Areon bez wahania skoczył za Essenickiem. Tuż przed zanurzeniem zaczerpnął tchu, a potem woda otoczyła go i pochłonęła. Po omacku, woda była tak mulista, że nic nie było widać, Cymmeryjczyk zaczął szukać muszącego znajdować się blisko najemnika. Tamten chyba szedł na dno szybko jak kamień, bo był sparaliżowany czarem Stygijczyka, a do tego ubrany w kolczugę, która robiła za świetny balast. Aeron nurkował coraz głębiej, macając przed sobą rękami, ale jak dotąd nic nie wskórał. Powietrze w płucach się kończyło, czuł że jeszcze chwila i będzie musiał wypłynąć. Coś otarło mu się o nogą i natychmiast zwrócił się w tamtym kierunku. Poczuł pieczenie, gdy krew z rozciętej nogi zmieszała się z mulistą, brudną wodą. Obok niego znów coś przepłynęło i swoimi barbarzyńskimi zmysłami wyczuł, że z pewnością nie jest to człowiek, a raczej coś co miało wielkość co najmniej dwóch ludzi. Machnął nogami i skierował się ku powierzchni...
Wewnątrz lokalu oberżysta lamentował do momentu, w którym ktoś sypnął u w dłonie kilka sztuk srebra, oczywiście tych, które potoczyły się na ziemię, gdy barbarzyńca wywrócił stół. Spora ilość pieniędzy zmieniła właśnie właścicieli i sytuacja w Domu Lwów wracała do normy. Awanturnicy zobaczyli kilka przyjaznych uśmiechów, kilka kubków wzniosło się w toaście dla nich, a wiele kciuków pokazywało w górę. Oberżysta wciąż mruczał niezadowolony, ale nie podjął żadnych kroków zmierzających do wyjaśnienia sytuacji. Ciało zabitego najemnika szybko ograbiono z wszelkiego, dającego się upłynnić dobra, a potem dołączyło ono do Essenica w Khorotasie jako pokarm dla rybek.
Obserwacja rzeki z brzegu prowadziła donikąd. Zabójca Urestesa musiał do tej pory utonąć, lub jakimś cudem dotarł do brzegu i zniknął wszystkim z oczu. Bardziej prawdopodobne wydawało się to pierwsze. Trop związany z Essenickiem kończył się w nurcie Khorotasu...
Nie pozostawało nic innego, jak wrócić do gospody, w której wynajęli pokoje, przemyśleć całą sytuację i chyba dać znać Kanclerzowi, że cała operacja zakończyła się fiaskiem. W ponurych nastrojach maszerowali przez miasto. Zachodzące słońce dotykało czubków dachów i wieżyc, które barwiły się na czerwono i pomarańczowo. Na ulicach kładły się długie, strzeliste cienie, załamujące na nierównościach bruku. Rozmowa zeszła na wieczorne plany związane z pieczystym, paroma kuflami piwa i towarzystwem chętnych pań, co zdecydowanie poprawiło humory. Wtedy też dał się słyszeć stukot okutych kół na kocich łbach i obok awanturników przetoczył się turkocząc powóz. Stanął kilka kroków dalej i ktoś ze środka szeroko otworzył drzwi.