Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2018, 21:48   #42
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Szybko zakończyli swoje poranne sprawy, dziarsko ruszając w stronę ratusza. Lugir i Izambard doskonale wiedzieli, gdzie znajduje się ten duży, bryłowaty budynek, nieszczególnie pasujący do małomiasteczkowego wyglądu samego Sandpoint. Prędzej do tej zburzonej latarni morskiej. Powiadano, że został wybudowany, aby onieśmielać lokalną społeczność względem czterech rodów założycielskich, lecz to mogła być tylko plotka jak wiele im podobnych.
W środku pokierowano ich do jednego z pomieszczeń, do którego prowadziły uchylone drzwi. Wyglądało na niewielką salę spotkań, z dużym stołem i ustawionymi wokół niego krzesłami dla mniej więcej dziesięciu osób. Wewnątrz czekały trzy osoby, z których jedną poznali już wszyscy, a drugą wszyscy kojarzyli. Hemlock stał niemal na baczność przy jednym z dwóch okien. Z krzesła uniosła się zaś krótkowłosa pani burmistrz, wychodząc im naprzeciw.
- Witajcie. Dla tych którzy mnie nie znają, nazywam się Kendra Deverin i jestem burmistrzem tego pięknego miasta - uśmiechnęła się szczerze. - Szeryfa wiem, że już zdążyliście poznać. A to jest Shalelu Andosana - wskazała wzrokiem na siedzącą na końcu stołu smukłą elfkę. O ile Kilyne nie miała w sobie prawie żadnych cech tej rasy, to ta kobieta przedstawiała pełnię nietuzinkowej urody. Bardziej egzotyki, niż czystego piękna. Ostre rysy, jasne, wysoko spięte włosy, nieduże usta, za to wielkie, niebieskie oczy. Ubrana w skórzaną, ćwiekowaną zbroję, z łukiem opartym o stół, wyglądała jakby przyszła tu od razu po dotarciu do miasta. Szacując wzrokiem wchodzących powoli skinęła głową na powitanie.
- Zanim przejdę do powodu, dla którego was poprosiłam o przybycie, chciałabym poznać wasze plany na najbliższą przyszłość. O ile to nie tajemnica, ma się rozumieć.
Wskazała miejsca przy stole, na którym stała tylko karafka z wodą i kubki.
Kilyne niepewnie zatrzymała się w wejściu, nietypowo dla siebie przez krótką chwilę sprawiając wrażenie przestraszonej. Dopiero jak została ostatnia, pospieszyła do stołu, zajmując miejsce w bezpiecznym oddaleniu od elfki, na którą co chwilę zezowała. O języku w gębie przypomniała sobie dopiero po wypiciu kubka wody.
- Dzień dobry, pani burmistrz. Jestem Kilyne. Wiem, że krążą o nas dziwne opowieści, a nie wiem czy imiona też - uśmiechnęła się, starając się skoncentrować całą swoją uwagę na Kendrze i nie myśleć o tej całej Shalelu. - Przyjechałam do Sandpoint głównie na festiwal, ale okolica jest tak urokliwa, że skorzystam zapewne z tego, że Ameiko utrzymuje mnie w swojej karczmie i zostanę tu jeszcze z kilka dni.
- Tak, karczma jest bardzo wygodna - zgodził się Kas, bez skrępowania przyglądając się ciekawie elfce. - Ja szukam trupy cyrkowej, bo… eee... chcę do niej wstąpić. - Nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie, ale cóż, Shoanti najwyraźniej nie miał zamiaru wyjawiać wszystkim swoich planów, chociaż wcześniej zwierzył się z nich części kompanów. - Ale to może poczekać - dodał po chwili.
- A u mnie nic się nie zmieniło - Lugir zdążył już obtrąbić powód swojego przybycia do Sandpoint jeszcze zanim spotkał pozostałą trójkę - Kiedy rodzina Bofuna przypłynie na “Podpowierzchniowcu”, zapewne będą chcieli ruszyć z powrotem do Korvosy. A do tgo czasu … słyszałem nieco o dziedzictwie druidów tych ziem, i pewnie w spokojnej chwili się za nie wezmę - dodał, z ciekawością wpatrując się w Kyline. Jedynie kilka dni?
Izambard niespiesznie wszedł do środka postukując lekko swoim czarnym kosturem na wzór swojego dawnego mistrza i nauczyciela. Uprzednio zdejmując szeroki kaptur swojej czarnej, typowo czarodziejskiej szaty, położył prawą dłoń na piersi i lekko się ukłonił obu kobietom w geście szacunku.
- Izambard Morieth - przedstawił się Shalelu.
- Póki sprawa z goblinami się nie wyjaśni, to planuję zostać w Sandpoint. Jeśli nic więcej z tego nie wyniknie, to pewnie chwilę odpocznę i wyruszę w podróż.
- Doskonale - rzekła jedynie Kendra. Niespodziewanie odezwała się elfka, dźwięcznym, melodyjnym głosem. Brzmiał zdecydowanie sympatycznie, co przeczyło odrobinę ostrym rysom.
- Ameiko to dobra przyjaciółka - odniosła się do słów czarnowłosej i barbarzyńcy. Nie dodała nic więcej, choć wyglądało jakby miała to zrobić. Zapewne inna kultura i styl bycia. Hemlock odchrząknął.
- Shalelu to nieoficjalna członkini straży miejskiej Sandpoint, jest cierniem w boku tych małych paskud już od lat - powiedział swoim zwyczajowym, szorstkim tonem. - Witajcie. Wezwaliśmy was, bowiem przyniosła nowe wieści. Zaledwie wczoraj gobliny zaatakowały jedną z farm w pobliżu Mosswood. Zdążyła zjawić się na czas i nikt nie został zabity, ale zabudowań nie udało się uratować.
Spojrzał na nią i Andosana ponownie zabrała głos, wpatrując się w nich wszystkich i nikogo konkretnie jednocześnie. Te oczy były niesamowite.
- Szeryf Hemlock powiedział mi, jaka była wasza rola w obronie miasta. Dobra robota. Słyszałam też, że wczoraj udaliście się poza miasto. Znaleźliście coś interesującego?
- Gobliny ranne w ataku w ich obozie i kilka innych, zabitych na trakcie przez kogoś obcego - spokojnie stwierdził druid. Niespecjalnie przejął się pochwałą - według siebie, on zrobił swoje w nieco innym momencie niż wynikałoby z wyrazów uznania.
- Może nawet przeze mnie - elfka przez cały ten czas praktycznie nie poruszyła się na swoim krześle. - Poświęciłam kilka ostatnich lat na tępienie tych szkodników i utrudnianie im życia, ale mnożą się ciągle w swoich norach, niczym króliki albo szczury. W okolicy grasuje pięć goblińskich klanów i zazwyczaj sporo czasu zajmuje im podgryzanie się nawzajem. Niestety z tego co złożyłam w jedność z ostatnich wydarzeń, jestem pewna, że w ataku na miasto zamieszane były szkodniki ze wszystkich klanów. Te, z którymi walczyłam na farmie, były nieźle poobijane i część krzyczała o "długonogich", którzy zabili wielu z nich. Wygląda na to, że zrobiliście na nich wrażenie.
Mrugnęła, to była cała jej mimika. Głos za to zmieniał modulację, miło drażniąc uszy i nie tylko uszy.
- Fakt, że pięć klanów pracuje razem nad wspólnym celem niepokoi mnie. Nigdy się nie łączą, jeśli nie mają zaplanowanego czegoś wielkiego. A wielkie plany wymagają wielkich wodzów. Wygląda więc na to, że ktoś pojawił się wśród nich, zorganizował i podporządkował sobie. A to nie są dla nas dobre wieści.
Skończyła, tkwiąc nieporuszona. Dla Hemlocka, który odezwał się zaraz po niej, nie wydawało się to niczym dziwnym.
- Te wydarzenia zmuszają mnie do udania się po pomoc. Zabieram kilku strażników do Magnimaru, postaramy się sprowadzić tu więcej straży, ale to oznacza długą nieobecność. Miejscowi wydają się bardzo wam ufać. Gdybyście pokazywali się tu w mieście przez przynajmniej kilka następnych dni, bylibyśmy bardzo wdzięczni. Poprosiłem Shalelu, aby udała się na zwiady, może przyniesie dodatkowe informacje. Wasza pomoc w naszych problemach będzie nieoceniona.
Izambard... no cóż. Zasłuchał się, nie zdając sobie nawet sprawy. W czasie tych wielu lat zaczął bardzo doceniać ładny sposób wypowiadania się, co często odbywało się kosztem modulacji. Elfi głos Shalelu był zaś jak piękna melodia, drażniąca jego zmysł słuchu w bardzo subtelny, hipnotyzujący sposób.
I nagle odezwał się szeryf, brutalnie przywracając go do rzeczywistości.
Ekhem!
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
- Emm... - zawiesił się na chwilę, mrugając oczami jakby się przed chwilą obudził - Przepraszam. Zamyśliłem się.
Zdał sobie sprawę, że nawet nie wiedział gdzie zawiesił swe spojrzenie w tym czasie. Miał tylko cichą nadzieję, że nie na Shalelu.
- Możecie na mnie liczyć! - wypalił nagle, nieco speszony, choć szybko odzyskał rezon - Zaś co do goblinów... Jak wielkie są możliwości, iż ów "wódz" to ktoś z miasta? Wśród znalezionych przy opartej o mur nieopodal krypty drabinie odkryliśmy ślady kogoś większego, niż zwykły goblin. Kogoś, kto przypuszczalnie mógł wiedzieć "co i jak". No i oczywiście otwarta brama bez strażników.
- Mógł mieć współpracownika tutaj, albo kogoś przekupić - zasugerowała Kilyne, ciesząc się, że nie musi podejmować tego wątku bezpośrednio z elfką. - Tego się nie dowiemy bez dodatkowych tropów. Ale włóczyć się tak po mieście bez konkretnego celu… - zamarudziła, kręcąc noskiem. Nie było to marudzenie niepotrzebne, przecież jeszcze nikt nie powiedział za ile mieli to robić. Chyba szeryf nie myślał, że tak zupełnie za darmo?
- Ja mogę się i trochę powłóczyć, za niewielką zapłatą - wzruszył ramionami. - Ale bycie strażnikiem miejskim to na dłuższą metę nie zajęcie dla Shriikirri-Quah - pobrzmiewała w tych słowach duma i zarazem lekki przytyk dla Hemlocka, który porzucił tradycyjny styl życia Shoanti. - Ulice cuchną. Lepiej wybrać się za miasto i schwytać żywcem jakiegoś goblina, żeby wyśpiewał kto nimi dowodzi.
- Goblinów już pytaliśmy - wtrącił szeryf. - Każdy złapany wskazał swojego wodza klanu. Trzeba by jakiego wodza złapać.
- A może warto złapać tego, kto zlecił koniokradom kradzież stada Hussa? Ktoś otworzył bramę i podstawił drabinę, a i o festiwalu ktoś goblinom przecież musiał powiedzieć. Dużo tych przypadków - Lugir stracił swój zwykle pogodny ton. Jego druidzki krąg wspierał takie osady jak Sandpoint - żyjące w cywilizowany sposób, ale w zgodzie z otaczająca je naturą. I zupełnie nie na rękę była mu goblińska armia paląca to wszystko do ziemi.
- Zostaniecie wpisani oficjalnie w poczet straży miejskiej i będziecie pobierać wypłatę - oznajmił Hemlock. - Złotą monetę dziennie dla każdego. - Prawdziwa straż na pewno nie miała takich zarobków. - Nie musicie też patrolować ulic i wystawać przed bramą. Chcemy, abyście byli widoczni i zareagowali w razie alarmu. W mieście zostanie dość straży, aby prowadzić patrole.
- Prowadzimy śledztwo - powiedziała Kendra, odnosząc się do słów Lugira. - Lecz brak nam dowodów. W mieście mieszka zbyt wiele osób. Jeśli będziecie się za tym rozglądać, proszę o dyskrecję. Ciągle jest szansa, że zdrajca nie wie, że o nim wiemy.
- No dobrze, ja też się zgadzam - Kilyne powiedziała to tonem nie do końca przekonanej do pomysłu osoby. - Chyba będę musiała nabyć kilka kreacji, aby się nie pokazywać na tych ulicach ciągle w tej samej - zażartowała, uśmiechając się. Spoważniała szybko. - Zachowamy dyskrecję… przynajmniej ja to zrobię - spojrzała na barbarzyńcę. - Tak jak sugeruje Lugir zaczęłabym od koniokradów.
- A u mnie kolejny tuzin sztuk złota niczego nie zmieni na lepsze - pogodny uśmiech wrócił na twarz druida i uspokajająco machnął ręką, ale nie zadeklarował się nijak dokładniej, zerkając na pozostałą dwójkę -
- Cóż, zrobiłbym to nawet bez jakiejkolwiek zapłaty - podrapał się zafrasowany po głowie - Pewnie będę chodził po mieście tu i tam, choćby tylko po to, by się przejść. Mogę się dyskretnie rozejrzeć.
Kas tymczasem, bynajmniej nie dyskretnie, rozglądał się po sali posiedzeń rady miejskiej, urządzonej dużo bogaciej niż wnętrza gospody. Być może pierwszy raz takie wnętrza widział. Usiadł nawet na ozdobnym krześle u szczytu stołu, zapewne przeznaczonym dla pani burmistrz. Jednym słowem czuł się jak u siebie w domu.
- Po mojemu to powinniśmy złapać jakiegoś goblińskiego wodza - powiedział. - W szóstkę, to jest z Shalelu i Bofanem dalibyśmy radę. Ale skoro jesteśmy potrzebni tutaj to może poczekać. Tylko co począć z koniokradami? Jednych ubiliśmy, inni uciekli a Arlo Huss nie ma pojęcia kto mógł zlecić kradzież jego stada. Co jeszcze mamy? Tego nekromantę, co zrabował kości poprzedniego kapłana i pewnie też wpuścił gobliny. Zwierzaki Lugira mówiły, że ten co z goblinami gadał pachniał jak człowiek, ale inaczej. To by pasowało, bo taki pewnie śmierdzi trupem czy magicznymi ustrojstwami. Macie tu w Sandpoint jakichś magików? Tamten to czarownik, więc wszyscy czarownicy są podejrzani. Poza Izambardem ma się rozumieć.
- Szeryf zdążył mi o tym odpowiedzieć. O ile dobrze zrozumiałam, użyty został magiczny przedmiot, więc jego właściciel nie musiał być magiem - Shalelu nadal nie zmieniła pozycji, a i tak odnosiło się wrażenie, że patrzyła teraz głównie na Chasequaha. - Magowie nie pachną inaczej.
Powiedziała to wszystko bardzo poważnie, niemal tak poważnie jak sam barbarzyńca, co oczywiście już nie było takie dla pozostałych. Kendra nagle odwróciła wzrok do okna, a Hemlock znów chrząknął.
- W takim razie postanowione. Zobaczymy co uda nam się zwojować w Magnimarze, może otrzymamy wystarczające wsparcie, aby poszukać i wykurzyć gobliny z ich nor.
- Dziękujemy raz jeszcze za waszą pomoc - dodała jeszcze Deverin.
- Udajecie się do Rdzawego Smoka? - spytała jeszcze elfka. - Chętnie odwiedzę Ameiko zanim udam się na rekonesans.
- Martwi mnie nieco aura, jaka ulatniała się z tej szaty - wspomniał jeszcze Izambard - Zakładam, że sprawca miał tylko jedną, ale nie możemy wykluczyć posiadania przez niego innych wstrętnych i nawet gorszych sztuczek mogących nam zaszkodzić.
- Akurat miałem w planie tam teraz iść - odpowiedział od razu Shalelu - W ogóle nie widziałem dzisiaj Ameiko, to przynajmniej powiem jej “dzień dobry” nim wyjdę, by zobaczyć co się w mieście zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
- Szerokiej drogi Hemlock - Kas skinął głową szeryfowi, po czym spojrzał na kompanów.
- Dalej chcesz zwiedzić wyspę i wdrapać się na wieżę? - zapytał Kilyne. - Może dzisiaj? Nie będziemy przecie cały dzień łazić po ulicach.
Shoanti wstał z krzesła i wraz z innymi ruszył ku drzwiom.
- Wiesz jak znaleźć goblińskie wioski? - zwrócił się jeszcze do Shalelu, gdy wychodzili.
- Latarnię sobie odpuszczę - Kilyne szybko odezwała się do Kasa, zanim elfka zdążyła odpowiedzieć. - Ale wyspę chętnie zwiedzę dokładniej choćby teraz. Jestem ciekawa tego domu na szczycie. Z Rdzawego Smoka właśnie wróciliśmy, możemy się tam spotkać później - powiedziała do pozostałych, starając się, żeby to nie zabrzmiało w sposób zbyt oczywisty. Czarnowłosa nie chciała przebywać w bezpośrednim towarzystwie Shalelu dłużej, niż to konieczne.
- Uważajcie na szlaku - druid także pożegnał szeryfa, choć wyraźnie miał miał jakieś wątpliwości. Nie był pewny czy dobrym pomysłem było opuszczanie osady w tak trudnym momencie - ale takich szczegółów nie było już widać na twarzy.
- Co nie tak było z tą aurą? - zapytał czarodzieja. Jak dotąd, tajemnice Arkan omijały Lugira szerokim łukiem. Ale wciąż był ciekawy świata, a Izambard lubił mówić co najmniej tak samo jak Kas.
- Znajdę was po południu i chętnie posłucham co tam u góry zobaczycie - powiedział, podnosząc się z krzesła - Ale teraz muszę załatwić jeszcze parę spraw w mieście i dookoła, druidzkich i tych bardziej przyziemnych - pożegnawszy wszystkich, ruszył na miasto.
Oprócz zadbania o swoje zwierzęta, zioła i napary - a przy okazji zamienić parę słów z Bofunem - był już najwyższy czas by dostarczyć stępione kundlociachacze Cydrakowi.
- W okolicy grasuje pięć różnych goblinich klanów. Mogę wam o nich trochę opowiedzieć w drodze do karczmy - zaoferowała się elfka w odpowiedzi na pytanie Kasa, podnosząc się z krzesła. To był pierwszy jej poważny ruch odkąd wszyscy się znaleźli w ratuszu.
Pożegnali się z panią burmistrz i szeryfem, wychodząc ponownie na słoneczny dzień okraszony chłodną, wilgotną bryzą od strony morza.
 
Lady jest offline