Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2018, 20:53   #26
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel Strode
Po ataku Barry zachowywał się spokojnie. Dał się przebrać i wsadzić do samochodu i gdy jechali przez miasteczko, swoim sposobem gryzł opinający go pas. Krew ciekła mu z rozciętego czoła zalewając twarz, upodabniając go do jakiejś krwawej ofiary ulicznej burdy.
W miarę jednak jak zbliżali się do szpitala brat stawał się coraz bardziej nerwowy. Łagodne do tej pory kołysanie stawało się bardziej energiczne a do tego zaczął coś mamrotać pod nosem.

- Barry, co się dzieje? Spokojnie. Lekarz opatrzy ci głowę.

- Nie - zaprzeczył. - Nie jedźmy tam. Tam są źli ludzie. Źli ludzie... Źli, źli, źli...

Joelowi jednak nie udało się ustalić kogo Barry ma na myśli ani uspokoić mężczyznę.
Zaparkowali na przyszpitalnym parkingu. W oczy rzucały się dziennikarskie samochody oblepione nazwami stacji, z antenami sterczącymi na dachu. Przez wypadek w kopalni dziennikarze zdawali się być wszędzie. Sam parking był jednak pusty a od izby przyjęć na ostry dyżur dzieliło ich jeszcze na oko jakieś tysiąc stóp.
Joel zgasił silnik, zaciągnął hamulec i wysiadł, obchodząc samochód z drugiej strony. Otworzył drzwi pasażera.

- Nie! Źli ludzie! Źli! Barry nie idzie!

Mężczyzna zachowywał się agresywnie. Na próbę odpięcia pasa młócił rękami. Jedna z nich trafiła Joela w twarz, inna w żołądek. Zdał sobie sprawę, że albo uspokoi brata albo nie da rady go sam wyciągnąć z samochodu i zaciągnąć na izbę przyjęć. Musiał coś wymyślić.

Augustus Gravesend.
Minęli bramę wjazdową do kopalni. Ponownie wjechali w tłum reporterów. Na całe szczęście ochrona pomagała w przejeździe. Nie umknęło jednak jego uwadze, że jeden z dziennikarskich wozów pojechał za nimi. Trudno. Tym karawanem go nie zgubią. Mógł to przewidzieć.

W samochodzie było chłodno od podkręconej klimy a on mimo wszystko się pocił. Czuł się nieswojo. Skarcił się w myśli. "Trup to tylko trup". Kolejna złota myśl Gravesenda drugiego. Jednak od momentu gdy zapakowali przesyłkę na samochód czuł dziwne spięcie, które nie minęło nawet gdy wjechał już na teren zakładu pogrzebowego, nawet wtedy gdy przesyłka opuściła pojazd i zniknęła w chłodnych paszczach trzech kolejnych lodówek.

Ekipa techników zawołanych do pieca składała się z trzech mężczyzn, wszyscy ubrani w firmowe ciuchy, schludni i... co tutaj dużo mówić, profesjonalni. Wytłumaczyli w prostych słowach, że rozszczelnienie komory było prawdopodobnie spowodowane tąpnięciem, które naruszyło strukturę podkładu, która spowodowała przesunięcie... Nie słuchał zbyt uważnie, ciągle czymś rozdrażniony. Dalej wszystko rozegrało się jak na szklanym ekranie. Ciągle zatopiony w niejasnych rozmyślaniach, obecny ciałem, nieobecny duchem, obserwował siebie niejako z zewnątrz, jak aktora jakiegoś czarnobiałego filmu, widząc jak wymienia nic nieznaczące uprzejmości, dziękuje za szybkie wykonanie zadania i obcesowo wciska obiecany bonus w kieszeń uniformu, komentując to niezbyt taktownie.

Zdał sobie sprawę ze swojego impertynenckiego zachowania dopiero gdy technik wyciągnął z kieszeni zmięte banknoty i odłożył je na stół.

- Panie Gravessend, dziękujemy ale musimy już wracać...

Widział wściekłość w oczach chłopaka lecz nie mógł sobie przypomnieć co takiego mu powiedział.

-... rachunek przyślemy pocztą.

Cholerne otempienie.

Później było już lepiej, ceremonia pogrzebowa uśmiechniętej Rebeki przebiegła gładko. Rodzice i dziadek zmęczeni przedłużonym pobytem z ulgą przyjęli wiadomość o rozwiązaniu problemów z piecem. Wszystko przebiegło bez kolejnych zgrzytów i pożegnali się uściśnięciem dłoni "z serdecznym współczuciem i zrozumieniem dla straty".

Odetchnął z ulgą i tylko reporterski samochód widoczny z tarasu, stojący przed bramą wjazdową do domu pogrzebowego ciągle irytował.

***

Jego żona była skarbem. Przypominała mu o tym co chwilę. Tak jak teraz. Kupiła mięso na grilla, piwo schłodzone leżało w lodówce, tuż obok świeżej sałatki. Przez zwariowany dzień zupełnie o tym zapomniał. Za chwilę mieli zejść się zaproszeni goście.

Rose DEVIN
W końcu mogła skończyć. Zmęczona, po długim dniu pracy. Biblioteka, pub, dom. Praca na trzy zmiany. Jak długo mogła to ciągnąć? Ale czy właściwie miała inne wyjście?

Ekipa była na tyle wyrozumiała, że pod koniec zmiany odpuszczali jej już gdy się nie wyrabiała. Zauważyła go od razu. Swoim sposobem bycia wypełniał całą przestrzeń. Z dwiema rozchichotanymi blond-lalami uwieszonymi po bokach, jego dłonie błądziły swobodnie od talii do pośladków, co najwidoczniej dziewczątkom w ogóle nie przeszkadzało. Trevory "Tony" Eagle.

Odruchowo schowała się na zapleczu, obserwując sytuację zza uchylonych drzwi. Muzyk zajął jedną z kanap, przyciskając do siebie dwie lalunie po czym głośno wezwał obsługę.

- Ej! - machnął ręką na przechodzącą kelnerkę, chociaż to nie był jej rewir. - Dla świnek przynieś jakieś kolorowe drineczki a dla mnie whisky. Tylko na jednej nóżce mała bo nas suszy. I zapodajcie tu jakąś ostrzejszą muzę. Co to, stypa jest?

- Co to za palant? - szepnęła jej do ucha Elizabeth Pettitt. - Ty już nie powinnaś kończyć złociutka? Idź już. Widzę że lecisz z nóg.

Wymknęła się tylnym wyjściem. Nie miała ochoty i siły, żeby ryzykować spotkanie z gwiazdą estrady.

***
W domu zastała Penny skuloną w kącie, z głową schowaną między dłońmi.

- Co się stało, Penny - spytała unosząc jej twarz.

Prawy policzek był zaczerwieniony i lekko opuchnięty. Zmroziło ją.

- Co... kto Ci to zrobił?

- Ta...to... - zdołała tylko wydukać nim mowę odjął jej szloch. Gdy się już uspokoiła dodała jeszcze. - Wyszedł pić. Ja nie chciałam... na prawdę nie chciałam... - Po czym znowu zalała się łzami.


Darleen WOOD
Zawiozła Phebe na zajęcia, zostawiając Hoovera samego. Zdążyła porozmawiać jeszcze z Kate Moss nim się zorientowała, że już się spóźniła na zaplanowaną kolację.

Gdy przyjechała do baru nowej przyjaciółki ojca, ta siedziała już w środku. Sama.

- Cześć - przywitała się sucho. - Gdzie ojciec?

- Cześć Darla - Gill Harisson uśmiechnęła się przyjaźnie. - Jack i twój chłopak zaczęli na siebie warczeć gdy tylko weszli do baru. Poszli sobie coś wyjaśnić do toalety. Męskie sprawy - wywróciła oczami. - Wina kochanie?

Na przygotowanym stole stała otwarta już butelka czerwonego wina i cztery, nienapełnione jeszcze kieliszki. Darla nie zdążyła odpowiedzieć gdy trzasnęły drzwi i wyszedł czerwony z wściekłości na twarzy Stephen.

- Nie powinienem się ciebie słuchać! - warknął gdy przeszedł szybkim krokiem obok niej, kierując się do wyjścia.

Eileen RYAN
Greg Dillane, radny w Diamond Taint, mieszkał w lepszej, zachodniej części miasteczka, w niewielkim, parterowym, kanciastym budynku, który wewnątrz prezentował się jednak wcale okazale.

- Eileen - uśmiech wypłynął na jego trochę pucułowatą twarz, - wchodź moja droga! Cóż to się stało, że postanowiłaś odwiedzić starego poczciwego Grega.

Zaprowadził ją do salonu, w którym usiadł w jednym z przepastnych, skórzanych foteli. Klimatyzacja pracowała cicho utrzymując przyjemny chłód. Wskazał na fotel po przeciwnej stole niskiego, kawowego stolika, na którym stała już szklaneczka whisky z lodem.

- Dla ciebie moja droga?

Otworzył podręczną, podświetlaną, dobrze zaopatrzoną lodówkę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline