Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2018, 21:17   #9
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Z głośnym trzaskiem mrok rozdarł się niczym zbutwiałe płótno. Ostre światło przebiło się zza zasłony oleiście czarnej otchłani, wbijając się niczym rozżarzone pręty w gałki oczne.
Joe nagle się obudził, dysząc ze strachu. Płuca pracowały niczym miechy, nie mógł opanować kołatania serca. Słyszał świszczący, nieprzyjemny odgłos wydobywający się z jego gardła, przeciskający obok rurek i wężyków. Hiperwentylował. Miał uczucie, że na piersiach ułożono kowadło, im bardziej starał się zaczerpnąć tchu, tym bardziej paliły go płuca, tym bardziej brakowało mu powietrza.
Szarpnął się w hibernatorze, w tej trumnie z szkła, plastiku i metalu. Wzdrygnął się czując ostry chemiczny zapach. Jego kończymy były ciężkie, jakby ktoś wtłoczył w nie płynny ołów.
Przez umysł przemknęły mu rozmazane obrazy. Z mroku wyciągały się ku niemu ciemne ręce i pazury. Znikąd pojawiały się kły, kłapiąc i starając się go dosięgnąć.
Nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje. Rozpaczliwie walczył, wywijał się, odpychał to, co po niego sięgało, i jednocześnie usiłował uciec od przeszywającego go bólu.
Młócąc ramionami trzasnął kilka razy o przezroczystą pokrywę. Szkło pokryło się siatką pęknięć. Nie poznawał swoich rąk. Były pokryte męskim włosiem, W porównaniu z jego wątłymi te zdawały się należeć do jakiegoś kulturysty. Dłonie spracowane, knykcie stwardniałe od .... nie wiedział od czego.
Z sykiem pokrywa uniosła się, wreszcie wyzwalając go z jego grobu.
Usiadł gwałtownie, wyrywając wężyki i rurki z gardła i nosa. Zabolało. Z cichym mlaśnięciem oderwały się wkłute w ramiona i plecy wężyki.
z trudem łapiąc oddech, rozejrzał się panicznie dookoła. i przekonał się, że jest w czymś co przypominało klinikę. Natychmiast rozpoznał typowe urządzenia i wystrój. Dorastał w takich miejscach. Jednak to, wyglądało jakby... Joe nie był pewien. Jakby ktoś je dawno temu porzucił?
Joe spróbował się uspokoić. Nic go nie ścigało, nic nie atakowało. Było spokojnie. Słyszał odprężający szmer maszyn, jednostajne pikanie urządzeń. Było prawie jak w domu.

We śnie coś go ścigało, coś mrocznego i groźnego, coś przerażającego. Było nieustępliwe i coraz bardziej się zbliżało. Starał się uciec. Lecz nie był w stanie wystarczająco prędko biec. To wszystko wydawało się takie realne. A jednak było tylko snem. Koszmarem. Joe wiedział, że w hibernatorze nie powinno się śnić... lecz... nie ważne, to był tylko głupi sen. Już nie spał. Już się przebudził. Był bezpieczny.
Lecz prędko się przekonał, że to nie żadne wybawienie. Uciekł co prawda przed tym, co go ścigało w koszmarze, lecz nie uwolnił się od bólu. Głowa tak go bolała, iż bał się, że zemdleje. Ścisnął palcami skronie, ale zaraz musiał przycisnąć ręce do brzucha szarpanego bólem. Przeszywający ból głowy wywołał falę mdłości. Joe starał się nie zwymiotować. Pulsujący ból przytłaczał, sprawiał, że coraz bardziej go mdliło, coraz mocniej kręciło się w głowie. Ze wszystkich sił walczył z falami mdłości.
Spróbował wstać. Poczerniało mu przed oczyma. Jakimś cudem wygramolił się z hibernatora, wypadł raczej... Przywitała go brudna zimna posadzka. Poczuł pod rękoma i kolanami skruszałe, pokryte kurzem i gruzem kafelki.
Jego wnętrzności zaczęły się skręcać. Próbował się powstrzymać, lecz ciało nie było posłuszne woli i zaczął tak wymiotować, jakby żołądek miał się jemu przenicować na drugą stronę. Szarpały nim torsje zgrane z bolesnym pulsowaniem w głowie.
Joe zdał sobie sprawę, że czyjaś dłoń dotyka jego pleców, ktoś coś mówił uspakajając, lecz Joe nie słyszał.
Pomiędzy spazmami walczył o oddech. Był przekonany, że wymiotuje krwią. Ilekroć mięśnie się kurczyły, straszliwy ból stawał się nie do wytrzymania. Miał wrażenie, że pękają mu wnętrzności.

Torsje zaczęły w końcu słabnąć. Pluł gorzką żółcią i ulżyło mu, że nie krwią.
Ktoś otarł mu wilgotną chustką czoło.
Joe wstrząsały dreszcze. Szarpany nimi, walczący o oddech, zdołał z trudem wydusić:
- Dzięki

Jakoś udało mu się unieść. Powoli. Wpierw przykucnął na jedno kolano, prostując tors. Kręciło mu się strasznie w głowie. Musiał się skupić, wysilić wolę. Rozmazany obraz powoli począł się klarować. powróciło wnętrze obskurnej, zdewastowanej kliniki. nabierając tchu, Joe uniósł się na miękkich nogach. Był... wyższy niż pamiętał. Dużo wyższy.
Chwiejnym krokiem, na nogach niczym z waty, podszedł do kasetonu z papierowymi ręcznikami.
Urwał garść i otarł usta, wyrzucił ubrudzony papier i powtórzył tę czynność. Mdłości się uspokoiły i wreszcie mógł złapać oddech. Ale głowa nadal go bolała.
Dostrzegł innych ludzi. Dziwnych ludzi. Dwójka wyglądała jak... partyzanci, czy inni para-wojskowi? A reszta podobnie jak on, byli świeżo przebudzonymi. Szukał znajomych twarzy. Jednego z doktorów, jednej z pielęgniarek lub jego... ale nikogo nie rozpoznał.
Poczęły docierać do niego słowa. rok.. 88... wojna... coś o duchach? Joe nie był w stanie tego przetrawić. Nic nowego...
miał spore doświadczenie z budzeniem się z narkozy, nawet nie potrafił zliczyć ile zabiegów, badań i operacji już przeszedł. Nie musiał rozumieć. Nie musiał słyszeć. Chciał się położyć. Lecz... czuł... gdzieś głęboko pod skórą, że tym razem jest inaczej. Coś go strasznie niepokoiło. Spojrzał w bok, w czeluści mrocznych zakątków, tak słabo oświetlonych nielicznymi jarzeniówkami. Miał poczucie, że coś oleistego i czarnego wije się w cieniach. Włoski na karku zjeżyły mu się, gdy coś odpowiedziało na jego spojrzenie własnym, nie mrugającym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Joe zrobił krok w tamtym kierunku, jak na kiepskim filmie z gatunku horrorów klasy B. Mrok rozwiał się. Dostrzegł jedynie pusty korytarz, zimny, brudny i opuszczony od dziesięcioleci. Cokolwiek zobaczył, było zapewne jedynie złudzeniem wywołanym nieprofesjonalnym wybudzeniem z hibernacji.
Joe podszedł do jednego z nadal zamkniętych hibernatorów. Przetarł oszronioną szybę i... odskoczył. Z wnętrza, wpatrywała się w niego zmumifikowana czaszka jakiegoś człowieka. Skóra ściemniała, stała się niemal brązowa, skurczyła się i pomarszczyła, odsłaniając pożółkłe zęby w nienaturalnym śmiertelnym uśmiechu. Oczy i nos dawno zaschły skurczyły się i spróchniały. Kosmyki włosów opadały nierówno na brudną poduszkę. Z ust wylewał się mleczny płyn, zapewne nadal pompowany do środka zaschłego ciała poprzez maszynę próbującą wybudzić martwą od dziesięcioleci mumię.

Joe odsunął się. Otarł dłonią twarz. Miał lodowatą skórę i był mokry od potu. Twarz... nie była jego. Miał zapadnięte oczy, mocną szczękę. Twardą szczecinę na brodzie. Przejechał językiem po zębach. Nie poznawał ich. Nadal kręciło mu się w głowie.
Prysznic. Ktoś kazał iść pod prysznic.
Joe nie mógł przestać się trząść. Jednak ruszył w wskazanym kierunku. Wodził dłonią wzdłuż ściany, jakby nie pewien drogi. Czuł pod palcami lepki kurz, naniesiony tu przez dekady.
Bezwiednie zerwał z siebie kombinezon. Lepka kleista galareta nie napawała go obrzydzeniem jak innych. Była czymś naturalnym. przynajmniej dla niego.
Stanął pod prysznicem z zwieszoną w dół głową. nie myśląc wiele odkręcił kurek. Coś w rurach zacharczało. Zatrzęsło deszczownicą, a potem popłynęła woda. Brudna, brązowa od rdzy. Strumień strącił coś czarnego. Joe poczuł jak mały pancerzyk wylądował na jego plecach. Jak klekocząc włochate nóżki zbiegają po nim w dół. Nie wzdrygnął się nawet. Zbliżył jedynie pod strumień wody. Z cichym stukiem karaluch upadł na kafelki. Nim odbiegł Joe zgniótł go piętą.
Stał tam długo bez ruchu ze zwieszoną głową. Płynąca po szerokim karku zimna woda wymywała ból, mdłości i dezorientację. Powoli. mgliście, zaczął sobie przypominać. Wracały obrazy. Wspomnienia. Joe Xero. Był Joe Xero 4047. I jeszcze kimś... nie... tylko Joe Xero.
Sięgnął po mydło. Znów spojrzał na dłonie. Duże, silne i męskie. Starte i stwardniałe od pracy. Nie nie od pracy, uświadomił sobie. Piana pokryła jego szeroki tors. Palce śledziły twarde zaokrąglenia mięśni. Wreszcie Joe zgniótł w dłoni kostkę mydła. Uległa zadziwiająco lekko. Joe mrugnął. Kiedyś miał problemy z utrzymaniem łyżki.
Nagle prysznic znów zacharczał, zakaszlał i strumień wody zanikł.
Joe wzruszył ramionami. Wyszedł z pod prysznicu. Woda nadal spływała stróżkami po jego masywnym ciele, kapiąc cicho na kafelki.
Joe wrócił się do hibernatorów. Szukał podobnego do swojego. Szukał pewnego nazwiska... ale nie znalazł. Sprawdził pobieżnie te, które się nie otworzyły. Lecz i tu nie znalazł tego czego szukał. Wiedział, że pośród pozostałych przebudzonych również nie było tego, którego szukał. Był zatem sam.
Joe stanął na chwilę zastanawiając się. Potem wrócił się i podszedł do szafki. Zupełnie nic nie robiąc sobie z swojej nagości czy chłodu. Sprawdził co zostawił mu ojciec. Nie zdziwił się. Wyciągnął pistolety. Przeładował je. Sprawdził mechanizmy. Potem powtórzył to samo z nożami i ostrzami. Dopiero wtedy sięgnął po ręcznik i wytarł się starannie. Nie było listu. To trochę bolało. Liczył na jakiś przekaz...

Gdy wrócił był już odziany w wojskowy kombinezon, pod ramionami miał dwie kabury z pistoletami, przez klatkę piersiową i dookoła pasa dodatkowo noże do rzucania. Na plecy zarzucił jakiś plecak, upychając część fantów jakie znalazł. Widząc, jak góruję nad większością zaproponował, że chętnie pomoże komuś coś ponosić. I choć miał nadzieję, że z jego oferty skorzysta jedna z dziewcząt, to jednak jeden z mężczyzn przekazał mu część swego sprzętu.
- A tak ehm wogólę, to jestem Joe. - przedstawił się niepewnym głosem. Był głęboki i chrapliwy. i dziwnie drapało w gardle gdy przemawiał. Dziwne uczucie...
Joe czujnie słuchał. W szczególności to co ich nowy przewodnik miał do powiedzenia. Jeszcze nie wiedział, czy to świr, czy rzeczywiście było coś na rzeczy. Mieli 88 rok... Joe mało wiedział o wojnie, choć była nieodłączalną częścią jego życia. Ojciec wiedział więcej. Znacznie więcej. Nie mówił jednak wiele. Lecz Joe czuł, jak wszyscy w ośrodku badawczym coraz bardziej posępnieją. Wiedział, że wojna nie przebiega dobrze...
 
Ehran jest offline