Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2018, 22:56   #296
Perun
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=g0Lvm5fyKU0[/MEDIA]
No więc Orzeł 1 wylądował, a w raz z nim siadł cały misterny plan bezpiecznego dostania się do klubu, a potem lotniska. Co gorsze przy szaleńczych wirażach z ładowni wyleciała po kolei cała tęcza Parchów, zostawiając Sandersa samego i wciśniętego w kąt ładowni póki trwała karuzela. Nie mogło być jednak za łatwo, więc karuzela zmieniła się z srogie jebut po którym blondas w Obroży potrzebował chwili aby policzyć zęby i sprawdzić ile żeber walnęło z trzaskiem przy kontakcie z glebą. Czuł krew w ustach, kłucie w boku, a coś nieprzyjemnego szarpało mięśniami prawej nogi podczas prób poruszenia… ale żył. Wielkie, paskudne bydle odpowiedzialne za kraksę również.
Też zdążyło się zebrać po powietrznym lunaparku i szykowało do skoku przez lej od bomby.
Grey 35 za to nie zdążył się poskładać i naszprycować stymulantami. Nie miał czasu i po dupie się podrapać, a co dopiero grzebać po kieszeniach. Wyszło, że trzeba strzelać. Jak najszybciej i najlepiej celnie. Póki przerośnięta padlina nie dorwie się do miękkich przecież ludzkich tkanek i nie dokończy siekania, bo przeżycie kraksy lotniczej to pikuś.

Stwór był szybki. Człowiek też. Parch nie miał czasu dokładnie mierzyć na czuja wycelował broń w stronę powstającej, zwalistej sylwetki o całkowicie nieziemskich kształtach. Strzelba wypruła z siebie ołów do już szybującej w locie sylwetki stwora. Broń podskakiwała w dłoniach próbując się miotać pod siłą zwielokrotnionego odrzutu broni ale wprawne dłonie były do tego nawykłe i umiały to odpowiednio wziąć pod uwagę. Trafił! Grey 35 dostrzegł jak z poczwary buchają żółtawe strugi i kleksy a ona sama zwala się już znacznie mniej bezwładnie na dno leja. Powaliło ją! Ale nie zabiło! Podnosiła się już z dna leja a jego strzelba błyskawicznie wypróżniła cały wątły magazynek pokaźnych nabojów w tej krótkiej serii!

- Nie możesz po prostu zdechnąć? - wytrzymałość bydlęcia nie wróżyła niczego dobrego na najbliższe godziny, nie tylko Maxowi. Każdy człowiek miał tu przerypane przy karykaturach jak ta z leja. - Zdechnij kurwa… - ręce lekarza załadowały strzelbę, gdy on mamrotał pobożne życzenia, nie spuszczając oka z wroga.

Skazańcowi w szarych barwach udało się wygrać wyścig z czasem i opornym magazynkiem jaki ślizgał się najpierw w kieszonce oporządzenia a potem w spoconych dłoniach jakie instynktownie pociły się mimo ujemnych temperatur na zewnątrz. Usłyszał jednak charakterystyczny, suchy trzask gdy magazynek wskoczył na swoje miejsce w broni. Jeszcze zgrzyt bezpiecznika i znowu uniósł broń w sylwetkę stwora która już podniosła się po poprzednim trafieniu, zasyczała strzykając śliną i skoczyła. W jednym susie wylądowała na krawędzi leja mając już ostatnie kroki do człowieka ze strzelbą. Właśnie gdzieś w tym momencie Grey 35 wywalił kolejną serię stężonych śrucin które z głuchym trzaskiem zderzyły się z piersią poczwary. Silne, bezpośrednie trafienie zachwiało bestią na ten krytyczny moment i przewaliła się ona z powrotem do leja. Spadła aż na sam dół, tam gdzie zebrała się obecnie zamarznięta woda. Ogoniaste bydlę z trzaskiem połamało tą cienką warstwę lodu wpadając do tego bajora na dnie leja. Ale żyło nadal. Sanders czuł, że znowu zyskał tylko czasu na kilka oddechów a dla bestii wyskoczenie z dna leja to nie to co dla człowieka który gramoliłby się z parę chwil. Mogła wyskoczyć jednym czy dwoma susami. A jemu znów skończyła się amunicja w śrutówce.

- Nie czaisz co do ciebie gadam? - Sanders przeładował po raz kolejny, woląc się wściekać niż zacząć martwić. Bydlak strącił im taksę, zeżarł połowę ruskiego ckmisty, a teraz nie chciał zdechnąć, na przeciwko siebie mając nikogo innego, tylko właśnie jasnowłosego Parcha w szarej zbroi - Zdychaj wreszcie!

Parch wznowił swój wyścig z przeładowywaniem strzelby na czas. Mag znowu trzasnął w swoim gnieździe. Zostało mu jeszcze sześć. Wycelował w ociekającą od zamarzającej od razu wody poczwarę. Broń znów głucho wywaliła serię, ciężkich śrucin i prześlicznie wzbiła fontannę błota w leju tuż obok odbijającego się od niego stwora. Pudło! A potem już było za późno i za szybko by zrobić coś jeszcze. Bestia jednym susem wylądowała z powrotem na krawędzi leja i zaraz potem chlasnęła skazańca przez pancerz. Ten poczuł uderzenie które nim wstrząsnęło ale na szczęście choć na napierśniku zostały szponiaste rysy to wytrzymał. Byli ranni, oberwali. I człowiek i poczwara. Ale mimo to obaj byli pogrążeni w zwarciu na kły i szpony z jednej strony oraz kolbę i buty z drugiej.

Wielki bydlak nie chciał współpracować, na dokładkę człowiek chybił i stracił bezpieczny bufor dystansu. Przygotował się na ból, ale ten nie nadszedł. Jeszcze nie tym razem, zaraz się to zmieni. Pusta pompka wylądowała na ziemi, bezużyteczna w starciu z przeciwnikiem tych gabarytów. Sanders złapał za miecz, wyciągając go nieznośnie powoli. Zacisnął szczęki wiedząc, że tym razem szczęście może się na niego wypiąć i zarobi porządną ranę. Trudno, laski ponoć leciały na facetów z bliznami.

Bestia chlasnęła mocno wykorzystując chwilowy bezruch celu gdy ten sięgał po urządzenie krojące bardziej przystosowane do okładania przeciwnika niż strzelba albo buty. Ciężki pancerz szturmowy piechoty znów jednak uchronił swojego właściciela. Zaraz potem miecz łańcuchowy zabrzęczał charakterystycznym odgłosem i Sandersowi udało się szybko przebić bestię na wylot. Miecz wierzgał w trzewiach bestii rozrywając jej organy i poszerzając swoje rzeźnickie dzieło do jakiego został stworzony. Bestia wyła tak samo gdy mechaniczne zęby szarpały ją bez znieczulenia. I wtedy miecz nagle ucichł i zamarł. Ogniwo paliwowe się wyczerpało nie zmieniane podczas wcześniejszej akcji.

Stwór od razu wykorzystał moment. Chlasnął Grey 35 raz aż ten się cofnął. Pancerz znów go uchronił ale nie przed następnym ciosem. Próbował się zasłonić mieczem ale dogorywająca bestia, choć wlokła już za sobą swoje trzewia powaliła go na plecy i przebiła szponami na wylot przyszpilając go do ziemi. Teraz człowiek zawył patroszony żywcem przez bestie. Obydwie strony pojedynku ledwo trzymały się na nogach i jasne było, że kto pierwszy przebije się przez ochrony i zasłony wroga ten pewnie przetrwa tą walkę.

Sandersowi udało się wyślizgać spod szponów bestii gdy ta wzięła zamach do kolejnego ciosu. Trafił ją raz biernym i cichym mieczem ale ostrza ześlizgnęły się po pancerzu stwora. Drugi cios co prawda trafił ale nie umywał się niszczycielskim efektem do sprawnego miecza. Bestia też chlasnęła go na odlew ogonem przecinając ponownie napierśnik ale na szczęście nie jego właściciela. I wreszcie prawie w ostatnim momencie, udało się człowiekowi włożyć niedziałający miecz w trzewia potwora. Ten z rozpędu nadział się na niego poszerzając jeszcze tą ranę i wreszcie sycząc cicho zamarł. Sam Sanders dzięki swojemu medycznemu wykształceniu aż dobitnie zdawał sobie sprawę, że jest w stanie krytycznym i o krok od tego samego losu jaki chyba właśnie zaserwował poczwarze.

Lekarz, potrzebował lekarza! Kogoś, kto załata mu dziurę w bebechach zanim wypadnie mu przez nią wątroba albo nerka. Albo coś innego niezbędnego do życia. Max krwawił jak zarzynana świnia, próbując ręką docisnąć ranę. Próbował wstać, ale wywalił się na plecy i chyba wrzasnął z bólu, chociaż ciężko szło usłyszeć cokolwiek kiedy głowę rozsadzało łupanie przyspieszonego adrenaliną do granic możliwości tętna. Bandaże i apteczka. Musiał je wyjąć jeśli chciał żyć, a chciał!
Nie mógł zdechnąć w zlodowaciałym leju, częściowo przygnieciony przez trupa o żółtej jusze i mordzie paskudniejszej niż skurwysyn-jebaczek jego ex. Łatwo powiedzieć, ciężej zrobić. Znał się na medycynie, potrafił rozpoznać pacjenta kwalifikującego się prosto na stół operacyjny. Niestety on nie był pacjentem, ani nawet obywatelem. Był Parchem, miał tylko parchate możliwości.

Krztusząc się krwią i charcząc czerwoną pianą, obmacał bok pancerza aż trafił na kieszeń. Mięśnie sztywniały mu coraz bardziej, co utrudniało manewrowanie palcami, a miał tylko jedna rękę. Druga tamowała krwawienie, spowalniając moment zgonu. Niewiele, ale lepsze niż nic.
Po paru próbach rozerwał opakowanie bandaża i wepchnął zwiniętą rolkę prosto w ranę, czemu towarzyszył drugi wrzask. Zrobiło mu się czarno przed oczami, na parę sekund zamarł, a potem podjął robotę. Używając wolnej ręki zmienił pozycję na siedzącą, z plecami opartymi o ścierwo xenosa. Sapiąc i zgrzytając zębami rozpakował drugi bandaż. Owinął się nim, mocując ten pierwszy i dociskając do dziury w ciele. Prowizorka polowa działała, mimo że do tej pory Sanders stosował ją na pacjentach, a nie na sobie. Uporawszy się z utratą krwi, wziął do rąk apteczkę. Po niej miał przyjść czas na przeładowanie broni i zebranie się z leja. Sprawdzenie wraku… ale najpierw łatanie mięsa. Bez tego Grey 35 mógł zaraz dołączyć do grupy martwych skurwysynów, oznaczonych w HUD znaczkiem K.I.A.

- Sanders. Status. - w słuchawkach doszło go zapytanie od Black 8.

- Żyję - wyrzęził z trudem, manewrując zestawem igieł - Wyrwałem chwasta, ale zrobił mi dziurę w bebechach. Właśnie się łatam. Skończę, dopakuję sprzęt. Sprawdzę co z innymi. Tylko kurwa daj mi chwile, ok? Z wami w porządku? Żyjecie? Co z Grey27?

Zamiast odpowiedzi od Black 8 Sanders doczekał się męskiego głosu w słuchawce.
- Grey 35, tu kpr. Mahler z Brygady RR. Jesteś najbliżej “Eagle 1”. Jak to wygląda? Masz kontakt z kimkolwiek z załogi? - podoficer zapytał się o sytuację przy latadełku. Na HUD tą “BRR” pokazywało jako sunący po drodze głównej punkcik. Za szybko na piechurów więc pewnie jakieś auto. Pocieszające było to, że droga jaką jechali była tą samą przy jakiej powiedzmy, że wylądował pojazd jaki niedawno miał wysadzić desant w klubie “H&H”. Nawet kierunek był zbieżny.

Z góry leja dochodziły inne odgłosy. Poza szalejącymi podmuchami krioburzy. Nie tak całkiem daleko waliły serie, krótkie serie z broni maszynowej. Ale chyba nie w kierunku “Eagle 1” ani krateru bo nie śmigał ołów nad głową ani charakterystycznych smug po pociskach nie było widać. Ale ze znacznie bliższej odległości nagle odezwała się broń krótka. Szybkie pojedyncze strzały z pistoletu. I skrzeki trafionych stworów.

- Ty jesteś ten Mahler. Słyszałem - Grey 35 podniósł się na nogi, a potem zaczął gramolić na górę leja do maszyny - Mamy towarzystwo, nie wiem jeszcze co z innymi. Wywaliło mnie poza ładownię, ale ktoś strzela. Idę do nich… niedługo zabraknie mi tlenu, ale może zdążę dobiec. - skończył gadać i zmienił połączenie na Gomes.
- Co z wami? Macie już te drinki?

- A wiesz, ognisty selekcjoner jest na wejściu.
- odezwała się z przekąsem Gomes i wydawało się na słuch, że też ma co robić. Jak pewnie każdy dwunóg w okolicy.

- “Ten Mahler”? Dobra, sprawdź to. I daj znać jak to wygląda. - odpowiedział kapral marines sądząc po oznaczeniach. A Grey 35 miał co sprawdzać. Wreszcie wygrzebał się z leja i znowu miał wgląd na “Eagle 1”. Widok trochę się zmienił od tego sprzed paru chwil gdy blondyn doszedł do siebie leżąc na zamarzniętej ziemi owiewany amoniakowo - metanową wichurą. Teraz w kabinie pilotów coś się działo. A dokładniej to ktoś stamtąd strzelał. Trafiony mały xenos właśnie chyba próbował wskoczyć do kabiny pilotów ale gdy trafił go ołów zachwiał się i ześlizgnął po nosie maszyny a potem na asfalt. Jednak widać było kolejne nadciągające kreatury.

- Ognisty? Hiszpan czy inny gorący towar? - Sanders wyszczerzył się głupkowato do kałuży błota. Ale do śmiechu nie powinno mu być. Został w czarnej dupie, na szczęście nie sam. Ktoś w kabinie ciągle dychał.
- Eeeej, nie rozjeb mnie! Idę od lewej - wydarł się w kierunku kokpitu, zaczynając biec ze strzelbą w łapach. Granaty i ammo do miecza zostało w skrzyni na pokładzie. Jeżeli i jej nie wyjebało w kosmos przy ładowaniu.

- Wpadnij Blondas to sam się przekonasz. Zdaje się, że to ty miałeś mi stawiać drina a nie na odwrót. Ja jestem a ty co? Opieprzasz się przy pierwszym drinku. - Leticia odpowiedziała chyba trochę mimochodem. Ale sądząc po odgłosach walki dookoła i tego co słychać było w komunikatorach walka toczyła się nie tylko przy “Eagle 1”.

Gdy Grey 35 zbliżył się do stojącego latadełka właściwie nie był pewny czy został przez kogokolwiek usłyszany w tej kabinie. Za to był pewny, że w pobliżu są xenos. Jeden wskoczył na nos maszyny zastępując tego właśnie zastrzelonego przez kogoś z wnętrza. Kolejny był na skok dalej. Tego na nosie znowu powitał ołów z podobnym efektem jak poprzednika. Stwór zsunął się po nosie dorzucając swoje żółte smugi na nosie maszyny. Tyle, że znowu jego miejsce zajął kolejny stwór. Człowiek wewnątrz, nawet gdyby był najlepszym strzelcem ludzkości w końcu musiał zrobić przerwę na przeładowanie broni a przy tym tempie nacierania stworów mogło oznaczać wdarcie się ich do wnętrza kabiny.

- Lobotomia mi wypadła, wiesz jak jest. Nagły przypadek, musiałem zostać w pracy i babrać się w bebechach. Zajmij stolik, otwórz rachunek. Skończę zabieg i biorę taryfę prosto do ciebie - blondyn podniósł pompkę i wycelować w szykującego się do skoku potwora. Musiał tam wejść, zgarnąć granaty. Jak jasny szlag potrzebowali tutaj granatów.
- Przeładuj! - wydarł się do strzelca - Przytrzymam je!

- Ta, zawsze te wasze samcze wymówki. Dobrze, że są tu jakieś konkretne laski w klubie. I jeden debil.
- burknęła Grey 27 w słuchawce i dalej wydawała się być głównie skoncentrowana na tym co pewnie działo się bardziej bezpośrednio wokół niej.

Strzał blondyna okazał się celny. Choć z odległości kilkunastu kroków wiązka śrucin była już nieco rozrzedzona to wystarczyła aż nadto by zastopować na dobre małego xenos. Potem była chwila przerwy gdy skazaniec z Obrożą zdołał dobiec już dość blisko do latadełka. Na tyle blisko by widzieć dwa “ściekające” ciała xenos i wnętrze rozbitych szyb w kabinie. Oba siedzenia pilotów były puste. Przez otwarte drzwi które prowadziły do ładowni widział jakiś ruch ale w półmrokach nieoświetlonego wnętrza maszyny miał za słaby widok i za mało czasu by zidentyfikować co to za ruch. Xenos dały znowu znać o swojej obecności. Dostrzegł jak w kierunku maszyny a więc i niego szarżują dwa kolejne. Jeden dość niski i mały, wielkości sporego psa i szybki jak hart. Drugi jeszcze trochę większy i podobnie szybki choć zasuwały pod innym kątem. Miał szansę strzelić raz nim ten drugi pewnie go dopadnie.

- Lubisz laski? Ja też - Sanders przeniósł wylot lufy na podobne bydle - Widzisz ile nas łączy? Chcesz to zaproś koleżanki, im nas więcej tym weselej… i ej, za kogo mnie masz? Mówiłem że jestem lekarzem. Ratuję życia i takie tam. Napięty grafik, ale dla ciebie znajdę w nim miejsce - strzelił, zaciskając zęby. Strzał i przygotowanie na zwarcie z tym szybszym. Musiały się przypałętać akurat jak bajerował Gomes, zwykły pech i złośliwość.

- Sam się zaproś. My już jesteśmy na miejscu. - odpowiedź Grey 27 była tym razem krótsza. Albo może i powiedziała coś jeszcze ale lekarz już tego nie usłyszał. Kilka szybkich huknięć strzelby zdążyło prawie w ostatniej chwili rozstrzelać tego mniejszego xenos. Upadł o kilka kroków od butów Parcha ponownie udowadniając, że człowiek nie ma z nimi szans w dyscyplinach biegowych. Odkąd wyłonił się z mglistej zamieci do momentu gdy zastopowała go strzelba Sandersa minęło kilka szybkich oddechów a on przebiegł w tym czasie kilkadziesiąt metrów, może i z pół setki. Drugi xenos korzystając z zaangażowania Parcha w ostrzał mniejszego pobratymca skoczył z kłami i pazurami na człowieka. Temu jednak na szczęście udało się uchylić przed tymi szponami i dość szybko roztrzaskać czaszkę napastnika kolbą, butami i pięściami.

- Durak! Wstawaj! No dawajno wstawaj! - z wnętrza latadełka dobiegł do Sandersa pierwszy, ludzki głos który był względnie zrozumiały. Chyba ten drugi pilot ale nie był do końca pewny. Tak samo do kogo się tam tak darł. Sam Grey 35 miał inne zmartwienia. A dokładniej trzy. Pędziły ku niemu albo ku latadełku a jemu kończyła się już amunicja w strzelbie. Znowu miał szansę rozstrzelać może jednego z nich.

- Mówiłem, skończę robotę i cię znajdę - Odpowiedział Leticii kiedy przebrzmiało echo strzału, ale nie było czasu na dłuższe zastanowienie i gadki.
- Za dużo ich! Skrzynia z ładowni! Dawajcie granaty! - wykrzyczał do wnętrza maszyny, strzelając do najbliższego gada. - Ilu was żyje?! Bierzcie leki! Poskładam was tylko kurwa się nie rozpączkuję!

Sytuacja zaczynała się chrzanić. Strzelba szczęknęła pustym zamkiem ale wcześniej strzelec zdołał rozstrzelać jedną z kreatur. I gdzieś tutaj limit szczęścia na ten moment mu się skończył. Widział jeszcze jak chyba ktoś z ładowni próbował strzelać do jednej z kreatur ale ta przebiegła zbyt szybko by pistoleciarz zdołał go trafić. I zaraz potem jedna a potem druga kreatura doskoczyła do Sandersa. Próbował się zasłaniać strzelbą ale tym razem stwory były górą. Najpierw jeden a potem drugi użarły go boleśnie chociaż jeszcze nie na tyle by go spowolnić. Jeszcze nie. Ale “Eagle 1” albo odgłosy walki zdawały się ściągać kolejne stwory. Jeszcze nie uporał się z dwójką małych paskud gdy dostrzegł kolejne dwa.

Tym razem obsada ładowni zareagowała żywiej. Odezwał się karabin maszynowy próbując rozstrzelać nadbiegającą kreaturę. I sąsiednią. Wspomógł go znowu pistolet. Chyba właśnie strzelcowi lżejszej broni udało się trafić jedną z kreatur bo przekoziołkowała zanim zaryła w zmrożoną ziemię. Jednak ta droga wskoczyła do ładowni i zaczęły stamtąd dochodzić krzyki ludzi i skrzeki bestii.

Widać otworzenie japy było za skomplikowane, albo Parch niegodny był żeby marnować na niego oddech. Sanders czuł się wkurwiony, znowu poszarpany przez co dopiero co zaklajstrowane prowizorycznie rany znowu się otworzyły. Wypruł się z loftek, wypruł się z prochów i wypruł się z cierpliwości. Frustrację postanowił wyładować na najbliższej gnidzie - tej co próbowała go zeżreć żywcem. Pocieszało, że ta przynajmniej była mniejsza niż bydlak odpowiedzialny za stracenie pionolotu.

Walka trwała. Grey 35 szła zmiennie. Udało mu się rozgnieść jednego z szarpiących go stworów ale drugi znów go użarł wcinając się pomiędzy ochronne warstwy pancerza. W ładowni latającego transportowca dalej dochodziły odgłosy podobnej walki. Tyle, że tam ktoś jeszcze strzelał z pistoletu. Pojawił się na widoku kolejny szarżujący stwór. Ale jego prawie w ostatniej chwili zdołał rozstrzelać karabin maszynowy.

Ciężki karabin i pistolet, dwa niezależne źródła ognia. Znaczy przeżyło co najmniej dwóch z załogi. To już coś. Teraz należało dopilnować żeby nikt więcej nie zszedł w tym pieprzonym wraku, bo Max coś czuł w kościach, że podobne zdarzenie nie zostanie dobrze odebrane przez zbliżających się trepów… jak i parę czarnych Parchów w klubie.
- Ty luju! - syknął z bólu czując ukąszenie i skoczył do ściany, żeby przywalić w nią wrogiem. A potem wykończyć. Zanik nie pojawi się nowy cel.
- Co z tymi granatami?! - wrzasnął za plecy. Przydałby się granat. Najlepiej napalm.

- Chodź tu! - krzyknął w odpowiedzi zdecydowany głos z wnętrza ładowni. Sanders był już prawie pewny, że to chyba ten koleś w pancerzu wojskowym narzuconym na biały garnitur. A raczej kiedyś pewnie białym bo obecnie był uwalany jak większość osób z obsady latadełka. Na szczęście Grey 35 udało się wreszcie zatłuc tego “swojego” stwora a kolejnych chwilowo nie było w zasięgu wzroku. Z ładowni też nikt nie strzelał a odgłosy walki chwilowo ucichły.

Pomyśleć że dopiero dwie minuty temu pakował w bebechy bandaże i łatał dziurę w kałdunie, a tu znowu krwawił.
- Zaraz! Ilu was jest? Ranni? Gdzie drugi pilot? Ten napuszony! - wydarł się, przeładowując pompkę.

Kilka kroków dalej sam mógł się przekonać zaglądając do ładowni. Od tej mniej farciarskiej strony gdzie wciąż były zakrwawione ochłapy Iwana przypięte resztkami uprzęży do stanowiska strzelca pokładowego. Jak również to, że wpakował w broń ostatni magazynek ze skromnego zapasu jaki mu się ostał po lądowaniu.

Na podłodze ładowni, nieco od strony drzwi leżał pilot. Przez ten cały piloci hełm maskę kompletnie nie było widać twarzy ani nawet głowy więc wyglądał jak leżący nieruchomo cyborg. Drugi pilot, ten w garniaku był na nogach chociaż też widać było świeże rany. Właśnie gorączkowo zmieniał magazynek w swoim pistolecie. Był jeszcze ten drugi operator ckm a raczej jego plecy. Siedział na swoim stanowisku i lustrował okolicę. Z tych odległości ja każdy człowiek przy szybkości stworów był ledwie moment czy dwa by skosić go ołowiem nim dopadał ze szponami do człowieka. Były też zasoby jakie wcześniej były w skrzyni wyrzuconej przez Blacki na zewnątrz by wspomóc pozostałych na ziemi Greyów. Tyle, że kompletnie rozpieprzone po całym wnętrzu i szukanie ich oznaczało olanie wszystkiego innego.
- Dawaj! Zobacz co z nim! Postaw go na nogi, potrzebujemy każdej lufy! Jest jeszcze ktoś z tobą?! - facet z pistoletem skończył go przeładowywać i krzyknął ponaglająco na Sandersa jaki stanął w wejściu do luku ładowni. Wskazał na nieruchome ciało pilota i zachowywał się całkiem rozsądnie jak do tej stresowej i niepewnej sytuacji pasowało.

Grey 35 stanął przed dylematem już od progu. Nie miał sprzętu. Ani prochów, ani ammo. Ani granatów. Nic kurwa już nie miał. Została mu pompka, rozładowany miecz i 4 marne stimpaki.
- Masz - rzucił garniakowi naładowaną strzelbę - Ja potrzebuję obu rąk. To ostatnie naboje, więcej nie mam. Leków też nie mam. Znajdź coś. Najlepiej apteczki. I baterie do miecza, ale najpierw apteczki. Bez tego was nie poskładam - podszedł do nieprzytomnego i klęknąć przy nim, sprawdzając czy jest w ogóle czym zawracać sobie głowe, a pacjent oddycha - Jestem sam, inni wypadli przy klubie i tam się zebrali. Blacki i dwa Greye. Jedzie do nas RR. Mnie wywaliło tutaj, obok tej wielkiej kurwy. Zabiłem ją, ale wyrwała mi dziurę we flakach. Na razie chodzę, potem… - westchnął i pokręcił głową - Pilnuj mi pleców, zobaczę co da się dla niego zrobić. I poszukaj… czegokolwiek.

- A miałem nadzieję, że przyniesiesz jakieś dobre wieści.
- odpowiedział facet w garniaku całkiem sprawnie łapiąc rzuconą strzelbę. Klęknął przy drugim wyjściu wychylając się często by omieść okolicę. - Chujowo obstawić to bydlę na trzech. - burknął bo rzeczywiście gdy teraz Parch był zajęty nieprzytomnym pilotem to na dwie lufy względnie mieli szansę upilnować dwa z czterech kierunków. Na trzy to trzech. Brakowało czwartego. A i tak było to optymistyczne założenie, że znajdą tego czwartego dość szybko i, że tak wątły kordon sprosta naporowi stworów… wystarczająco długo. - Masz ammo do klamki? - zapytał ten ze strzelbą Sandersa zerkając na niego pytająco. Obydwaj przytomni towarzysze Parcha byli spięci. Jasne było, że że lada chwila coś z tych otaczających maszynę tabunów zmrożonej mgły może wypaść i będzie wówczas tylko moment na rozwalenie tego czegoś.

Grey 35 miał okazję zorientować się co z leżącym bezwładnie na podłodze ładowni pilotem. Facet żył i oddychał. Tutaj sporą rolę pewnie pełnił ten hełm z maską tlenową jaka mimo okoliczności musiała mieć jakiś zapas powietrza tak jak i maska tlenowa skazańca. Choć w obydwu zasób ten był ograniczony bez podpięcia się pod aparaturę tlenową pojazdu. Facet miał na nazwisko HASSEL. Tak głosiła plakietka na jego pancerzu. Miał rany na ramionach ale niezbyt poważne. Pewnie powstały przy twardym lądowaniu od tych resztek szyb i czego tam jeszcze było. Same w sobie nie powinny go zabić. Ale mógł być w szoku lub mieć jakieś wstrząśnienie od tego twardego lądowania. Tak czy siak powinna pomóc apteczka i specyfiki trzeźwiące na taką okazję. Nie miał w tej chwili czasu szukać tych co może tu były przyniesione przez Blacki a może je wywiało jak i resztę desantu. Ale na ściance oddzielającą kabinę od ładowni dostrzegł “firmową” apteczkę jaka pewnie była stałym elementem wyposażenia latadełka.

- Nie mam. Straciłem sprzęt w rozpadlinie z metanem… długa historia - Parch podniósł się, idąc do apteczki pokładowej. Zamknięta, nie zamknięta… mógł ją nawet wyrwać ze ściany i połamać. Potrzebował tego co w środku - Idę już na pusto, ale Black miały coś przywlec w kontenerze. Tym od tego - pokazał na porozrzucany sprzęt, a potem na tego całego Hassela - Koleś żyje, ale trzeba mu terapii szokowej. I dużo chemii. - stłamsił cisnące się wiązanki bluzgów i zamiast tego spojrzał na garniaka - Jestem Max, a wy? Skoro tkwimy w jednej chujni dobrze wiedzieć z kim.

- Job twoju…
- facet w masce tlenowej i hełmie pilota chyba chciał splunąć ale w masce czy gazmasce był to dość kiepski pomysł. Urwał więc i znów zaczął wpatrywać się w mętną przestrzeń za burtą stojącej maszyny.
- Jestem Anatolij Morvinovicz. Biznesmen. Zwykły biznesmen. A to jest Gula. A ten tu to Iwan mu było. Moi ochroniarze. - odpowiedział zwykły biznesmen wodząc lufą sandersowej strzelby po opustoszałej drodze. - Mało ammo. - burknął cicho i Gula coś krzyknął w ich narzeczu i od razu otworzył ogień ze swojego ckm. - Dawaj, Gula, dawaj! - dopingował go facet w niegdyś białym gajerze. Wstał i wycelował ponad głową strzelca pokładowego ale jeszcze nie strzelał pewnie pamiętając, że to ostatnie naboje w tej broni. Zerkał szybo w przeciwną ale Gula sobie poradził. Bo ckm umilkł a nic nie wdarło się do ładowni.

Grey 35 zdołał sprawdzić zawartość apteczki. Na szczęście było tam to czego potrzebował by docucić pilota. Znaczy co powinno go docucić jeśli nie miał jakiś skomplikowanych powikłań niewidocznych na pierwszy rzut oka. Ale jak miał i tak badanie zajęłoby więcej czasu niż mieli szczęścia i ammo a do tego przydałby się sprzęt medyczny dostępny chociażby w ambulansach albo na ostrym dyżurze o szpitalach nie wspominając. A tutaj miał własne ręce, głowę i ręczną apteczkę zdolną do pomocy w najbardziej powszechnych urazach.

Sanders uklęknął ponownie przy swoim pacjencie. Zaaplikował mu dawkę pobudzacza. Zostawało trzymać kciuki, że to właśnie to. I kolo się nie przekręci od jakiejś ukrytej wady czy wstrząsu. Ale się nie przekręcił. Rzuciło nim jakby dostał drgawek w febrze, łomotną rękami i nogami o podłogę ładowni kilka razy ale wreszcie się uspokoił. I już ruchem jaki wydawał się świadomy uniósł dłoń do własnego czoła. A raczej złączenia hełmu i maski tlenowej.

- Halo, słyszysz mnie? - Blondyn w gustownej Obroży zadał pierwsze pytanie, wbite do głowy podczas nauki i późniejszej pracy z rannymi. Przytrzymał żołnierza za ramię, nie pozwalając mu jeszcze wstać. Uruchomił za to komunikator, łącząc się z RR.
- Mam ich. Hassela, Anatolija i Gulę. Żyją, ale ten pierwszy na razie nie nadaje się do niczego. - nadawał do tego całego Mahlera - Dużo gnid, my nie mamy już ammo. Ani prochów. Nie będę narzekał, jeśli się niedługo pojawicie.

- Wytrzymajcie jeszcze trochę. Niedługo u was będziemy.
- odpowiedź przyszła od razu. Sądząc po tym co wyświetlał HUD nawet tak mogło być. Oznaczenie “BRR” migało już jakieś 2 - 3 km od miejsca przymusowego lądowana “Eagle 1”. Dla samochodu normalnie rzeczywiście było to jazdy na parę minut. Tylko obecnie z tym “normalnym” w nazwie oto trochę z czymkolwiek był deficyt.

- O rany… - stęknął leżący na podłodze pilot kładąc sobie dłoń na czole. A raczej na masce hełmu. Poruszał się słabo ale przytomnie. Na więcej diagnozy Grey 35 czasu nie miał. Coś zazgrzytało od strony dziobu i ten Anatolij zdołał jeszcze wystrzelić z sandersowej strzelby do małego xenos który jednym susem przebił się od dziobu, przez kabinę pilotów i wylądował w ładowni. Tam właśnie rozstrzelał go śrut Morvinovicza. Drugiego jednak nie miał już szans trafić a strzelec ciężkiej broni był w zbyt niewygodnej pozycji by strzelać do czegoś innego niż na zewnątrz swojej burty. Drugi stwór rzucił się na “Blondasa” bez przeszkód. Wpadł na niego z impetem przewracając go na plecy. Parchowi udało się jednak mimo to złapać go i trzasnąć o podłogę. A potem jeszcze kilka razy. Aż xenos zaczął przypominać kawałek nasiąkniętej żółtymi rozbryzgami szmaty zostawiając żółty kleks na podłodze ładowni.
- I gdzie jest teraz Policja ja się pytam? - burknął niezadowolonym tonem Rosjanin sprawdzając stan coraz bardziej pustego magazynka w strzelbie.

- Pewnie spisują małolatów za picie browarów w krzakach - Sanders prychnął, podnosząc się z ziemi jakby miał o osiemdziesiąt lat więcej na karku. Zdążył zerknąć na rannego i tylko pokręcił głową, ścierając żółtą juchę z pancerza.
- Ogólnie jesteśmy trochę w dupie, ale posiedź jeszcze chłopie. Kapitan, tak? Świetnie. Napij się, podłącz się pod tlen. Pół minuty, czy minuta nam nie pomoże. Tobie tak, to zalecenie lekarskie - podniósł na trzy sekundy maskę, spluwając krwawą flegmą na podłogę ładowni - Gdzieś tu są granaty, loftki do pompki i prochy. Poszukaj jak dasz radę. RR będą za parę minut. Wytrzymamy. Anatolij a co z wami? Potrzebujecie łatania? - westchnął zdejmując z pleców tarczę i rozładowany miecz. Strzelbę oddał ruskowi, zostało ręczne działanie.
- Mam trójkę z Orzeła 1 - nadał jeszcze do Blacków.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Mógł nawet odnieść wrażenie, że po drugiej stronie łącza oczekiwano na ów komunikat.
- Hassel? - padło jedno, syntetyczne słowo do kompletu z nagłym pomrukiem uwagi.

- Żyje. Oberwał ale żyje. Biznesmen i jego ochroniarz też - Grey 35 uniósł brew, ale nie komentował. Zamiast tego rozglądał się pilnie po okolicy. - Ze mną też ok, dzięki że pytasz. Twoja troska zwala z nóg.

- Ciebie mam w HUD. Jego nie. Walczyłeś. Oberwałeś. Postawiłeś się na nogi
- lektor zaskrzeczał w słuchawce, pojawiło się też zirytowane syknięcie, a następnie zrezygnowane westchnienie - Oberwał. Kontuzja? Jest w stanie działać? Jak - przekaz urwał się nagle w pół słowa.

- Szpiegujesz mnie ruda? - Blondas pomimo powagi sytuacji wyszczerzył się wesoło, bo co innego mu zostawało?

- Bez obaw. Nie znajdziesz mnie w lodówce jak otworzysz drzwi - tym razem z przekazem pojawił się skrzypiący rechot, gdzieś w tle ktoś klął po hiszpańsku i skrzeczały gnidy. - Hassel.

Grey 35 przewrócił oczami.
- Posiedzi, chlapnie monotlenku diwodoru i będzie jak nowy. Zrobiłem co się dało, pacjent będzie żył - dodał tonem bez grama samozadowolenia, skądże znowu.

Na łączu nastąpiło dobre pół minuty ciszy, finalnie zakończone zgrzytem zębów i wystukanym z trudem, jednym słowem:
- Dziękuję - parę dźwięków, znów cisza i wznowienie przekazu - Widzimy się w HH. Uważajcie na siebie.

- Dobrze mamo. Umyję zęby i nie będę brał cukierków od nieznajomych
- Sanders odmruknął Black 8 - Wy też uważajcie. Miej oko na Gomes, będziemy kwita. - włączył kanał, poprawiając tarczę na ramieniu.
- Masz pozdrowienia - powiedział do kapitana - Ale całować cię nie będę. Nie jesteś w moim typie, wolę niższych i bez zarostu.

Czas na pogaduszki się skończył równie nagle jak zaczął. Dwaj mężczyźni w bocznych lukach zareagowali nagłym ruchem na nagły ruch na zewnątrz. Biznesmen w poplamionym garniturze i ciemnych okularach pod maską tlenową zdążył wystrzelić raz czy dwa a potem coś wpadło razem z nim do ładowni. Zlało się to prawie w jedno z atakiem na strzelca pokładowego. Gula zdążył ledwo jęknąć próbując gorączkowo wyjąć pistolet aż w końcu już tylko zasłonić się chociaż ręką gdy mniejszy stwór doskoczył do przypiętego do stanowiska człowieka i zaczął go szarpać.

- Cholera! - gliniarz widząc to wstał a raczej próbował. Dał radę jednak podnieść się z pozycji leżącej do mniej więcej klęczącej. Dwaj pozostali byli zbyt zajęci swoimi przeciwnikami by robić coś innego.

- Siedź na dupie! - Grey 35 wyrwał do przodu, gdzie Morvinovicz, rzucając w przelocie miejscowemu bawidamkowi w policyjnym mundurze. Dlaczego to o niego tak nikt nie załamywał rąk? No skandal! Nie żeby go to ruszało, nie tam. Ale miecz w dłoni sam rwał się ku paskudnej bestii. Za jej rozsmarowanie po ścianie ładowni nie groziła parchowi egzekucja. Taki mały plus.

Sprawa zaczynała się robić poważna. No wydawało się, że Grey 35 nikt nie słucha i nic nie idzie po jego myśli. Ten facet w białym gajerze rzucał się po podłodze próbując oddzielić się strzelbą od kłów i szponów całkiem już nie tak małej bestii. Ta krwawiła więc musiała oberwać wcześniej ale jednak za mało by ją to zatrzymało na dobre. Miecz też nie chciał współpracować. Przynajmniej bez świeżych baterii.Bierna i cicha broń nie była obecnie tak wytrzymała jak wówczas gdy była w pełni sprawna niemniej i tak działała lepiej niż gołe pięści. Wprawnemu w walce wręcz skazańcowi udało się wreszcie po kilku ciosach powalić bestię chociaż zdawał sobie sprawę, że gdyby miecz działał wystarczyłoby tylko jedno trafienie.

Gula radził sobie dość przyzwoicie. Szarpał się z mniejszym xenos chociaż bez swobody manewru i bez pomocy innych. Niemniej okładał pięściami stwora i udało mu się go zepchnąć siebie na tyle, że stwór wyraźnie zrobił się ostrożniejszy. Gliniarz też nie chciał współpracować. Wstał i chyba poszedł do kabiny pilotów. Chociaż zajęty walką Sanders nie miał czasu ani okazji sprawdzać tego na pewno. Najmniej jednak współpracowały xenos. Jakby wyczuły, że ofiara dotąd ziejąca ołowiową śmiercią została osłabiona. Na Gulę rzucił się kolejny stwór który po prostu śmignął przez niepilnowany obecnie luk bagażowy. Kolejne dwa doskoczyły do Parcha i Morvinovicza.

Sanders trafił gorzej niżby znowu wrócił na studia i użerał się z bandą leserów chcących zdobyć papier, a nie się czegoś nauczyć.
- Gdzie ty leziesz?!! - wydarł się za gliniarzem i na tyle starczyło czasu. Nowa gnida pojawiła się ledwo Grey35 zdążył mrugnąć, a tak przynajmniej mu się wydawało. Znowu uniósł broń, klnąc w duchu na czym świat stoi. Baterie do miecza, musiał je znaleźć, ale to zaraz. Najpierw musiał zatłuc gnidę Anatolija, a potem Guli. A pomyśleć że mógł siedzieć teraz w celi i mieć wywalone jaja.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline