Wieści spływały niczym lawina z gór, a jedna była gorsza od drugiej. I wnioski nasuwały się dwa. Albo i trzy nawet, zeleży jak na wszystko popatrzeć.
Pierwszy to taki, że kapłani Asury (lub ich poplecznicy) musieliby być głupcami, by pozwalać sobie na takie krańcowo głupie poczynania.
Drugi był podobny - miasto było pełne głupców, którzy wierzyli w każde słowo, jakie im ktoś rzucił... i pełne spryciarzy, którzy wykorzystywali dla swych celów panujące zamieszanie - na przykład pozbywali się konkurentów.
Ilość natomiast informacji sugerowała, że spisek kapłanów dobrego boga Mitry przeciwko Asurze i jego wyznawcom rozwijał się w najlepsze.
Wniosek czwarty, z rozsądku płynący, nasuwał się sam z siebie - najlepiej było wziąć nogi za pas i uciekać... i zatrzymać się daleko za granicami Akwilonii.
- Dowiedzmy się - zaproponował Berwyn - jak możemy pomóc Constantusowi. I za ile.
Nim jednak zdążył przedyskutować z pozostałymi swój pomysł, ktoś zastukał do drzwi. Jakiś nieśmiały ktoś, zapewne.
Oczywiście mogła to być cała zgraja strażników miejskich...
Z toporem w dłoni Berwyn podszedł do drzwi i otworzył je, gotów zarówno zamienić ze stukającym parę słów, wciągnąć go do środka, jak i walnąć go obuchem w łeb - wszystko w zależnosci od tego, kto stuka i jakie ma zamiary.