Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2018, 23:24   #31
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Kilka chwil wcześniej...

- Zrozumiałam. Na drugi raz melduj o wszystkim nietypowym zawczasu.

Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Głos, który jej odpowiedział, był jednak z całą pewnością głosem jednego z dwójki szturmowców, zmodulowanym oczywiście przez hełm. Udzielona odpowiedź również wydawała się satysfakcjonująca. A jednak Lydia nie zdecydowała się wyjrzeć zza rogu. Jedną z niewielu nauk, które stosowała, a której nie wyniosła z akademii, lecz z domu, była ta, która mówiła, żeby w razie wątpliwości upewnić się dwa razy.

- Diomedirium, zgłoś się – wywołała sąsiedni prom. - Mówi porucznik Atyde.

- Diomedirium, zgłaszam się – odpowiedział jej głos z komunikatora.

- Pilocie, wyjrzyj przez iluminator i powiedz mi co widzisz w pobliżu trapu jednostki po twojej lewej.

Po chwili usłyszała odgłos szurania, jak gdyby ktoś ciągnął coś ciężkiego po ziemi. Już wiedziała, że słusznie postąpiła. Z zaciśniętym gardłem czekała na odpowiedź od pilota Diomedirium.


Pilotowanie Lambdy nie było trudne. Statek nie należał do zbyt zwrotnych, ale z kolei nie straszne mu były silniejsze podmuchy wiatru. Jeron skierował prom w miejsce, z którego docierał sygnał komunikatora Kary. Po chwili dostrzegł ją jak machała do niego, częściowo ukryta w pieczarze. Wylądował w pobliżu i opuścił trap.

Pozostałym nie trzeba było powtarzać, co mają robić. Nie trzeba im było mówić tego nawet po raz pierwszy. Piątka rebeliantów bez słowa wygrzebała się z nory - chociaż jednego z nich trzeba było wynieść – i rzuciła się w stronę imperialnego statku. Gdzieś w górze usłyszeli wizg TIE'ów, ale żaden nie otworzył ognia. Piloci zapewne nie wiedzieli czy powinni ostrzelać przyjazną jednostkę.

Kara weszła na trap jako ostatnia. Odruchowo odwróciła się jeszcze w kierunku płonącego obozu. Gdzieś spomiędzy namiotów wybiegły dwie postacie, obie ubrane w długie i luźne szaty. Jedna bardzo szczupła a druga zdecydowanie niższa, zapewne matka z dzieckiem. Biegły w stronę wąwozu, licząc zapewne, że w całym tym zamieszaniu ujdą uwadze szturmowców. Niestety w ślad za nimi podążali już żołnierze w białych pancerzach. Kilka celnych strzałów z blasterów i dwoje uciekinierów padło twarzami na ziemię. Trap zaczął się podnosić, więc Lang weszła na pokład...

Tymczasem BX zajął się obsługą tylnego działka. Nie miał jednak wiele do roboty. Myśliwce, z wyjątkiem jednego przelotu nad ich głowami, zresztą i tak poza polem widzenia działka, nie kwapiły się do tego, by ich niepokoić. Droid ocenił to zachowanie jako mocno nietypowe i podejrzane. W swojej analizie brał pod uwagę, że ogromne znaczenie mogła mieć ludzka psychologia, która często powstrzymywała klony przed szybszym podejmowaniem logicznych decyzji, ale nie rozumiejąc jej nie był w stanie ocenić jak duży mogła mieć ona wpływ.


- Niech promy lądują pośrodku obozu! Druga kompania zrobi wam miejsce i da osłonę! Natychmiast wykonać!

Kapitan Lefton darł się na swój komunikator. Nie mógł uwierzyć w meldunek jednego z pilotów, jaki właśnie otrzymał. Ktoś ukradł prom! Imperialny prom! Jakim cudem ci cholerni złomiarze przeniknęli przez jego linie? Przecież dobrze rozstawił oddziały, to nie miało prawa się stać. Gdzie tkwił błąd?

Po krótkim biegu, w asyście trzeciej kompanii, wydostał się spomiędzy namiotów na wolną przestrzeń wokół obozu szabrowników. Zrobił to w idealnym momencie, by zobaczyć jak skradziona Lamda ląduje nieopodal. Czyżby chcieli się poddać? Zauważył też dwa myśliwce szykujące się do ataku na uprowadzony statek. Nie miał niczego przeciwko śmierci w płomieniach parszywych złodziei, ale to on będzie się musiał tłumaczyć ze straty jednostki.

- Piloci myśliwców, mówi kapitan Lefton! Natychmiast przerwać atak na uprowadzony prom!

- Rozkaz – odpowiedział jeden z nich.

TIE'e przeleciały tylko nad Lambdą, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Orvile wskazał tylko ręką w jej kierunku, a porucznik dowodzący trzecią kampanią pojął w lot. Szturmowcy puścili się biegiem. Nie przebyli jednak więcej niż kilkanaście metrów, gdy prom uniósł się w powietrze. Lefton już miał dać rozkaz myśliwcom do ataku, ale wstrzymał się na widok swojego holokomunikatora. Ktoś próbował się z nim skontaktować.


Sahn Lox siedział za biurkiem w swoim pokoju-gabinecie. Nie licząc czasu poświęconego na sen, był to pierwszy raz odkąd przybył na Socorro i przebywał w nim nie próbując skontaktować się z Rebelią. Jego myśli wędrowały w kierunku powierzchni planety. Próbował poukładać sobie wszystko co wiedział o ostatnich wydarzeniach, uzupełnić swoją wiedzę domysłami i opracować plan działania. Działać bowiem musiał, to nie podlegało wątpliwości.

A zatem niewielki transportowiec, do tego typ chętnie używany przez Rebelię, próbuje przełamać blokadę planety. Pierwsza niewiadoma: kto był na jego pokładzie? Czy rzeczywiście byli to Rebelianci? W zasadzie mógł to być ktokolwiek, ale gdyby sprawdził się najlepszy scenariusz, Lox musiał być gotowy. Decyzja majora Ziesmena o powierzeniu sprawy Lydii niestety mocno utrudniała Sahnowi wpływanie na ciąg wydarzeń. Tylko ten fakt dawał do myślenia, ale nie było teraz czasu na zastanawianie się czy przełożony przestał mu ufać, skoro wolał wysłać niedoświadczoną panią porucznik.

Kimkolwiek byli pasażerowie U-winga, zdołali ujść z miejsca katastrofy przed przybyciem tam sił imperialnych, w czym nie było niczego dziwnego, bo tutejsze jednostki działają wyjątkowo opieszale. Najlepszy dowód, że szabrownicy zdołali ogołocić rozbity statek i zwiać bez śladu. Czy mogli zabrać ludzi z U-winga ze sobą? Mogliby to zrobić w wypadku, gdyby chcieli im pomóc lub sprzedać ich w ręce Imperium, ewentualnie zniewolić. Pierwszą możliwość Lox wykluczał. Sojusznicy szabrowników przebijający się przez blokadę? Może przemytnicy? Nonsens, przemytnik zwiałby do innego układu w momencie rozpoznania, albo poddał się woląc więzienie od śmierci. Z pewnością nie próbowałby na siłę lądować na planecie.

Druga możliwość również nie wydawała się prawdopodobna. Nikt się z nimi nie kontaktował w sprawie interesujących Imperium więźniów. Nikt poza szabrownikami z obozu atakowanego przez grupę Leftona. Tylko, że im chodziło o dezertera, do tego pilota. Lox wysłał zapytanie o tego Marlona Sara do centralnego archiwum floty na Corellii, ale nie znał przecież jednostki, ani nawet typu statków na jakich latał ten cały Sar, o ile w ogóle istniał. Na odpowiedź przyjdzie mu trochę poczekać.

I jakby tego było mało szabrownicy atakują przybyłych żołnierzy Imperium. Gdzie tu sens? Lydia musiała mieć rację, to nie oni wysłali komunikat odebrany przez ludzi Leftona. A jeśli nie oni, zrobić to mogli tylko ludzie z U-winga. A skoro to zrobili, mieli w tym jakiś cel. I nagle rozwiązanie uderzyło go w tył głowy z mocą sporych rozmiarów kamienia. Czy to mogło być takie proste? Cóż, zapewne to jedna z wielu możliwości, ale jedyna której dotąd nie odrzucił.

Natychmiast włączył holoprojektor i spróbował skontaktować się z Lydią, ale mimo dwóch prób, nie odebrała. Nie podobało mu się to. Za trzecim razem wybrał innego rozmówcę, który mógłby mu przedstawić jak wygląda cała sytuacja. Wkrótce na jego biurku pojawiła się błękitna, przeźroczysta sylwetka kapitana Orvile'a Leftona.

- Lox? - zdziwił się tamten. - Czego pan chce? Nie mam teraz czasu na...

- Próbowałem skontaktować się z porucznik Atyde – przerwał mu - ale nie odpowiada. Co się tam dzieje?

- Z dużym prawdopodobieństwem porucznik Atyde nie żyje – serce Sahna na chwilę zamarło, ale wyraz twarzy nie zmienił się nawet na jotę. - Szabrownicy porwali prom, na którym znajdowała się pani porucznik. Za chwilę myśliwce zmienią go w kulę ognia.

Lox milczał przez krótką chwilę. Myśli krążyły mu po głowie w zastraszającym tempie. Opanował się jednak i podjął:

- Ma pan pewność, że porucznik nie żyje?

- Nie całkowitą, ale logicznie rozumując...

- Nic mnie nie obchodzi pańskie rozumowanie! Pytam, czy ma pan pewność, a przez pewność rozumiem dowód, śmierci porucznik Atyde?

- Nie.

- A zatem proszę odwołać myśliwce, to jest rozkaz!

- Nie ma pan prawa mi rozkazywać, kapitanie – odparł cierpko Lefton.

- To rozkaz majora Ziesmena, nie mój. Porucznik znajduje się w posiadaniu niezwykle cennych dla wywiadu informacji i dopóki nie będzie pan miał dowodu jej śmierci, nie może zniszczyć statku, na którym przebywa. Jeśli pan nie posłucha, będzie pan odpowiadał za niesubordynację i działalność na szkodę Imperium. Czy to jasne?

- Tak jest – Lefton wydobył z siebie przez zaciśnięte zęby, po czym zerwał łączność.


- Myśliwce oddalają się – zauważył Marlon, który po wbiegnięciu na pokład zaraz zajął miejsce w kabinie pilotów, obok brata.

Mieli zatem środek transportu, choć Marlon dobrze zdawał sobie sprawę, że na promie znajduje się transponder, który w kilka chwil pozwoli Imperium ustalić położenie statku. Jego unieszkodliwienie nie powinno być problemem, choć może zająć godzinę lub dwie. Niestety statek nie pozwoli im dostać się na stację, chyba że udałoby im się zmienić jego kody, ale do tego niezbędny byłby specjalista od takiego zabiegu. W komputerze znaleźli dane na temat Socorro. Znajdowały się na nim zaledwie trzy większe miasta: stolica Vakeyya, Cjaalysce'l po drugiej stronie planety oraz najbliżej nich położone Hyyjuro. Komputer nie posiadał jednak żadnych dokładniejszych danych na temat miast, z wyjątkiem liczebności stacjonujących w nich garnizonów. Największy, naturalnie, znajdował się w stolicy: dwa tysiące szturmowców, kompania czołgów, dwie baterie artylerii i dywizjon myśliwców. W Cjaalysce'l i Hyyjuro stacjonowało po tysiąc szturmowców, bateria artylerii i pół dywizjonu myśliwców. Były to jednak miasta zdecydowanie mniejsze od Vakeyyi.
 
Col Frost jest offline