Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2018, 19:16   #35
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Janeczka u Cyganów

Janeczka chwilę snuła się bez celu aż nogi bezwiednie też ją do Cyganów zaniosły. Nie miała ochoty rozpytywać o wieści miejscowej szlachty. Zdało jej się, że to na głowie mężczyzn, nie jej własnej. Nie dołączyła jednak do wyprawy Ałtyn. Poczekała aż karaimka zniknie jej z oczu i poszła się kręcić pomiędzy cygańskimi grupkami. Słyszała, że Cyganie to nacja skora do zabawy i miłująca się w muzyce. A teraz niczego bardziej jej nie brakowało w celebrowaniu własnego smutku jak ckliwej melodii i przyśpiewki co trafi do jej osamotnionego serduszka.
Śliczne samotne dziewczę jakim była Janeczka, było wręcz przynętą dla cygańskich młodzieńców. Nic więc dziwnego, że szlachcianka przyciągnęła spojrzenie trójki takich kawalerów.
Widząc jej melancholię jeden z nich - cały w klejnotach podążył za nią grając na skrzypkach smutną cygańską melodię, by jej uwagę k’ sobie przyciągnąć.

Janka z lubością skupiła się na melodii. Znalazła sobie nawet pieniek w pobliżu ogniska i przysiadła na nim nie odrywając wzroku od ślicznego chłopaka. Gdy utwór dobiegł końca Janka dobyła coś z mieszka przy pasie i rzuciła w stronę grajka.
Chłopak zbaraniał widząc błyskotkę wartą co najmniej wóz z cygańskiego taboru wraz z dwoma siwkami.
Po czym zagrał coś skocznego i wesołego.
- Frasunek nie przystoi tak ślicznej twarzyczce. Jak go zmazać z twego oblicza waćpanno? - zapytał wesoło zezując to na szlachciankę, to na naszyjnik.
- Nie wyłupiaj tak oczu, to dla ciebie. Zapłata za piosenkę - Janeczka wstała i zaczęła przechadzać się wokół ognia. - I masz rację, coś trzeba zrobić bo widzisz, smutek nie leży w mojej naturze. Ja się ciągle śmieję a teraz… - skrzywiła się jak dziewczynka która przywykła, że może mieć wszystko a teraz jej się czegoś odmawia. - Macie tu lutnię?
- Lutnię? Stary Soim jedną ma. Jako i inne instrumenta, bo jeździ z nami i naprawia.. garnki drutuje, konie leczy, instrumenty stroi. - zamyślił się chłopak i spytał melodyjnym głosem. - Pójdziemy po nią panienko?
-Ja nie pójdę, ty przynieś - zażądała Janeczka tonem wielkopańskim. Przykucnęła przy ognisku i zaczęła grzebać w ogniu patykiem.
Któż śmiałby się przeciwstawić. Na pewno nie młodzian udobruchany kolią, którego oczy wielbiły panieczeczkę. Toteż skrzypek ruszył po ową lutnię, zaraz po schowaniu za pazuchę klejnocików.
I kilku chwilach grzebania w ogniu i radowania oczu dwóch innych młodych cyganów, oraz drażnieniu swoją urodą pewnej młodej cyganeczki, Janka zauważyła że jej wielbiciel wraz, z lutnią.
Może nie był instrument godny wirtuoza, wyraźnie poobijany i poobcierany. Ale nadal solidny, a i struny muśnięcie szlacheckimi paluszkami wydobyły z siebie anielskie jęki. Nastrojona porządnie była.
Janina przyjęła instrument, przebiegła palcami po strunach dla wyczucia a znać było że biegła jest w materii.
-Pójdziesz po Altyn? - ściągnęła usta w ciup i poprosiła dalej kawalera. - Ona w tamtym wozie, widziałam jak zniknęła w środku. Piękna jak gwieździsta noc, nie pomylisz. Jak ci na imię?
- Raszaj. - rzekł młodzian i zerknął w kierunku wozu. Skoro starą Vadomę odwiedza, tedy chyba nie chce, by jej przeszkadzać.
Niemniej ruszył do wozu zgodnie z zaleceniem szlachcianki.
A Janina nawet nie odprowadziła go wzrokiem. Zagrała kilka przypadkowych melodii by rozruszać palce, skinęła na ładną Cygankę, która obserwowała ją z odległości.
-O czym chcesz pieśń usłyszeć? - wywołała ją.
Romka podeszła nieufnie do Janiny przyglądając się szlachciance, jak konkurencyi. Była młodsza od Janiny, ale i śmielsza w stroju jak i postawie. Przyjrzała się Jance i stwierdziła nieco kalecząc polską mowę.
- Cosz do tanca?
- Może być i do tańca - przyjęła propozycję Janeczka. - Jak ci na imię?
- Drina. - rzekła dumnie młoda cyganeczka mierząc szlachciankę spojrzenie. - A wasze?
-Janka - odparła Domaszewiczówna i szarpnęła palcami kilka strun. - Kogo Drina wybrała do tańca? Kogo wybrało jej słodkie serduszko?
- Jeszcze się taki nie zjawił. - uśmiechnęła się szeroko i dumnie wypięła pierś.- Na razie wszyscy żebrają o spojrzenie ślicznej Driny.
-Może to samolubne? Nikt nie dość dobry? - Janka zasmiala sie i o dziwo, zdała sobie sprawę, że śmieje się przez łzy. - Gdzie ta Altyn? Zostawiła mnie? Co z niej za przyjaciółka?
Szarpnęła struny mocniej. Zaśpiewała:
Drina, co nikogo do tańca nie chciała
Sama calutką noc przetańcowała
Tyncia nadeszła cichutko i ostrożnie, do ucha się Janeczkowego nachyliła.
- Wesołego zagraj co, bo żyw.
Ścisnela jej ramię leciutko.
- Inną drogą niż nasza kroczy. Lecz skoro żyw, to zejdziecie się znowu.
Tymczasem dumna Drina tańcowała jakby zahipnotyzwana i z uśmiechem na twarzy. Wirowała jakaś zwinna boginka leśna kusząc do tańca i do zachwytów. Całkowicie jednak pogrążona we własnym świecie.
Janka uśmiechnęła się do karaimki ale jej palce nie wypadły z rytmu melodii. Przeciwnie, pokusiła się o mocne i zawiłe zboczenie z tematu.
-Rozkręcam przyjęcie - rzekła ciszej. - Dołączysz?
A głośniej zaśpiewała:
Szybciej, szybciej kręć się kręć
Aż cię najdzie słodka chęć
By do tańca wziąć kompana
I przetańczyć z nim do rana.
W oczach karaimki pojawiła się podejrzliwość, szybko przykryta uprzejmym uśmiechem. Zaczęła jednak z uwagą śledzić tańcząca Cyganke.
-Nie dziś, Janeczko - w jej głosie pobrzmiewała świadomość obowiązków. - Że szlachta co z Lublina zbieżała rozmówić jeszcze mi się trzeba. Lecz ty baw się. Powinnaś dziś być radosna.
Na poważną twarzyczkę Tynci wpełzł nagły uśmieszek.
- Poza tem, kozak udawać nie może w nieskończoność, że mnogość ma zajęć gdzieś daleko. Przyjdzie do ognia swą śmierdząca lulkę kopcić. A ja tam będę już siedziała i włosy czesała.
-A po co go chcesz uwodzić? Po co kozaczynę zwodzić? - zaintonowała Janeczka.
Tymczasem młoda cyganka już ruchami dłoni wabiła k’sobie jednego z młodzian. Do tańca, do uciechy, do zguby… była jak owe osławione nimfy leśne, co o nich Janeczka od pani matki słyszała.
-Miłowit martwy - syknęła naraz Janeczka przez zęby choć nie poluzowała strunom jakby jej palce żyły własnym życiem nieczułym na słowa Litwinki. - A ty mi każesz być radosną? Czemu?
Głośniej zaśpiewała do biesiadników, a głos miała piękny, rozdzierający duszę, piękniejszy znacznie niż jej lico i sylwetka razem wzięte. Zwolniła tempo melodii aż ta się stała melancholijna i płaczliwa. Zachciało sie płakać Janeczce, zachciało zapewne i wszystkim innym co słuchali:
Nie chce mi się dłużej żyć,
Po co mi w tym ciele tkwić?
Jaki sens ma serca bicie?
Skrócę z chęcią marne życie.
-Toć mówię, że żyw - westchnęła Tyncia. - A ty nie słuchasz.
-Z fusów wróżysz? Wiedzieć tego nie możesz - odparła Janka zagryzając wargę. - Poza tym to niemożliwe. Ja go znam. Potrafi, owszem, więcej niż inni ale nie przetrwa lasu rozdzierającego na strzępy. Kule by przetrwał, nawet armatnie. Wiesz czemu? Bo tego sobie u diabła życzyłam by z wojny wrócił. Stal ni żelazo mu krzywdy nie czynią. Alem, głupia o żarłocznych gałęziach nie pomyślała. On NIE ŻYW. Basta.
- Ja z fusów nie wróżę - odparła Tyncia niewzruszenie. - Ale są takie, co potrafią. A sprawdza się, czy naprawdę potrafią, pytając na zimno i podchwytliwie. Ty nie umiesz, więc ja poszłam. I tak, jestem przekonana, że wiedziała, co mówi - wskazała na wóz Vadomy. - Chcesz się iść dopytywać, to ruszaj śmiało. Tylko uważaj, co gadasz, by się za bardzo nie zdradzić.
-Wiesz gdzie ja mam to by się nie zdradzić? Pod warstwą krynolin. Jeśli Miłowit nie żyw to mi za jedno. I gdyby głupi kozak mnie z drogi nie zawrócił to bym wiedziała co i jak. A tak, tylko mam gniew i żal i go mogę na innych przelewać. Trudno!
- To ci złoty dzień dla starej cyganki. Dwa razy za to samo grosz zgarnie - Altyn wywrocila oczami. - Idź. I nie zapomnij spytać się, czy jaka inna zakusów na Miłowita nie czyni i kto zacz. Ciekawam, co powie.
Janeczka parsknęła.
-Zakusy na trupa robić, też coś. I nie martwię się czy mi kto konkurencje czyni. Mogłaby tylko jedna ale ona daleko a on martwy. Pfff, liche te bale. Coś im więcej trzeba pośpiewać. Rozkręcić tę stypę.
I zaintonowała zawodząc.
Po co żyć mi?
Sztylet sobie zaraz wbiję
Lub okręcę sznurem szyję.
Ałtyn w myślach pożegnała się z dłuższym posiedzeniem przy ognisku w towarzystwie kozaka. Obok Janeczki przysiadła, suknię wygładziła na kolanach.
- Toć zrozum, że jako i ty cuda i dziwy czynić potrafisz, tak i inni talent mają. By odkrywać, co zakryte. Tak, baba z fusów wywróżyła, że żyw. Lecz nie tylko o to pytałam, i wywróżyła rzeczy, których wiedzieć nie miała prawa w inszy sposób niż talenta daleko- i jasnowidzenia. Ni żadnych szczegółów nie rzekłam, ni imion nawet. Tedy i mniemać można, że i w Miłowita sprawie dojrzała istotę rzeczy - tłumaczyła spokojnie, a potem spojrzała na młodziutką Cygankę. - Jeśli zabijesz tę dziewkę, będziesz jutro żałować. Coby Miłowit rzekł, jakby taki czyn obaczył? A jeśli starej wiedźmie, co na tym wozie siedzi i mi wróżyła, przyjdzie do głowy sprawdzać, co zabiło młodą i zdrową wszak dziewczynę, może jej siostrzenicę, może kuzynkę… to pożałujemy wszyscy. - Głos Ałtyn zrobił się lodowaty i rzeczowy.
Janeczka oczy zmrużyła gniewnie ale Ałtynowych perorów wysłuchała jak niepyszna.
Ostatnie żywe zwrotki piosenki zakończyła spokojniejszym:
Albo może lepiej nie
Lepiej z życia cieszyć się
A chłopcu miast w piękne lice
Dać też zajrzeć pod spódnice.
Dźwięczny głosik zamilkł na tymże wersie, Janeczka cisnęła instrument na ziemię, wstała i dziarsko ruszyła w stronę wozu wróżbitki. Obejrzała się na karaimkę by dodać:
-To było samolubne z jego strony. Podłe! Muszę go kochać dalej ale mogę nie wybaczyć.
Tyncia mrugnęła raz i drugi.
-Jak to: musisz? Nic nie musisz - oznajmiła wolno i z godnością.
-To sobie wyobraź, że muszę. Choć tyle sprawiedliwości, że on też musi, czy mu się to podoba czy nie.
Milczenie się przeciągało, gdy Tyncia w myślach dodawała dwa do dwóch.
-To było podłe - przyznała. Czarne oczy pociemniały jeszcze bardziej. Na dnie źrenic jak zapowiedź piekła pelgalo odbicie ogniska. - Lecz czy życzyłaś mu zgonu?
-Oszalałaś? Przecież jak on umrze to moje życie przestanie mieć sens. - Janeczka zaplotła rączki na piersiach. - W ogóle wątpię w zasadność mej podróży do Lublina. Na co mi mój cyrograf jeśli Miłowit w piekle? Tedy i mnie tam będzie spieszno, tylko… - urwała.
- Tylko co? - Tyncia uniosła brew.
-Nieważne - ściągnęła usta w kreskę. - Drobna komplikacja. Idź do kozaka. Mniemam że wzdycha do ciebie każdej nocy odkąd cię ujrzał.
Altyn ani drgnęła.
-Jesteś mi przyjaciółką. I jeśli są komplikacje, wespre cię. Jeśli są drobne i jeśli duże też.
Po czym wstała i poszła, nie do kozaka bynajmniej, a między szlachtę, rozpytywac, co w Lublinie się dzieje.
Janeczka zaś potraktowała trzewikiem najbliższy kamyk i nadal parująca gniewem wpadła do wozu wróżbitki.

*

Janeczka u wróżki

U cyganki, było ciemno i zaduch wywołany palonym kadzidłem panował. Wróżbitka była obecnie zajęta mistycznym zajęciem… liczenia monet zarobionych na Tynci, więc wkroczenia młodej szlachcianki nie zauważyła. Za to zauważył kot, łasząc się do Janiny kostki i ocierając się o nią.
- Ktoś tu się ponoć na wróżbach wyznaje - zagaiła Janeczka na tyle głośno by ją cyganka usłyszała. Usiadła na stołeczku i wysupłała z kieszeni kilka monet, które ułożyła na stoliczku. - Powiedz co mnie czeka.
- Podróż…- rzekła staruszka tasując karty i powoli rozkładając karty. Same blotki, a na końcu świat.-... od okruszka do okruszka. Zanim dotrzesz na miejsce ci przeznaczone.
- Życie to podróż tak w skrócie. Powiedz coś czego nie wiem, na przykład czy mój Miłowit żyje.
Przetasowała karty i znów wyciągnęła rozkładając kolejne. - Żyw, uciekł poza świat śmiertelny… do świata mgieł i duchów. Może się spotkacie prędzej, może później… podąża tam gdzie wy.
Janeczka wydobyła z siebie westchnienie ulgi. Ręce zaplotła na podołku.
-Ułoży nam się w końcu? Będziemy… No wiesz, prawdziwą rodziną?
Staruszka spojrzała na karty, przetasowała je i rozłożyła i szybkim ruchem zagarnęła z powrotem. Ponownie przetasowała talię nerwowym ruchem. Wyciągnęła jedną kartę i nie pokazując jej Janinie schowała w ją z powrotem. Odłożyła talię na bok i spojrzała w oczy szlachcianki.
- Mam wrażenie, że waćpanna już znasz odpowiedź na to pytanie.- rzekła smutno.
Janka skupiła się na skubaniu niteczki z rąbka rękawa.
- Ałtyn wspomniała że ktoś na mojego Miłowita czyni zakusy. Kto?
- Dyć imienia nie wywróżę. W kartach nie zapisane, bo literek nie ma.- odparła Vadoma przetasowując karty. Po czym wyciągnęła kilka z nich i przyjrzawszy się im. - Blisko szukaj, spozieraj przez ramię i bacz… komu ufasz. Na razie jednak Miłowit twój bezpieczny od takich zakusów. Myśli jego dalekie od amorów, a i okazja się nie trafi. Gdy trafi jednakże znów w twoje ramiona… tedy uważaj.
- Małoś konkretna - Janka wydęła usta nieusatysfakcjonowana. - Rzeknij mi tedy coś przydatnego. Co powinnam wiedzieć, by w tarapaty bez Milowita nie popaść. On był ten rozsądny.
- Bo taka jest natura kart. Odsłaniają jeno rąbek przyszłości. - wyjaśniła Vadoma, krótko i znów przetasowała karty. Przyjrzała się im i zamyśliła.- Unikaj czerwonego konia. Śmierć ze sobą niesie.
- Czerwony znaczy… kasztan? Czy masz na myśli, że czerwony jak pole maków? Juchą będzie utytłany? Czy to tylko jakaś przenośnia, znowu bez sensu? - dopytywała się Janka z miną skrzywioną z nieszczęścia. - Nic ja nie rozumiem z tego co rzeczesz, wróżko. Pieniądz wyrzucony w błoto. Miłowita jak nie było, tak nie ma. Kłopoty moje się nie zmniejszyły - westchnęła. - Rzeknij chociaż jak u mojej matki i siostry. Nie pomarły z głodu lub zimna gdy mnie już z nimi nie ma?
- Czerwony… zrozumiesz jak zobaczysz.- burknęła staruszka wyraźnie poirytowana narzekaniami szlachcianki. - Przepowiednie nie są dokładne w treści. Nigdy. Zawsze jest zasłona mgły między nimi, a prawdą zapisaną między słowami.
Po czym przetasowawszy wyłożyła karty i mruknęła. - Nie widzę nieszczęść w kartach. Żywe więc i są i bezpieczne.
Janeczka właściwie nie miała więcej pytań. Pożegnała wróżkę i poszła się przejść. Łukiem ominęła obóz cyganów i szlachty.
Gdy wróciła do obozowiska tachała na wielgachnej tacy wymyślnie podaną kolację. Ułożyła ją na trawie i zachęciła pozostałych:
- Jedzmy, bo wystygnie.
 
liliel jest offline