Gdyby wzrok mógł zabijać, kierownik pociągu leżałby martwy na przykurzonych deskach podłogi, zaraz obok nóg Ortegi, sztyletującej go wzrokiem z pasją i oddaniem owemu zajęciu. Irishowi mogła zrobić lobotomię w ramach ubezpieczenia zdrowotnego od ręki i całkowicie za darmo, a nawet z chęcią. Życie niestety nie mogło należeć do tworów równie prostych, łatwych, tudzież przyjemnych.
- Mhm - wyraziła niezadowolenie z dalszego zawracania jej dupy.
Wychodziło niestety, że będzie musiała się ruszyć ze swej pustelni i jechać. Do miasta. Z ludźmi. I do ludzi.
A miało być tak pięknie, miało już nie wiać w oczy.
Kurwa jego mać.
Wiatr we włosach... jakby monterka chciała go poczuć, otworzyłaby warsztatowe okno bez konieczności wchodzenia w interakcje z nikim kto czarnowłosą oazę miłości międzyludzkiej irytował, od Parcha poczynając, na pierwszym z brzegu jełopie kończąc.
Niestety przez czas katorgi, wymienny na pracę w pociągu, Sam zdążyła poznać Sloana na tyle, by doskonale zdawać sobie sprawę z beznadziejności swojego położenia. Stary, upierdliwy rzep prędzej zeżre jej wszelkie narzędzia z warsztatu niż odpuści tematu i zostawi w świętym, wytęsknionym spokoju.
-
Dobra. - odpowiedziała wreszcie z pretensją tak jawną, jak to tylko możliwe. Uniosła oczy ku sufitowi i westchnęła rozdzierająco aby kierownik nie przeoczył do jakich poświeceń jest gotowa dla dobra otoczenia.
Zebrać graty, iść po apteczkę i tradycyjnie odpalić Wdowę z kabli.
Wystarczającą karą była konieczność kooperacji z parchatymi trepami i naburmuszonymi składaczami, by Ortega dokłada do tego jeszcze patrzenie na nawalonych Irlandczyków.
-
Gdzie jechać? - zadała drugie pytanie, wyjmując z kieszeni mp3. Wdusiła przycisk play, a z głośniczków dyndających jej jeszcze na wysokości pępka popłynęła ostra,
głośna muzyka. Dowie się co i jak, a potem odetnie od potoku ludzkiego pierdolenia.
Przynajmniej na te parę minut.