do kieszeni po papierosy. Zapewne myślał, że zaraz wyciągnie nóż czy brudną strzykawkę.
-
Ocipiałeś?! - warknął, ale uspokoił się, widząc paczkę fajek -
No dobra. Spieprzaj od mojego wozu, nie biorę nikogo. - pokręcił głową, ale po chwili zawahania dorzucił -
Spróbuj u Boba, on wozi ludzi. Żółty truck z dwoma kominami, po drugiej stronie parkingu. - pokazał ręką -
No już, cię tu nie ma. - pogroził jeszcze Johnowi kluczem i odsunął się, robiąc w końcu przejście. Doe czuł jeszcze na swoich plecach jego wzrok, którym kierowca odprowadzał go przez całą drogę.
***
Ciężarówka istotnie tam stała; w samym rogu pustego parkingu, z dala od innych. Kręcił się koło niej zwalisty facet z sporym brzuchem, o czerwonej, choć sympatycznej twarzy. Kiedy John podchodził, właśnie zamykał ciężkie drzwi naczepy.
-
Baltimore? Toś sobie wybrał kierunek! - wybuchnął tubalnym śmiechem, kiedy Doe przedstawił mu sytuację. -
Jadę 50siątką, ale tylko kawałek. W Majors Place odbijam do Vegas, na 93. Mogę cię zostawić na trasie, coś tam sobie złapiesz. Albo pytaj tam w barze, może jakiś cywil cię powiezie dalej. Ale jak coś, to możesz wsiadać. Odjeżdżam za kwadrans... - spojrzał na Johna poważniej i dodał -
Ale jest kilka zasad, jak chcesz ze mną jechać. - odgiął palce wielkiej łapy i po kolei wyliczył:
-
Żadnych przypałów. Chlanie, ćpanie, pokazywanie faka przez okna czy coś. Nie chcę opóźniać trasy żeby się tłumaczyć misiom z drogówki. Dwa. Żadnego buszowania po trucku. To mój dom i moja kobieta, więc łapy przy sobie, nie? Trzy... żadnych głupich pytań. Jak jadę, to się skupiam na trasie, a nie na gadaniu. Jak powiem, że coś trza zrobić, to to robimy, a nie mielimy ozorem. Kapujesz? - opuścił rękę i uśmiechnął się szeroko -
A tak poza tym, to miły ze mnie facet. Taki, który nie pyta na przykład, po co ci tak spieszno do Baltmore, mój tajemniczy przyjacielu... - klasnął w dłonie i otarł pot z czoła; słońce mocno dawało mu we znaki.
-
To jak, jesteśmy dogadani, amigo?