Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2018, 16:30   #291
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
- To dla mnie zaszczyt – Night uderzył się zamkniętą dłonią w pierś. – Miną eony nim ktokolwiek zdoła choć w połowie dorównać legendzie Czarnobrodego. Zapraszam wszystkich na wesele! Was też! – wzniósł kielich w stronę ukrytych po kątach chłopaków. – Uroczystość, o której będzie się mówić latami. Zdrowie kapitana i piekielnej jego hordy. Świat u naszych stóp, z wrogów trup i grób – z wzrokiem wbitym w dal i uśmiechem wywołanym malującymi się tam obrazami, zbliżył puchar do ust i opróżnił do dna. Przetarł rękawem wargi. Smakowało wybornie… i z każdą chwilą, z którą trunek przebywał w ciele mężczyzny, pojawiały się nowe doznania.

W międzyczasie, Blackbeard sam nalał sobie wina do drugiego pucharu, po czym wypił porządny łyk.
- Dobra dobra, nie podniecaj się tak… to kiedy ten ślub by miał być? - Spytał.

- Za trzy dni, tyle czasu potrzebuje na przygotowania – Night dokonał szybkiej kalkulacji. – Dodatkowo za trzy dni w rejon nadleci z pasa planetoid miriada meteoroidów. Niezapomniany widok, gdy będą płonąć w atmosferze Gratiana… i dreszcz emocji, gdyby który zawitał w stronę księżyca, która niestety żadnej atmosfery przecież nie ma – pirat nie wyglądał, jakby bardzo się przejął owym „niestety”, wręcz przeciwnie, zatańczył na jego twarzy cień zadowolenia. W końcu nie mógł namówić nikogo do salw okrętowych, a skoro nie masz na coś wpływu, zdaj się na siły niebieskie, tak mawiali teleewangeliści. Choć raz nie zamierzał wyrzucić ich w próżnię razem z odbiornikiem.

- No dobra przyjemniaczku… a co ja z tego będę miał? Poza nowym obowiązkiem? - Czarnobrody zaczął dłubać paluchem w zębach - A i zapomniałem jakoś tak spytać… z jakiej łajby jesteś?

- Solidnego kaca, niezapomniane wspomnienia i... nic za darmo, nie spodziewałem się niczego innego – Night był gotowy i na taki rozwój wydarzeń. – Mogę odwzajemnić przysługę. Usunąć ze sceny konkurenta, zbyt ambitnego drugiego kapitana, pozbyć się barmana, który rozwadnia ulubione trunki, cokolwiek. Tropię ludzi, sprawiam, że znikają bez wieści, nie daję się złapać. Cały móój krąg zainteresowań – zamyślił się, czy może zaproponować coś więcej, choć specjalizacje miał wąską. – Feniks, kapitan Leena Hezal, najbardziej znienawidzony przez Unię statek, który przemierza gwiazdy – odpowiedział z nieukrywaną dumą.

- Fenix? - Król piratów zamyślił się na chwilkę, gładząc dłonią swoją pokaźną brodę - To opowiedz mi o Leenie, ale tak szczerze. Wiadomo, że o własnym kapitanie nie powinno się nic teges… ale wal śmiało - Blackbeard odpalił cygaro. Nightfall zaś poczuł kolejne efekty wypitych procentów, było dobrze, ale i jednocześnie kręciło się jemu nieco w głowie. Ledwie po jednej lampce tego wybornego, świetnego trunku. Ach kurna, skosztowałby jeszcze tego… płynnego LSD?

Night przyglądał się z zainteresowaniem Blackbeardowi. Stopniowo oddalał się w długim tunelu, potem przybliżał, a jego broda i włosy zaczynały unosić, jak po zanurzeniu w wodzie. Zamrugał oczami.
- Długo by opowiadać. Nie będzie nietaktem, jeśli poproszę o małą dolewkę? – jego głos rozbrzmiał w pomieszczeniu wielokrotnym echem. Pirat rozejrzał się, szukając ścian i sufitu, bo chyba właśnie wybrały się na wycieczkę.
- Leena jest dobrym kapitanem, ma zmysł, intuicje i cierpliwość niezbędną do tej roli. Ciężką rękę, niezły tyłek i załogę, która stoi za nią murem. W tym mnie. – podkreślił, gdyby Czarnobrodemu coś zaczęło się roić.

- Czyli wszystko cacy, i nie ma z Leeną żadnych “ale”? - Król piratów polał ponownie Nightowi procentów - No nie ściemniaj... - Blackbeard lekko wyszczerzył zęby.

Night napił się z kielicha, pozwalając cieczy przyjemnie obmyć język i spłynąć wzdłuż gardła. Ciepło płynnego chaosu rozpaliło wnętrzności pirata przyjemnym chłodem. Odsłonił zęby rozluźniony, no bo i co mu mogli zrobić? Biło w nim serce wszechświata.
- Nikt nie jest idealny – rozłożył ramiona. Dłonie gdzieś nikły za kilometrami przedramion. Nie tylko one. Nogi też miał olbrzymie, był wielki, a Blackbeard jakiś taki malutki, skulony przy podłodze. – Leena też ma wady – dodał, bo jakoś żal mu się zrobiło kapitana. – One czynią nas interesującymi i wyjątkowymi – zagrzmiał niebiańskim głosem. Trochę przyciszył. Pomieszczenie niestabilnie zadrżało w posadach, gdy echo przemowy wielokrotnie odbiło się od ścian. – Jej łatwo da się wychwycić, gdy już poznacie się na weselu. Choć nie wszystkie, niektóre są dobrze zamaskowane, te lepsze - przyłożył tajemniczo palec do ust.

- Wow, uwierzyłem od razu - Parsknął Czarnobrody, po czym puścił wielkiego dymka cygarem prosto w twarz Nighta - To był sarkazm, jakbyś nie zauważył… chciałbym nieco informacji, których mi skąpisz, jak więc mam tu tak się przychylać do tego całego pomysłu ze ślubem? Przysługa za przysługę, no ale jak nie, to nie - Wzruszył ramionami.

Nightfall odgonił machnięciem ręki obłoczek dymu, wywołując przy okazji potężna wichurę. Długo spoglądał uważnie na Blackbearda.
- To ciekawe… dobrze. Pewien Kuan-yin w momencie śmierci, próbował ratować dupę transferem świadomości do jej umysłu. Od tamtej pory Leena posiada moce psionicze, z którymi nie do końca sobie radzi i nie całkiem nad nimi panuje. Może znasz kogoś kto mógłby ją odpowiednio… nakierować, skoro już jesteśmy przy temacie? Na pewno kogoś znasz – pirat uśmiechnął się w stylu chciałeś to masz. Zbliżył się na krok i nachylił konspiracyjnie, jakby chciał zdradzić jeszcze jeden wielki sekret. - Poza tym… Leena… śpi w piżamce w kotki – wyszeptał zdradziecko.

- Już jesteś wstawiony? - Zdziwił się król piratów - A Leena i moce psioniczne… no cóż, nawet ciekawe, ciekawe. Dobra, to zabieraj flachę i wracaj do swoich zajęć, tylko stul pysk odnośnie naszej pogawędki. Jak usłyszę, że o niej rozpowiadasz, to następnego drinka zafunduję spotkanie poza księżycem, i to bez skafandra, jasne? - Pirat mrugnął do niego, nieco szczerząc zęby.

Strzelec rozważył ostatnie słowa. Tak, chyba był już wstawiony. Chwycił flaszkę, nawet skutecznie za drugim razem. Pomachał ręką w czymś na kształt dworskiego pokłonu i powoli wycofał. Powoli, bo nie był pewien gdzie znajduje się wyjście i potrzebował zapas czasu na przyswojenie zawiłych pułapek rzeczywistości. Surrealizm postaci i kształtów, które mijał po drodze, mocno go bawił. Przyglądał się osobliwościom nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami, z dziecięcą ciekawością.

Z każdą kolejną chwilą po zakończeniu rozmowy z Czarnobrodym, Nightfall czuł się na coraz większym rauszu. To chyba naprawdę było płynne LSD… kwadrans później, dwa, godzinę(?), ocknął się na moment, odzyskując chwilową kontrolę nad własną świadomością.

- ... i dlatego, durny blaszaku, ludzie zawsze będą... - Przerwał własne słowa. Stał przed maszyną żywieniową, gdzieś w jednym w szerokich korytarzy księżyca Hells’ Bells, wykłócając się właśnie z nią o wyższość ludzi nad…?



Rozejrzał się, napotykając kilka rozbawionych pirackich gęb, od przypadkowych osób, przyglądających się owym jego dyskusjom.
- Polecam panu zupę Minestronę - Odezwała się elektronicznym głosem maszyna - Wiele witamin dobrze wpłynie na poprawę samopoczucia

Ale że… automat go pouczał, jak ma dojść do siebie w tym rauszu? Czyżby więc o tym była ta dyskusja?

- Polecam panu zupę Minestrone - Night kiwał głową na boki, kłapiąc jadaczką z manierą automatu i przedrzeźniając syntetyczny głos. - Dziś "polecam panu zupę", jutro "kill all humans", pierdol się puszko, nie będziesz mi mówić jak żyć - zmrużył oczy, przyglądając się przenikliwie konserwie. -...ludzie zawsze będą lepsi, choćby mają twarz w którą można zajebać, a ty, ty jesteś nudny, bezsensowny kwadrat. Nie zamontowali ci rąk aby? Masz szczęście, nie bije kadłubków - wycedził.
Miał coś ważnego do zrobienia, miał to na krawędzi pamięci. Odwrócił się od maszyny i chwiejąc przebił przez wianuszek ludzi, przy okazji roztrącając co bardziej uciążliwych gapiów. Ślub, Isabell, no przecież musiał się z nią podzielić radosną nowiną. Z nią, z załogą, a najlepiej to ze wszystkimi.
- Żenię się kurwa! - wydarł się, wznosząc do góry flaszkę, której mimo stanu kompletnej pomroczności trzymał się mocno. - Jesteście zaproszeni, najlepsze wesele jakie widziała ta smutna skała! Wszyscy i chuj!

- Ty se uważaj gościu, bo jeszcze ktoś Ci nabije guza! - Warknął jeden z roztrącanych gdzieś po drodze typków… ale Night go zwyczajnie nie słyszał, rozradowany (i przede wszystkim nawalony w cholerę), wizją przyszłego ślubu.

~*~*~

Jakiś czas później, i z kolejną wypitą porcją cudnego, cudnego alkoholu, nogi strzelca jednak nie zaprowadziły go na powrót do Fenixa, a… no właśnie, gdzie? Mężczyzna rozejrzał się po najbliższej okolicy. Kurde, chyba się zgubił na tej cholernej stacji-księżycu. Coś jednak jego pijackie spojrzenie przykuło. Był głodny.




Pirat podtoczył się w stronę najbliższego siedziska. Zmarnowany opadł na ławę i dłuższą chwilę obserwował podłogę siedząc ze zwieszoną głową i łokciami wspartymi o kolana. Grawitacja nad wyraz potężnie przyciągała go do podłoża. Uniósł wzrok wyszukując zautomatyzowanego kelnera. Wstawać mu się nie chciało, podnosić głosu też nie bardzo. Był omijany przez trasy cyklicznych przemarszów, chyba sensory blaszakom padły. Wygrzebał ze schowka w pancerzu podręczny data pad. Trzeba było zająć się organizacją imprezy. Płynne LSD wzmagało kreatywność, musiał działać nim wydostanie się spod wpływu. Intensywnie myślał… arena. Albo dajesz prezent ślubny, albo musisz walczyć. Uśmiechnął się pod nosem, skrupulatnie notując pomysł. Jak arena to zakłady. Doc się znał na zakładach. Podkreślił. Wyyyścigi hoverbików w ciasnych uliczkach. Przeszkody, pułapki, wredni kibice i konkurencja do mety, wszystkie chwyty dozwolone. Uśmiech miał coraz szerszy. Becky mogłaby pomóc zorganizować, gdyby nie była tak bardzo prolife. Westchnął ciężko, jak ona się wmiesza pewnie stanie na zwykłym, nudnym jak chuj zwiędły wyścigu. Wóda, żarcie, panienki i dobra kapela. Nie jakieś byle co, porządna muza i parkiet do tańca. A kasa… na czarną godzinę od Iss, może kredyt by wziąć, to i tak bardziej inwestycja, niż wydatek, zwróci się, co to dla Czarnobrodego, czy innych kapitanów, zarzucić jakim prezentem ślubnym, nie mówiąc o reszcie gości. Byleby dobrze się bawili. Mężczyzna podrapał się po głowie. Musi być grubo. W pocie czoła i delirycznym zacięciu kombinował co by jeszcze.

 
Cai jest offline