Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2018, 19:47   #80
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Głowa łowcy wystawała ponad wysokie trawy. Bardzo łatwo było się w nich schować. Irytującym dźwiękiem okazały się wielkie owady. Latały wolno i były bardzo dziwne. Ich skrzydełka były malutkie i bardzo szybko się poruszały, tak że Esmond ledwo je widział. Były tłuste i nawet nieco obślizgłe. Jakby ktoś połączył wygląd trzmiela i nowonarodzone dziecko. Natychmiast podleciały do łowcy bzycząc znacznie głośniej. Mężczyznę od razu zalała niechęć do tych istot. Była ona tak wielka iż chciał się położyć na nowo w trawie.
- One nie znikną jeśli będziesz się przed nimi ukrywał - rozbrzmiał głos Izabelli lecz nigdzie się nie dało jej zobaczyć. - To myśli, które ci ciążą. Nazwij je.
-W jaki sposób ma to pomóc?- zapytał dość sceptycznie, powstrzymuje się by nie odgonić “myśli” jak naprzykrzających się much.
- Nazwij je. Powiedz mi czym one są.
Esmond obrócił się w miejscu, przypatrując się każdej z krążących wokół, odpychających istot.
- Żal. Złość. Porażka. Bezradność. Apatia. Poczucie winy.
Wymienił niechętnie, cedząc każde słowo.
- Bardzo dobrze. Dziękuję - głos magini zrobił się mocniejszy.
Myśli przylgnęły do głowy łowcy ewidentnie utrudniając mu utrzymanie równowagi.
- Możesz je ignorować lecz zawsze będą ci ciążyć jeśli nie postanowisz się z nimi rozprawić. Pomogę ci w tym. Potrzebujemy wydostać się stąd. Tutaj nie będziesz miał wystarczająco sił aby sobie poradzić. Wyprowadź mnie z traw.
Poruszanie się pośród wysokich traw nie było łatwe. Krępujące jego ruchy stworzenia, dodatkowo utrudniały marsz. Szczęśliwie, jego głowa wystawała ponad poziom traw, miał więc choć względne pojęcie dokąd zmierza.
Po, zdawało by sie godzinach wędrówki, morze traw urwało się niespodziewanie. Esmond zdał sobie sprawę, że znajduje się na skraju lasu, u podnóża gór.
-Co teraz?- zapytał maginię.
- Teraz… powinniśmy wejść na górę - głos Izabelli stał się wyraźniejszy, jakby stała tuż obok niego. Jej brązowe loki zafalowały pod wpływem wiatru. Biała, cienka suknia pokrywała ciało kobiety załamując się na nierównościach i krągłościach - Musimy się spieszyć. Siewca Wiatru nie lubi jak krzyżuje się jego plany.
Magini spojrzała na łowcę swoimi dwukolorowymi oczami. Wydawała się piękniejsza niż ją zapamiętał. Niby mniej realna, a jakby bardziej rzeczywista. To wrażenie ustało gdy wiatr zgubił się pomiędzy drzewami. Strój kobiety na nowo przypominał ten, w którym była za dnia.
- Tam została twoja negacja. Teraz jesteś w miejscu, które uważasz za bezpieczne. Ten las to twoja siła. Pamiętaj o tym jak natrafisz na przeciwności. Ty rządzisz w swoim własnym umyśle.
Wejście w las i pozostawienie za sobą morza traw nieco ulżyło Esmondowi. O dziwo oblepiające go owady jakby zelżały nieco. Czuł, że jest na dobrej drodze. W pewnym momencie jego kroki zaczęły wydawać mokry dźwięk. Na drodze pojawiły się kałuże. Przechodząc przez jedną z nich noga łowcy zapadła się po kostkę. Noga ugrzęzła, a wody zaczęło przybywać. Wody? Nie to nie była woda. Pieniła się i miała żółty kolor…
Zaklął pod nosem. Scena nazbyt przypominała sen z nocy spędzonej w opuszczonym dworze.
“Ja rządzę we własnym umyśle” pomyślał, łapiąc zwisającą w pobliżu gałąź i usiłując uwolnić stopę.
Pierwsze szarpnięcia nie napawały optymizmem. Lecz tak jak i w rzeczywistości potrzeba było jeszcze kilku szarpnięć aby osfobodzić nogę. Niestety nie powstrzymało to napływu alkoholu. sięgał już niemal pasa. Nagle esmond poczuł jak Żal i Apatia zsuwają się mu z ramion na przód. Wciąż uczepione były jego karku i w pierwszej chwili pociągnęły go do przodu prawie przewracając w taflę złotej cieczy. Teraz łowca widział swoje odbicie i to co było pod powierzchnią. Obietnica spokoju, zapomnienia, morze traw, na którym leniwie wiał wiatr. To wszystko było tuż pod powierzchnią wołające aby się tylko w tym zatopić.
Niemal uległ, kuszony gwarancją komfortu. Nie po to jednak tu trafił.
Uniósł głowę spoglądając z dala od kałuży, po czym skupił całą swoją wolę wyobrażając sobie, że poziom płynu opada.
Kałuża była rozległa jak bagnisko. Chwilę później zaczęły z niej wyłaniać się wysepki. Choć ciecz nie opadła zupełnie dało się już iść. Tak samo Żal i Apatia zdały się lżejsze.
- Brawo! Jestem z ciebie dumna - Izabella pomogła wyprostować się łowcy. Trzymała go za ramię, a na jej twarzy jaśniał uśmiech. Od początku całej tej sennej wizji Esmond po raz pierwszy poczuł jej dotyk. Wydawała się tak samo realna jak te wszystkie drzewa.
- Mogąc spojrzeć na swoje problemy łatwiej jest się im przeciwstawić. Pamiętaj o tym gdy już się obudzisz. Pamiętaj o tym co tu zobaczysz, bo będzie to podłożem do dalszej walki. A teraz chodźmy dalej.
Esmond był pewny, że przeszli dość spory kawałek drogi. Ta mu jednak gdzieś umknęła. Znalazł się wraz z maginią na polance. Las dookoła niej był zanacznie gęstszy niż wcześniej. Pod stopami wciąż chlupało i byle spojrzenie w dół kusiło na nowo. Łowca potrafił jednak odwrócić wzrok. A ten kierował się na budynki przed nim stojące. Nie były w najlepszym stanie, ale zapewniały ochronę przed słońcem i deszczem. Wydawały się znajome.
Zatrzymał się niedaleko, odruchowo nasluchujac oznak czyjeś obecności. Po chwili ruszył dalej, krok za krokiem zagłębiając się w zabudowania. Wyłapywał coraz to więcej, znanych sobie szczegółów.
- Poznaję to miejsce - stwierdził, mówiąc bardziej do siebie niż do maginii.
Okolica była znajoma. Denerwująco znajoma, ale wciąż nieuchwytna. W końcu Esmond znalazł się na wysokości drzwi jednej z chat. Wtedy to otworzyły się i stanął przed nim jego własny ojciec.
- Synu…
Łowca zbliżył się krok, chcąc podejść do rodzica. Zatrzymał się jednak, świadom że to jedynie senna wizja. Obrócił się w stronę magini.
-Dlaczego akurat on?
Magini zamierzała otworzyła usta aby odpowiedzieć, kiedy mgła zgęstniała. Kobieta nerwowo się rozejrzała, a potem zniknęła odepchnięta przez niewidzialną siłę. Esmond został sam. Zniknęły nawet jego wizualizacje problemów.
- Ona nie ma wstępu do tego miejsca… - ojciec odezwał się ponownie. Nie był już z krwi i kości lecz duchowy. Jego głos mroził krew w żyłach choć niósł ze sobą ciepłą, znajomą nutę.
- Synu… Nie obawiaj się...
Esmond przyglądał się zjawie, nie będąc pewnym czy to co widzi nie jest kolejną projekcją jego umysłu.
-Dlaczego tu jesteś?- zapytał sceptycznie.
- Ponieważ ty to potrafisz. Dopiero… dopiero po śmierci to zrozumiałem. Ty… możesz zajrzeć do Toni… A teraz poczułem cię… to wypłynąłem. Esmond… mój synu… cieszę się, że tak wyrosłeś - słowa ducha brzmiały jak wypowiadane zza grubej ściany. Raz było je lepiej słychać raz gorzej. Zjawa wyraźnie się męczyła wypowiadając każde słowo. Lecz kontynuowała.
- Tak bardzo chciałem być przy tobie… ale jestem dumny… oboje jesteśmy… haaa - duch wypuścił obłok pary z ust. Jego spojrzenie zaczęło tracić ostrość gdy opuszczał głowę w dół. Jakaś dziwna, drewniana ręka złapała go za ramię i wepchnęła w ziemię. Tam gdzie stał ojciec zachlupotało. Ta samo jakby zapadł się właśnie pod powierzchnię wody. Gęsta mgła rozwiała się odsłaniając polanę. Nie było jednak na niej magini. Las ćwierkał i zza chmur prześwitywało słońce. Łowca był u podnóży szczytu. Widział ścieżkę prowadzącą na górę.
Przykucnął by raz jeszcze spojrzeć w miejsce, w którym zniknął “duch” jego ojca.
Trwające w chwili zadumy myślał nad tym co usłyszał. Jeśli faktycznie był w stanie zaglądać w Toń….
Pytania kotłowały mu się w głowie.
Obejrzał się w stronę szczytu, celu jego wędrówki. Nie oglądając się za siebie ruszył w jego kierunku.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline