Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2018, 22:32   #37
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krzyżowicz, Krzyżowski, Krzyżowiecki… wszystkie te nazwiska przewijały się przez wypowiedzi uciekinierów z Lublina. Ale były one błędne… ci, którzy byli lepiej poinformowali, podawali jedno nazwisko.
Krzyżdanowicz.
Nazwisko, które mroziło krew w żyłach Michaiła Żmajło. On najlepiej wiedział kim jest Jan Krzyżdanowicz, choć i Wilczyński o nim posłyszał. Ale to Żmajło raz go napotkał w obozie nad Dunajem. To on spojrzał w oczy tego mężczyzny. To kozak widział w nich zimną śmierć.
I to on najwięcej informacji mógł przekazać o tym byłym szlachcicu a także infamisie oraz byłym lisowczyku. Wedle tego co Żmajło o nim wiedział, Krzyżdanowicz był byłym szlachcicem z Małopolski który ścigany listami gończymi do braci kozackiej przystał. Nie wiadomo jednak za co ów szlachetka został skazany na śmierć w rodzinnych stronach, niemniej mogło się to wiązać z jego legendarnym okrucieństwem. Sztuki tortur mogli się od niego Tatarzy uczyć i z pewnością często mieli pecha poznawać tę wiedzę na własnej skórze. Bo na Tatarów Krzyżdanowicz cięty był szczególnie i jeśli napadł na jakieś ich obozowisko lub siedzibę to jasyru nie brał. Wszyscy ginęli od razu, albo długo w okrutnych męczarniach.
Co nie znaczyło, że dla innych był łagodny. O nie…
Bezlitosny i twardy szlachcic trzymał swoich ludzi ręką żelazną i okrutnie karał za każde przestępstwo. Ci którzy przeciw niemu występowali… ginęli. Szermierz był z niego ponoć przeciętny, ale fortuna zawsze go chroniła niczym swego wybrańca. Więc zwyciężał w każdej walce. Ponoć ubić się go nie dało.
Udanymi wyprawami na ziemie tureckie i bogatymi łupami, zdobył sobie posłuch wśród braci kozackiej i do rejestrowych został z czasem zaliczony.

Wedle Żmajły wszyscy się bali przeciw niemu wystąpić, ale wielu widząc jego sukcesy dołączało do niego. Z czasem zebrał bandę karnych kozaków i lisowczyków i innej hałastry. Nie baczył bowiem na pochodzenie, a na talenta.. a i hojny był, bo jemu nie zależało na łupach, więc swój udział w zdobyczy dzielił często między podwładnych. Jego kompanije zwano na stepach Upiornym Pocztem, bo gdy zjawiali się na ziemiach tureckich zostawiali za sobą jedynie krew i zgliszcza. Żadnych jeńców… to było podstawową jego dewizą. Krzyżdanowicz miał, wedle słów kozaka, nie dbać o famę czy bogactwo, czy tytuły. Służył wielu różnym panom lojalnie, ale nie wiadomo wedle jakiego klucza się kierował. Nie był wierny żadnej ojczyźnie, ani żadnemu stronnictwu, czy kultowi religijnemu. Nie miał skrupułów, honoru czy sumienia.
Nie mieli takoż i jego ludzie, wierni mu jak psy. Lub zbyt przerażeni, by mu się sprzeciwić.
Chmielnicki chciał go ponoć nająć, gdy zaczynał swój bunt, ale… Krzyżdanowicz wtedy przepadł jak kamień w wodę. Jedni mówili, że udał się na Ruś, inni że na południe do Siedmiogrodu, lub nawet do samej Jerozolimy grzechy swe odpokutować. Wielu uważało, że wyprawa na Krym poszła mu nie tak jak planował i jego ludzi Turcy wygubili. Ba… znalazł się nawet taki co twierdził, iż widział potwornie okaleczonego Krzyżdanowicza, przykutego łańcuchem do bramy chana krymskiego w ramach zemsty za rzezie ich poddanych. Śmierć wydawała się wszak sensownym końcem dla Krzyżdanowicza. Wielu wrogów miał nie tylko po muzułmańskiej stronie granicy. Także i wśród Lachów i samych Kozaków.
Michaił sam też wolałby, by ów szlachcic martwy był. Tak jak zimne spojrzenie jego oczu.


Nie wszystkie wieści były jednak tak ponure. Tyńcia załatwiła kompaniji wypoczynek w drewnianej rezydencji należącej do małego miejscowego rodu Kraszewiczów, spokrewnionych z TYMI Kraszewiczami spod Krakowa, a nie gołodupcami Kraszewiczami znad Niemna. Co zwykł podkreślać nestor rodu Hieronimi Kraszewicz.
Bo to zupełnie inni Kraszewicz byli.
A sam dworek był drewniany i dość duży.

[MEDIA]http://167.114.240.11/fbl-2010/201005/64968759.jpg[/MEDIA]

Acz nieco zapuszczony, bo Kraszewicze byli podupadłym finansowo rodem szlacheckim.
A sam nestor rodu, Hieronim Kraszewicz, był wielce zdumiony gdy kompanija przybyła do niego. Młodzik jakoś “zapomniał” poinformować o tym swojego rodzica woląc go postawić przed faktem dokonanym.
Nic więc dziwnego, że wpierw zapomniał języka w gębie. A potem zaczął wypytać co znaczy ten najazd.
Pierwsze dobre wrażenie mogła wywrzeć Janka, ale zeskakując z wierzchowca wdepnęła oboma bucikami w krowi placek i ów zapaszek odbierał nieco splendoru jej urodzie. Tyńcia choć urodna była tylko mieszczką, więc nie mogła się za bardzo pchać przed szereg. Tym bardziej. że już dalece posunięty w latach Hieronim nie był aż tak podatny na kobiece piękno (a przynajmniej tak się wydawało). Dyplomacyja więc przypadła głównie mości Wilczyńskiemu, wspieranemu przez trzymającą się pod wiatr Janinę. Oraz młodego Jana Ignacego, który co chwila zerkał ku młodziutkiej Karamice. Tak jakoś chciwie… jakby ze złota była. Zaś Hieronim metaforycznie przyparty do muru zgodził się w końcu. Zwłaszcza gdy przypomniano mu o miejscowym proboszczu.


Wieczerza wieczorna była nieduża w liczbie potraf, ale obfita w ilości na talerzach i smaczna. Rodzina Kraszewiczów składała się z Hieronima, jego żony. Dwóch synów i dwóch córek. Przy czym poza Janem Ignacym reszta była pacholętami jeszcze, nawet jeśli wyrośniętymi. Sam Hieronim był starszy o niemal dziesięć lat od żony i posiwiały na skroniach. Ale jego nieco pulchnej połowicy, się podobał. Bo wyglądali na zgodne ze sobą małżeństwo.
Hieronim był surowym w wychowaniu ojcem i władczym mężczyzną. Był też osobą o staroświeckim poczuciu moralności. Więc drużyna musiała się na noc podzielić. Wilczyński trafił do izby gościnnej.
Ałtyn i Janina do części niewieściej dworku, wraz z małoletnimi dzieśmi Kraszewiczów.
Michaił… cóż… jemu przyszło spać w stajni wraz resztą sług kompaniji, Rimasem i Adamem w stajni pilnując koni i powozu. Niestety kozaka nikt tu do szlachty nie zaliczał, a i niewiastą nie był.
Nie dla psa kiełbasa, nie dla kozaka wygody.


Noc niestety… nie przebiegła spokojnie. Co prawda koszmary nie męczyły ani Ałtyn, ani Janiny ale napaść się szykowała na jedną z nich. Przez pogrążony w mroku korytarz, skradała się czyjaś chuda i zwinna sylwetka. Osobnik ów rozglądał się na boki i wyraźnie czegoś szukał. Musiał być z niego nie byle jaki złodziej, skoro unikał zwinnie pułapek które niedbalstwo służących i pobłażanie gospodyni zastawiało na takich jak on. Krok za krokiem zbliżał się ów przestępca do celu, drzwi za którymi to przebywała Janina Domaszewiczówna odpoczywając po ciężkim dniu. To przed nimi się zatrzymał i rozglądając na boki ostrożnie otworzył drzwi bacząc by nie zaskrzypiały. Powoli przekroczył próg z niewątpliwie niecnymi zamiarami wobec niewiasty, choć te nie były mordercze.
- Ałtyn, gołąbeczko? - szepnął głośno nie zdając sobie sprawę, że pomylił pomieszczenia. Że Tyńcia ostatecznie zajęła inny pokój, na wyraźne polecenie gospodyni. Gdyż nie podobało jej się jak jej mąż zerka na urodną Karaimkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-05-2018 o 22:37.
abishai jest offline