Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2018, 13:49   #205
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Powódź, wirus, nawiedzeni kultyści… a teraz jeszcze przekaz przez radio i hałas który nastąpił zaraz potem. W całym tym zamieszaniu, krzykach i płaczu szło tylko zacisnąć z całej siły szczęki i to właśnie Izzy zrobiła, patrząc na plecy męża znikające za siatkowymi drzwiami. W uszach ciągle dzwoniła jej lawina pretensji na które nie dane jej było odpowiedzieć. Nie było czasu żeby porozmawiać, akcja z audycją działa się zbyt szybko.
Bolało ją serce na myśl że mają się rozstać w ten sposób, gdy on idzie na awanturę… a ona zostaje zajmować dzieciaki. Ktoś musiał to robić, a O’Neal znała swoje możliwości bojowe i na tle pozostałych wypadała najgorzej, nawet nie biorąc pod uwagę ciąży.

Dorośli zaczęli się rozbiegać, młodsze pokolenie wpadało w coraz większą panikę
Nie było mowy, żeby jakiekolwiek dziecko z zalanego powodzią ganku znalazło się w pobliżu radia i szykującej się strzelaniny.

Lekarka przywołała do siebie córkę, obejmując ją ramieniem i uspokajająco głaszcząc po głowie.
- Nie bój się Myszko, tatuś z wujkiem Zordonem, Angie i Rogerem przyprowadzą panią West z powrotem - Mówiła z przekonaniem jakby nie widziała innej możliwości.
Zgarnęła po chwili z ziemi Jane, biorąc na ręce i odzywając się do pozostałych na podwórzu.
- Podzielimy się na dwa zespoły. Jeden pojedzie działać do radia, drugi zostanie i będzie działał tutaj - popatrzyła na chłopców - Ale musicie mi pomóc. Wszystko tu przygotować. Bez was nie damy rady. Kiedy wasza mama wróci będzie bardzo zmęczona i głodna. Należy przygotować dom, aby mogła się położyć i odpocząć.

- No właśnie.
- Zordon z widoczną ulgą przyjął wsparcie od brązowowłosej lekarki w tym starciu z mniejszym, drobniejszym ale przeważającym go liczebnie i zdecydowanie głośniejszym przeciwnikiem. Maggie też wydawała się znacznie spokojniejsza gdy bliskość rodzicielki i jej sposób bycia dawał jakiś punkt odniesienia do całego tego chaosu jaki nagle wybuchł na ganku i przed domem Westów. Jane znowu milczała. Wodziła spojrzeniem z jej dużymi oczami po lekarce, po swoich chyba jakby przybranych braciach i olbrzymim przy niej ciemnym blondynie w bandanie. Chłopcy na moment się uspokoili jakby z kolei sprawdzali czy ci dorośli znowu nie robią ich w konia spychając do jakiś głupich i niepoważnych zadań. Jednak wspólna akcja i lekarki i najemnika chociaż zadziałała na tyle, że byli gotowi wysłuchać co mają na swoje usprawiedliwienie.
- Zrobimy to na dwa zespoły. My pojedziemy samochodem i zrobimy swoją część. A wy przygotujcie tutaj bazę. Teraz Izzy z wami zostaje więc ona jest tutaj dowódcą. Ale wy jesteście jej żołnierzami. Jak wasz tata. Musicie słuchać co mówi i jej pomóc. Jesteście stąd a my nie. Bez was tak jak Izzy mówi, będzie nam dużo trudniej. To jak chłopaki? Mogę na was liczyć? - Pazur popatrzył w dół i przez ten swój zwyczajowy, spokojny ton od razu wydawał się mówić na poważnie i o poważnych rzeczach. Nawet gdy rozmawiał z dziećmi. To co i jak mówił, w połączeniu z tym co przed chwilą powiedziała lekarka chyba w końcu ich przekonało. Niechętnie ale w końcu zgodzili się kiwając głowami. Wtedy wujek wyciągnął jeszcze do nich swoją, wielką łapę by przybić umowę. I tym chyba przekonał ich ostatecznie bo chociaż wyglądało, że obydwaj młodzi Westowie z trudem przełknęli gulę goryczy to jednak podali rękę na zgodę i nawet dali radę się uśmiechnąć.

Lekarka obserwowała całą scenę z równie poważną miną co najemnik i kiwała głową do tego co mówił, a gdy skończyli nie pozwoliła atmosferze pokryć się kurzem.
- W vanie są nasze rzeczy, Maggie pokaże wam które. Przenieście je ostrożnie do kuchni. - uśmiechnęła się do dzieciarni, pokazując na ciężarówkę, a potem wejście do przedpokoju - Musicie być ostrożni bo w środku jest mikroskop i szkło. Ale wiem że sobie poradzicie. Myszko, jeżeli coś będzie za ciężkie poczekajcie. Przeniosę to sama, dobrze?

Chłopcy popatrzyli na Maggie, ona na matkę aż pokiwała głową na znak zgody. Ruszyła w stronę furgonetki a Westowie zerknęli jeszcze kontrolnie na parę dorosłych.
- Chłopaki chyba nie każecie dziewczynie samej tego dźwigać co? - zapytał wujek Angie lekko unosząc brew i przekrzywiając trochę głowę w bok a nawet lekko się uśmiechając. Chłopaki coś rzucili szybko i zaraz polecieli przez wodę do czarnego vana. A, że tam już była i ich ulubiona kumpela Angie no to wiadomo, że cała banda musiała się nagadać, namachać rekami i nawrzeszczeć. Tym razem chłopaki chyba bardziej przetrzymywali Maggie niż na odwrót bo dziewczynka wydawała się być i ich i tego wszystkiego ciekawa. Jane zaś chyba czuła jakaś naturalną więź by trzymać się tak blisko chłopaków jak to tylko możliwe więc szybko też do nich dołączyła.

- Będziecie potrzebować obu krótkofalówek żeby dobrze koordynować i przeprowadzić akcję bez zbędnego narażania kogokolwiek - O’Neal poczekała aż młodzież się oddali. Dopiero wtedy zaczęła rozmawiać już na poważnie… i znowu sam na sam z tym całym Zordonem, o którego Rob wcale nie był zazdrosny. - Może mają tu w domu odbiornik radiowy, ustawimy odpowiednią częstotliwość i będziemy… czekać. Jak skończycie dajcie znać. Mogę wam dać trochę amunicji na wszelki wypadek. Tej 5.56. Ty i Angie ich używacie. Dostaniecie też parę bandaży, widziałam że umiesz ich używać… ale - przełknęła ślinę i westchnęła - Mam nadzieję, że nie będą wam potrzebne. - wydawała się spokojne, tylko wzrok co rusz uciekał jej do drzwi w których zniknął jej mąż.

Opiekun blondwłosej nastolatki spokojnie przyjmował to co mówiła Izzy. Uśmiechnął się jakoś tak oszczędnie i łagodnie jakby to umiał robić samymi oczami i spojrzeniem.
- Dzięki. Te bandaże komuś mogą rzeczywiście się przydać. Ale ammo zatrzymaj. Przyda się jakieś tutaj. A jakby tego co mamy z Angie było mało to pewnie trochę musiało by to potrwać. No i zostajesz tu sama z dziećmi. Lepiej byś też coś miała. I dla siebie i dla nich. - brwi Zordona zmarszczyły się nieco gdy obserwował swoją podopieczną w otoczeniu wianuszka swoich mniejszych kolegów. Ale jakoś w instynktowny sposób dało się to odebrać, że to jedna badna rówieśników z jednego podwórka. Nawet Meggie która znała ich najkrócej i dla nich też była nowa zdawała się czuć przy nich swobodnie.

- Jak skończymy dam znać. No nie mamy zapasowej krótkofalówki więc spróbujemy odezwać się przez radio. - Pazur wrócił spojrzeniem do stojącej na ganku lekarki. - I uważaj na siebie. Może wezwiemy cię po wszystkim, może przyjedziemy. No wiesz, po walce to czasem medyk ma co robić. - Pazur pokiwał głową, spojrzał na O’Neal i może chciał coś jeszcze powiedzieć a może nie. Ale odwrócił głowę w stronę drzwi do domu i zaraz Izzy też usłyszała pośpieszne kroki. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Rob. Teraz już ze swoim karabinem i małym plecakiem jaki zabierał gdy nie chciał albo nie mógł zabrać swojego głównego plecaka gdzie miał większość przenoszonego dobytku.

Widząc go pani O’Neal obróciła się do niego bokiem, skupiając uwagę na tym co przed gankiem, czyli vanie i dzieciach. Wyjęła spomiędzy fałd spódnicy rewolwer i ostentacyjnie sprawdziła ilość amunicji.
- Dam sobie radę - powiedziała spokojnie, lekko nawet rozbawiona, chowając broń na miejsce. Tego, że nie była to jej ulubiona klamka wolała nie mówić. - Uważajcie na siebie. Obaj - na koniec odwróciła kamienną, spokojną twarz ku Robowi. - I na Angie.

- Oczywiscie.
- Pazur uśmiechnął się lekko, przytknął dłoń do czoła w geście trochę jak salut a trochę jak powitanie i pożegnanie południowców i odszedł przez wodę w stronę czekającego vana. Tam doszedł do czeredy z Angie na czele i zaczął zaprowadzać porządek. Głównie gestem, spojrzeniem i czasem słowem. Dzieciarnia zaczęła się więc z wolna wypakowywać z czarnej fury ale pewnie jeszcze chwilę im to miało zejść.

- Izzy. - Robert nieco poprawił pasek broni na plecach by mieć swobodniejsze ręce i nimi chwycił dłonie żony. - Dobra Izzy, takie głupoty gadałem tam przy samochodzie. Wkurzony byłem. Ale no chyba mi się trochę należało. Ale było minęło Izzy. Będziemy razem, wszyscy razem - powiedział przykładając ich dłonie do jej brzucha - Jakoś sobie poradzimy. Z tym czy tamtym. - Robert trochę się zaciął jakby zastanawiał się co jeszcze powiedzieć ale chyba nic nie przyszło mu już do głowy. Pocałował więc Izzy przytrzymując dłonią jej głowę jeszcze chwilę po tym pocałunku.

Na początku lekarka stała nieruchomo, reagują biernie. Martwa, zimna ryba wyciągnięta z rzeki, albo powodzi. Dopiero pod koniec poruszyła niemrawo wargami, oddając pieszczotę.
- Jeżeli mamy sobie poradzić nie możemy się kłócić o głupoty - powiedziała ledwo ich usta się rozłączyły, chociaż dłoń mocniej zacisnęła na jego dłoni - Bo to głupoty Robbie. Albo mi nie ufasz. Albo zapomniałeś że nie jestem z kamienia, tylko dobrze udaję - wzruszyła ramionami. - Zdecyduj się… i bądź ostrożny.

- Ufam ci Izzy. Nawet jak cię zobaczyłem klęczącą przed Zordonem ze ściągniętymi spodniami. Dotarło do mnie prawie od razu co jest grane. Prawie. Od razu. Ale rany Izzy. Jak ty byś mnie zastała z jakąś laską w takiej sytuacji? I jeszcze z jakimiś kwiatami gdzieś? To głupoty, masz racje. Ale takie głupoty potrafią zatruć duszę. Jak szczypta soli nadaje smaku całemu garowi zupy.
- Rob przesunął dłońmi po policzku żony patrząc na jej twarz,usta i oczy na przemian.
- I też bądź ostrożna. - dodał i jeszcze raz ją pocałował. A potem puścił ją, odwrócił się i ruszył przez zalane powodzią podwórko Westów by dojść do furtki. Ta dzieciarnia, już bez Angie,wracała w stronę domu i czekającej na ganku lekarki.

- Robercie O’Neal! - brunetka podniosła głos, wskakując do brudnej wody z w miarę suchych desek ganku. Szybko przebierając nogami nadrobiła odległość do łowcy, a gdy tak się stało, złapała go za ramiona, ustawiając frontem do siebie i zaatakowała, wieszając się mu na szyi i wpijając ustami w jego usta. Mocno, próbując nie płakać. Znowu gdzieś lazł, gdzie wiedzieli że jest niebezpiecznie.
- Zamorduje cię jeżeli dasz sobie coś zrobić, rozumiesz? - wyszeptała w krótkiej przerwie między pocałunkami. Spasowała dopiero, gdy zabrakło jej oddechu i dostała zadyszki. Wtedy też cofnęła się na na odległość ciągle obejmujących kark ramion, samej wodząc wzrokiem po detalach twarzy z blizną, chcąc ją zapamiętać na zaś.

- Ta je psze pani! - pocałunek i przekazane przez niego uczucie zdawało się podziałać na pobliźnionego mężczyznę jak magia. Zupełnie jakby nagle odżył, nabrał sił, urósł i humor mu się poprawił. Chociaż w pierwszej chwili gdy żona go zawołała i ruszyła w pogoń za nim wydawał się trochę zaskoczony to gdy się w niego wpiła i ustami i ramionami szybko zrewanżował się tym samym. A, że był od niej i większy, i silniejszy to i było się w co wpijać i on miał się czym. Gdy więc znowu się rozstali pan O’Neal wydawał się całkiem innym mężczyzną, zupełnie jakby mógł teraz się mierzyć z całym światem cokolwiek ten by na niego szykował. Para blondynów zerkała ciekawie na to widowisko ale wydawali się patrzeć na to z sympatią - przynajmniej Angie z jawnym zaciekawieniem, a ktoś mniej kulturalny mógłby nawet powiedzieć, że nastolatka się jawnie gapi. Dzieciarnia która też akurat była tuż obok obejmujących i całujących się dorosłych zachichrała się niezbyt głośno zupełnie jakby widzieli coś zabawnego. Tylko jak zwykle Roger wydawał się być odporny na panującą atmosferę i zniecierpliwiony. Średnio subtelnie uruchomił czarnego vana przyspieszając moment rozstania.
- Wrócę. - powiedział Rob cofając się tyłem do czekającego wozu i zakładając swoim zwyczajem kaptur na głowę.
- A ty Maggie słuchaj mamy. - dorzucił zerkając teraz na córkę. Nim odszedł żona wcisnęła mu w ręce garść rolek z bandażami które schował do kieszeni. Potem zaś wsiadł na kufer wozu i ten zaczął ruszać przez tą zatopioną ulicę.

Pani O'Neal została sama z przedszkolem, trupem jaszczura, powodzią... i rosnącą migreną.
- Dobrze dziec... żołnierze - rozejrzała się po zebranych buziach, a potem z uśmiechem pokazała na dom - Zaczniemy od zagotowania wody i posprzątania. Ja w tym czasie sprawdzę czy nasza kolacja nadaje się... do czegokolwiek - humor na sekundę jej się zważył, ale go odzyskała. Nigdy nie jadła warana, a według sprawdzonego powiedzenia zawsze musiał być ten pierwszy raz... i przyda się porządny obiad, gdy grupa zbrojna wróci spod radia. Bo wróci. Musiała.
Izzy nie miała zamiaru myśleć że będzie inaczej.


 
Driada jest offline