Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2018, 23:18   #2
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Krzyk, wszędzie krzyk. Krzyczało bordowe niebo rozrywane przez nienazwane hordy spoza pojmowalnej rzeczywistości. Krzyczał bezkresny horyzont falując pod wpływem nieziemskiego gorąca. Krzyczały uschnięte drzewa wyginając swe poczerniały konary w stronę umierającego słońca. Wrzeszczała bagnista ziemia w której po kostki zatopiona stała Waleria. Czuła w nozdrzach zapach zepsutej krwi. Powietrze stało w miejscu. Też chciała krzyczeć lecz godność czarownicy nie pozwała jej na to.
Spojrzała w prawo – upadały góry.
Spojrzała w lewo – oceany posoki wrzały.
Jeszcze raz w prawo – ciągnął się bezkresny, zamglony horyzont czerwieni.
A przed nią stał brodaty jegomość w długich, rytualnych szatach. Czarnych jak noc o której zapomniał księżyc, bordowych jak kafle opuszczonej rzeźni, zielonych jak zatruty staw, granatowych jak niebo przed burzą i białych – jak wilk w owczej skórze. Gdy podniósł głos, zdawało się, że czas się zatrzymuje.
- Witaj młoda czarownico w mej domenie. Moi panowie zapragnęli zaproponować ci użyczenie twych mocy na korzyść naszej sprawy. Oczywiście, nie za darmo. Są wstanie dać wiele, takie nasiono jak Ty będzie miało prawo rozwinąć się. Jednak…
Krew pod jej stopami zabulgotała.
- Nie każde ziarno wyrasta.
Verbena, do tej pory skołowana, poczuła jasność myśli. To był sen, tego była pewna. Wiedziała, że to nie do końca było pociechą, sny potrafią być groźne, a w samej dziedzinie marzeń można znaleźć koszmary starsze niż ludzkość. Jednak była w tym pewna pocieszająca świadomość, że jej ciało musi leżeć gdzieś tam, bez ducha, lecz jednak po tej stronie rękawicy.
Jej rozmówca podniósł dłoń do góry i krwawe niebo runęło na przebudzoną. Omiótł ją zimny wiatr, lecz rześki i spokojny. I wiatr szeptał.
- Tyś jest drzewo, nie ziarno.
I była drzewem, i podtrzymała całe niebiosa jak atlas – nie podnosząc przy tym ani palca w górę. Na doskonale anonimowej twarzy jej rozmówcy przez ułamek sekundy wymalował się cień przerażenia. Ta ulotna chwila wystarczyła.
- Nie dajesz się wystraszyć, to dobrze. O kogoś takiego nam chodziło.
Krzyk całej domeny lekko się uspokoił. Spadł rdzawy deszcz.

***

- Straciła przytomność, zabrali ją przyjaciele…
Pracownik obsługo lotniska tłumaczył się Tomasowi oraz Gerard. Właściwie to chciał dalej tłumaczyć co zaszło gdyby nie przeszkodził mu eutanatos. Tomas niepozornie rozejrzał się po okolicy, a następnie chwytając otwartą dłonią na wysokości oczu pracownika, z całym impetem cisnął jego głową w ścianę. Gerard mógłby przysiąc, iż tamten po prostu rozbił mu głowę. Lecz nic takiego się nie stało, miast tego Tomas przymrużył lekko oczy. Gdy puścił przesłuchiwanego mężczyznę, ten był wyjątkowo blady i drżał jak w febrze.
- Mam numery rejestracyjne. Zapomnieli bagażu rejestrowanego, stary Olaf na sortowni przesyłek pewnie się do niego dobiera. Mam też numery rejestracyjne.
Ruszył w kierunku sortowni znając trasę. W drodze pozwolił sobie jeszcze rzucić w kierunku Inkwizytora:
- Stara rota Eutanatosów, nie jestem z tego dumny.
Niebański Chórzysta jakoś do końca nie mógł mu wierzyć. Tomas stanowczo zbyt mało się wahał, a zadziałał po prostu jak maszyna.


***

Jonathan, Hannah Riis, Klaus, Patrick, Mervi musieli przeżyć mały szok. Dopiero co wchodzi zza elektryczną kurtynę maszyny teleportującej Jacka, postawioną w zatęchłej piwnicy pełnej technicznych gratów, a teraz właśnie stali mając za plecami falującą taflę lustra w wielkiej, białej sali urządzonej w antycznym stylu. Przywitał ich pomarszczony, łysy hermetyk. Jeśli długości brody należało mierzyć oświecenie, ów jegomość świeciłby blaskiem mądrości.
Miast tego zakaszlał próbując zebrać głos.
- Mistrz Einar Jørgen Blackhammer bani Verditius, Pedagog i Kanclerz Fundacji Seledynowej Wieży, Prorok Kości – mag skłonił się lekko – miło was spotkać, w szczególności mistrza Jonathan.
Uśmiechnął się lekko i… skonsternował. Jego zdumiony wzrok padł na Mervi. Był bardzo zdumiony i bardzo rozpromieniony. Powolnym krokiem ruszył ku niej i prawdziwie, po przyjacielsku uściskał ją.
- Miło widzieć was, adeptko. Naprawdę, miło…
Poklepał ją po ramieniu, a następnie udał się w kierunku korytarza zapraszając wszystkich za sobą.
- Przygotowanie przejścia do Hamar nie powinno zająć nam dłużej niż godzinę.
- Myślałem, że macie stały portal do miasta – wtrącił lekko zdezorientowany Jonathan.
- Mieliśmy, piętnaście lat temu. Od straty tamtejszego węzłuna rzecz Unii, fundacja przeniosła się całkowicie do umbry.
- Tego mi już w Doissetepcie nie powiedzieli… - Jonathan westchnął rozgoryczony.


***

Klaus oraz Hannah dane było spędzić czas oczekiwania na jednym z niższych pięter wieży. Hermetyczka pomagała dwojgu młodych uczniów kończyć rzeźbić pieczęcie potrzebne do otworzenia portalu. Jeden z młodych magów, pucułowaty, blady blondyn nie dawał mu spokoju.
- Mistrz Einar koresponduje tutaj Paradigmę, czytałem pańskie artykuły – przyznał się wreszcie odkrywając wzrok od kręg u na podłodze – bardzo ciekawe. Przed przybyciem znałem tylko wasze imię, ale jak się pojawiliście, trudno pomylić.
- Ekhem – wtrąciła się Hannah – wybaczcie. Fundacja od dawna jest taka opustoszała? Ilu właściwie was jest?
- Z mistrzem to będzie sześciu, z czego Adept Knut jest poza dziedziną. I chyba będziemy ostatni…


***

- ...i tak odchowuję ostatnie pokolenie uczniów nim dziedzina całkowicie upadnie. Unia przez lata ograbiała nas ze wszystkich węzłów zasilających. Obecnie nie mamy ani jednego.
Mistrz Einar zakończył wyjaśnienia dla Jonathan. W tym czasie Patrick oraz Mervi mieli okazję, poza oczywistemu przysłuchiwaniu się rozmowie dwóch hermetyków, podziwiać okolice wieży. Z tarasu na jej szczycie malował się imponujący, acz dość przerażający widok szarych, pylnych pustkowi ubogaconych równie szarymi, ostrymi głazami rzuconymi w nie w jakimś dziwnym porządku. Wiatr na dole szarpał i porywał pył tworząc przeciwne zawirowania przypominając kształtem pomieszanie geometrycznych pomieszanie figur oraz sylwetek zwierząt. Nad ich głowami górowano ołowiane, zamruczanemu niebo świecące własnym, bladym światłem.
- To nie jest do końca dziedzina horyzontalna, prawda? - bardziej stwierdził niż zapytał Jonathan.
- Nie. Prawdę mówiąc, nie wiadomo do końca gdzie jesteśmy. Dość dawno wieżę stworzył Porządek Hermesa wraz z Ahl-i-Batin. Dlatego też celem naszej fundacji, poza edukacją młodych magów jest badanie tego miejsca.
- Miło, że pomyśleliście o windzie – uśmiechnął się żartobliwie stukając palcem w kółko swego wózka.
Brodaty staruszek zasępił się spoglądając na rozstępując się chmury. Mervi na moment pociemniało w oczach, a po chwili świat w jej oczach wybuchnął feerią barw, prawie nic nie widziała. I przestała słyszeć. Kolory zrobiły się jeszcze jaśniejsze, jeszcze bardziej irytujące - na skraju wytrzymania. Wirtualna adeptka pobladła. Słyszała głos swego avatara. „Odpuść – trzask jak rozregulowanego odbiornika – dziś odpuść dane. Są rzeczy których się nie dowiesz. Po prostu odpuść i uciekaj” - zakończył. Świat wrócił do normy.


***

Do ceremonialnej sali z impetem wywarzania okutych drzwi wdarło się coś… Coś metalicznego, o mniej-więcej ludzkich kształtach wpadło do pokoju, pochwyciło jednego ze studentów, sądząc po krwi – chyba nabijając go na pazury, a następnie wyrzuciło przez wielki witraż przedstawiający archanioła Fanuela. Wraz z całym witrażem.
Hannah krzyczała, drugi uczeń skulił się w kącie. Klaus zareagował instynktownie. Nawet nie przyjrzał się z czym walczy, po prostu zmienił strukturę napastnika w proszek porwany przed dmący w dziurze po oknie wiatr. Sam nie wiedział dlaczego wybrał akurat proch. Może to te tumany kurzu poniżej wieży?


***

Chmury rozdarły się w zielonym blasku z którego wyłonił się srebrzysty kadłub okrętu technokracji. W powietrzu dało się poczuć woń ozonu. Ikry elektryczne przeskakiwały pomiędzy metalowymi fragmentami balustrady. Chyba nikt z magów nie mógł uwierzyć w to co wodzi. Dla Patricka i wirtualnej adeptki obraz wydawał się stanowczo zbyt niemożliwym. Takie zbiegi okoliczności po prostu się nie zdarzają. Mistrz Jonathan podniósł brew i zaniemówił. Mieli już przed sobą już połowę okrętu. Wyczuwali silne zaburzenia przestrzenne. Okręt unii musiał teleportować desant wprost do wieży.
Einarowi drżały ręce. Staruszek wyglądał na śmiertelnie bladego i przerażonego. Lecz w jego bladych oczach nie było strachu, wyłącznie ponura determinacja. Sięgną jedna rzędną ręką do nieba, biała rękawica na jego dłoni zalśniła szarym blaskiem. Niebo poczerwieniało.
- Ewakuacje uczniów, zabierzcie ich ze sobą. Dam opór, cała Wieża jest ze mną…
Niebo nabrało jeszcze czerwieńszej barwy. Krwiste błyskawice poczęły uderzać w dłoń maga, aż pozostali musieli schować głowy. Huk był przeraźliwy. Staruszek ledwo trzymał się na nogach. Wskazał palcem w kierunku wyłaniającego się okrętu.


***

Kapitan Roland z całym impetem uderzył głową o konsolę dowodzenia w momencie gdy kilodżule energii rozchodziły się po kadłubie krążownika. Pobliskiego operatora impet uderzenia wyrwał z fotela i wprost wprasował w podłogę. Gdyby nie buzująca adrenalina, w mig Roland poczułby intensywny zapach krwi i wnętrzności.
- Stan, meldować – rzucił w kierunki podoficerów.
- Przyjęliśmy dziesięć koma dziewięć procent udaru. Tetratron sprzęgnięty z sideratorami – warknął młody oficer.
Dowódca wlepił spokojny, martwy wzrok w konsolę. Dostrzegał jak wściekle czerwone słupki przeciążenia powoli opadają zmieniając barwę na żółtą, aby ostatecznie opaść w zielone rejony. Prawie jedenaście procent. Przy trzynastu nie byłoby co z nas zbierać – pomyślał wściekle. Nie spodziewali się tak nagłego i potężnego ataku, więc zagrali najwyższym atutem. Tarcza z wału grawitacyjnego była niemożliwa do przebycia w tym kosmosie, nie przy tych prawach fizyki, niczym poza inną osobliwością. Lecz niemożliwe byłe jej ostre ogniskowanie. Roland zacisnął usta. Pobladł. Nie podobał się mu obecny rozwój sytuacji. Jako dowódca krążownika alfa odpowiadał za sukces całej operacji. Ta stosunkowo mała jednostka była czołem szarzy – miała wdzierać się na dany teren i zapewniać wsparcie w postaci tunelu przestrzennego dla cięższych jednostek, w tym nawet – w razie potrzeby – pancerników klasy omega.
Był w tym jakiś dziwny romantyzm. Alfa i omega. Początek i koniec. Alfa przybywa jak anioł pański – anioł zagłady. Omegę wzywało się tylko gdy sytuacja była beznadziejna. Omega – koniec. Jam jest Alfa i Omega. Jam jest początek – i koniec.
Kolejna fala uderzeniowa, tym razem wybroniona z dużo większej odległości, rozeszła się po poszyciu. Wskaźniki mocy wariowały.
- Rozpiąć tetratron. Sideratory na tunel. Procedura czasu pożyczonego.
Oficerowie krzyczeli, gdzieś za mostkiem słyszał konturujące desant cyborgi – aby zmiękczyć obronę naziemną. Niepokoił się. Jako okręt alfa i tak mieli wielką przewagę, od początku wejścia w ten wymiar poruszali się w strumieniu tachionów zyskując na czasie względem reszty wszechświata. Teraz trzeba było wycisnąć co się da z tetratronu.
Pozostało mu czekać. Wiedział, iż podczas pożyczonego czasu można wykorzystać tylko z jednego sideratora. Jednakże zwiększenie ilości operatorów pozwalało skutecznie obchodzić to ograniczenie. Spojrzał na konsolę. Zostało im dwanaście minut nim wrócą do rytmu okolicznego kosmosu.
Operatorzy nie odzywali się.
Oficer korpusu inżynierów odpina pasy i biegnie na dolny pokład. Coś się dzieje. Każda chwila dłuży się w nieskończoność.
Zostało dziesięć minut. Tunel gotowy w 14%. Okręty od A-1, A-2 i B-3 gotowe do skoku.
Operatorzy milczą.
- Przepalił się tetratron!
Oficer krzyczy. Katastrofa. Roland przełyka suchą ślinę. Tetratron istnieje w przesunięciu fazowym względem reszty wszechświata o kilkanaście minut. Więc mimo, iż przepalony TERAZ, jeszcze działa, jeszcze zapewnia im czas – gdyż jakaś siła zniszczy go ZA CHWILĘ.
Było źle. Roland nie przypuszczał, iż rutynowa acz widowiskowa akcja może przerodzić się w taką katastrofę. Był wszak prawdziwy rycerzem – obrońcą. Nie zginął podczas bombardowania Wielkiego Smoka Pychy (nie lubił oficjalnej nazwy – obiektu HD 188753 A b), nie zginął w walce z nieopisanymi koszmarami przed którymi chronił świat. Strata tetratronu była katastrofą. Trudno mu było wyobrazić sobie siłę zdolną przeciążyć to urządzenie. Zatem na każda szlachetną walkę przypadało kilka wymordowanych wsi. Roland przyjmował to jako ciężar swego rycerskiego etosu. Nie sądził jednak, że zginie w takiej misji. To było poniżej jego honoru.
Za kilka minut zniszczony tetraron realnie przestanie działać. Sideratory zwariują. Operatorzy może je utrzymają ryzach, lecz jeśli nie ochronią ich inne okręty – będą bezbronni.
Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę.
- A-1, A-2, B-3, po skoku pełna tarcze na alfę.
Wdech.
- Wszyscy operatorzy do sideratorów. Obciążenie krytyczne na tetatron, sprzęgnąć do kreacji tuneli.
Wydech.
- Pełna moc. Desant kontynuować.


***

Kolejne trzy okręty wyłoniły się z chmur. Natychmiastowo pierwszy, najmniejszy okręt otoczono pół-przeźroczystą bańką tarcz. W sam raz aby fala uderzeniowa potężnego wybuchu paradoksu nie zmiotła pozostałej floty. Okręt alfa zapętlił się w sobie, przednia część okrętu zdążyła pordzewieć, podczas gdy tylna przypominała wczesny etap konstrukcji. Następnie wszystko zwinęło się w jakąś pokraczną wariacje na temat wstęgi Möbiusa, a następnie wybuchło.
- Uciekajcie – warknął Einar celując mocą Wieży w kolejny okręt.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 05-07-2018 o 18:09.
Johan Watherman jest offline