Partridge tylko wzruszył ramionami. Nauczył się nie zadawać pytań, kiedy kazali mu spieprzać.
Poświęcił Lucynie ostatnią chwilę, spoglądając czule w oczy poległej. Nie było to łatwe, kiedy jej bukiet zapachowy ulegał modyfikacji z każdą sekundą. Ostatecznie wyszło mu coś na rodzaj zeza rozbieżnego z gatunku lubieżnych.
- Uciekaj Patryś! Potem pobawisz się w męską dziwkę! - z zamyślenia wyrwał go Zbyszek, który już zdrowo drałował za krasnoludzkim kompanem.
- Ale obiecujesz - elf jęknął tylko i ruszył przed siebie.
Żaden mag nie miał go uczyć unikania zagrożeń. Był w tej czynności certyfikowanym mistrzem i zamierzał jeszcze wszystkim pokazać jak ochoczo potrafi wiać. Może i miał ręce jak patyki, a biceps wielkości migdałów, lecz jeśli chodziło o nogi, umiał robić z nich nie lada użytek. W rodzinnej wiosce powiadano, że Partridge potrafił schować się w sąsiednim gaju, nim ktoś skończył mówić ,,Ej ty!".
Nawet jeśli chodziło tylko o godzinę.
Porzucił ciało Świergotki i rozpoczął dziki galop z elementami desperackiego sprintu. Złamane plecy towarzysza były mu drogowskazem i przewodnikiem.