Mimo iż wędrowali przez raczej niebezpieczne tereny, Kea starała się rozkoszować ich spacerem. Dla niej był to spacer, gdyż miała najdłuższe nogi z całej ekipy, a jak wiadomo: kto ma najdłuższe nogi ten stawia największe kroki. Półolbrzymka miała wrażenie, że na każdy jej krok, Fungi musiał zrobić aż trzy... I dlatego jego tempo ich marszu, graniczyło z możliwościami krasnoluda, ale jej wydawało się tylko spacerem.
Szli sobie spokojnie, nikomu nie wadząc. Kea porozmawiała to z tym, to z tamtym. Bardzo ciekawie rozmawiało się jej z Iskrą, choć niestety nie miała okazji zobaczyć żadnych jej czarów.
W pewnym momencie, niebezpieczeństwo dało o sobie znać. Ich zwiadowca zaczął krzyczeć w nieznanym dla Key języku, a zaraz potem do jego głosu dołączyły jeszcze inne.
Gdy Kea zobaczyła, że jej towarzysze szykują broń, zorientowała się, że byli atakowani.
Półolbrzymka nie traciła czasu. Jednym szybkim ruchem odłożyła worek i torbę na ziemię. Wiedziała, że teraz obciążenia te będą jej tylko zawadzać, a potrzeba będzie przede wszystkim pawęż.
Dostrzegła ich zwiadowcę - wracał do nich. Kea wybiegła więc do przodu, przekładając jednocześnie tarczę z pleców do rąk i kryjąc się za nią w miarę możliwości.
- Ryyysiuuu! - krzyknęła, dając mężczyźnie znać, aby podążał do niej i skrył się za jej tarczą. Taki miała plan - osłaniać najpierw jego, a potem wszystkich których będzie mogła.
- Panowie Orkowie, my tylko przechodzimy!... Proszę nas zostawić! - w ferworze walki, dawało się słyszeć prośby Key o spokój...