Obawa przed nieznanym niebezpieczeństwem była ciężarem. Teraz, gdy miało pokazać swoją twarz, zamieniła się w płomień. Palił on, ale i jednocześnie grzał świadomością, że to już nie czas oczekiwania, że teraz wiele się rozstrzygnie. Być może dla Liwarda wszystko. Ręka, wędrująca z niepokojem do miecza, zatrzymała się i nie bez pewnego wahania, wojownik wyciągnął ostrze. Teraz należało pamiętać o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze, koordynacja. Ktoś musi dowodzić. Powinien to być Fungi, jako doświadczony w bojach, najbardziej obeznany z okolica,najstarszy. Po drugie, pozycja. Nie można siebie wystawić na cios w plecy. Trzeba mieć coś albo kogoś za nimi. Najlepiej kogoś innego z grupy. A co do grupy, właśnie niemłody już Fungi i lekko uzbrojona Iskra, wydawali się osobami, które trzeba chronić przed bezpośrednią walką. Z mieczem w ręku, stanął nieco przed nimi. Niestety nie mógł zauważyć jak Camden sięga po łuk i nie zdawał sobie sprawy, że może stać na linii jego strzału.
-Rozkazy! - powiedział głośno i wyraźnie, mając nadzieję że Fungi (albo ktokolwiek inny) rozporządzi działaniami drużyny. Rzecz jasna, jeśli wyłoni się wróg, nie zamierzał na takie rozporządzenia czekać.