Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2018, 22:57   #41
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Basia wyrusza w dalszą drogę

Szlachcianka weszła do karczmy z wysoko zadartą głową. Nie osłaniała zaczerwienionego policzka, tak jak i nie uśmiechała się bo nie miała ku temu powodu. Niech ta banda zobaczy, że nie jest tu z własnej woli! Rozejrzała się po izbie uważnie przyglądając się grupie podpitych sarmatów. Musiała odzyskać swoją broń, wyrwać się z rąk tej bandy. Niechętnie spojrzała na kuzyna i nim przydzieleni jej opiekunowie zdążyli zareagować ruszyła prężnym krokiem w stronę spierających się konkurentów. Uśmiechnęła się starając się zrobić dobre wrażenie nim znalazła się tuż przy zajętym przez szlachtę stole.
- Może pozwolą Panowie niewieście ocenić czy pomysły na zdobycie ręki wdowy Brzeszkowskiej mogą zadziałać?
Wąsaty szlachcic spojrzał wprzódy spode łba okrytego misiurką na niewiastę, która w męskie to rozmowy wtrącić się raczyła. Ale widok urodnego liczka od razu rozpogodził chmurne oblicze. Nierówno przycięte wąsy świadczyły o stoczonym, w tym roku jeszcze, pojedynku. Wydawał się z czwórki pijących szlachetek najstarszy, a z pewnością, największym szacunkiem darzony. Mimo że był chudy i żylasty, a pas słucki, którym się opasywał wyprany był już z kolorów.
- Wasyl Sawłuczko… niech pannę imię nie zmyli. Moi pradziadowie, byli ruskimi kniaziami… zanim ich muzułmańska orda nie przepędziła z rodowych ziem. Na Podlasiu moi krewni też jeszcze żyją.- wyjaśnił nieco z ruskim akcentem.
- Można by porwać cygańskim obyczajem, tyle że tak jako rumantycznie trza to zrobić.- doradził nieco baryłkowaty szlachcic o mocno podgolonym łbie, na którego czubko jedynie uchowała się kępka czarnych włosów. Tymczasem słudzy kuzyna podążyli za niesforną szlachcianką, bojąc się jednak ją siłą odciągać od szlachciców. A sam Józef ulegając swym namiętnościom zaczepiał karczmarza o gorzałę pytając. Bo o swej zdobyczy chwilowo zapomniał.
- Och… daję Panom słowo, że nie zawsze porwanie, nawet to romantyczne, miłe jest niewieście. - Mówiąc to niechętnie obejrzała się na swych oprawców. - Barbara Kalinowska. - Przedstawiła się, dygając przy tym lekko.
- Jakub Bohatyrowicz…- rzekł kolejny, najmłodszy ze szlachciców, podkręcając zawadiacko kąta i prezentując pierścienie z klejnotami na dłoni. Jego podszywany jedwabiem kontusz świadczył o tym, że jest tu najbogatszy. Pucułowaty zwolennik rumantyzmu przedstawił się zaś jako.
- Osuchowski Jeremi herbu Jelita.- uśmiechał się przy tym smutno, patrząc na Barbarę jak pies na kiełbasę poza zasięgiem swego pyska. Może to złota obrączka na jego palcu była tego powodem?
Ostatni z czwórki. Nieco smutny z oblicza szlachcic, został przedstawiony przez samego Wasyla.
- To jest Roch… co ślubował Pannie Przenajświętszej obejść wszystkie jej sanktuaria w Rzeczypospolitej. Na piechotę i bez wygód. Nazwiska nikomu nie podał, więc… szlachetne to poświęcenie z jego strony.-
- Tyle że trudno doliczyć ile tych sanktuariów jest w obecnych w granicach Ojczyzny, obecnie. Nie wiadomo też czy inflanty polskie są, czy szwedzkie.- stwierdził Jakub wzruszając ramionami.
- Zapewne zmierzał Waćpan do Lublina? - Barbara przyjrzała się Rochowi. Z całej grupy on jeden nie budził jej obaw. - Słyszałam, że w mieście źle się dzieje.
- Takoż i ja żem słyszał. Ale ślubu trzeba dotrzymać.- Roch wzniósł oczy do nieba.. cóż, do powały... wzdychając smętnie.
- A byli Panowie może w Lublinie? Lub może słyszeli coś więcej? - Przesunęła wzrokiem po zebranych szlachcicach. - Mój brat udał się tam czas już jakiś temu i słuch o nim zaginął, podobno miał się widzieć z przyjacielem rodziny ojcem Eustachym.
Szlachcice spojrzeli po sobie zadumani.
- Nie słyszałem o żadnym ojcu Eustachym. Ale Lublin to ludne miasto… pewnie wielu Eustachów tam jest. Może wiesz cosik więcej na jego temat?- zapytał Wasyl, a Osuchowski rzekł dumnie.
- Ja tam bywałem regularnie. Plony sprzedawać. Ostatnio pod koniec sierpnia.
Barbara uśmiechnęła się smutno.
- Niestety mój brat niewiele więcej chciał mi rzec, bo toż to “męskie sprawy”, a to i mi nie wypadało dopytywać. Martwię się, czy wiedzą panowie jak źle jest w mieście? - Spojrzałą z nadzieją na Osuchowskiego.
- Z tego jakie docierają tu wieści… z pół piasta spłonęło. Wielu ludzi zginęło, wielu jest rannych. Bandyci korzystając z niepokojów targających Rzeczpospolitą najechali miasto pod wodzą infamisa Krzyżowskiego.- wyjaśnił pucułowaty szlachcic, dumny z tego że dziewczyna zwraca ku niemu swój wzrok.

Tu już uśmiech zniknął z twarzy Barbary, z przerażeniem przyjrzała się mężczyznom, na chwilę tylko zerkając za siebie czy pachołki Józefa nadal ją obserwują. - A ktoś ocalał? Komuś udało się zbiec?
- Nooo tak… wielu zbiegło porzucając swój dobytek. W końcu bandyci przyszli rabować, nie łaknęli krwi. Ale jeśli kto stawał na ich drodze, nie mógł liczyć na litość.- wyjaśnił Wasyl, a reszta towarzystwa zgodziła się z nim kiwając głowami.
Kalinowska poczuła odrobinę ulgi. Może i jej bratu się udało. Nie mogła tu zostać, tylko jak miała się wyrwać?
- Powinnam poszukać tych zbiegów, może ktoś widział mego brata. - Samą ją zaskoczyło, że wypowiedziała te słowa głośno. Odrobinę zakłopotana popatrzyła po szlachcicach. - Ale gdzie moje maniery. Oderwałam Panów od rozmowy, a ze szczerymi chęciami przyszłam tu by może coś doradzić. - Uśmiechnęła się ponownie. - Pani Brzeszkowska musi być szczęśliwą kobietą, mając dwóch ubiegających się o nią, tak szlachetnych panów.
- Cóż… my tu raczej… rozmyślamy jeno, jak podejść tą starą lisiczkę co wodzi naszego dobrego przyjaciela obietnicą swych wdzięków.- zaczął Wasyl, a Jakub wtrącił złośliwie.
- Nieco przywiędłych i oklapłych nieco.
- Klucz czterech wsi dodaje im urody.- stwierdził Jeremi, a Roch… jako że nietutejszy, bo pątnik, jedynie skinął w milczeniu.
- W każdym razie radzimy, jak tu by myśmy ją… pochwycili na obietnicy oddania ręki… wraz z posagiem.- uściślił znów Wasyl zerkając koso na swych kompanów, oraz na szlachciankę, której to wdzięki były pilnowane przez kuzynowskie sługi. Bo sam kuzyn właśnie znalazł przyjaciół do partyjki bakarata. I o swej krewnej całkowicie zapomniał. Jak to miał w zwyczaju przy takich rozrywkach.
Barbara bardzo żałowała, że nie dobrał sobie sług o podobnych upodobaniach, choć kto wie może jak wypije jeszcze trochę będą musieli tu zostać.
- Wiem, że jest jedna rzecz dzięki której z pewnością skradnie nawet jeśli nie serce to wdzięczność owej damy. Jako wdowa z pewnością musi radzić sobie z ludźmi, którzy są jej niemili. Może wasz przyjaciel mógłby ją poratować. Nie wierzę by była kobieta, która nie chce być wyratowana z opresji. - Jakby od niechcenia machnęła dłonią w kierunku towarzyszących jej pachołków, dając przy tym znak że przemawia przez nią doświadczenie.
- W tym sęk że wdowie obecnie nic nie grozi. Poza nudą… a i na nią ona narzekać nie może. - stwierdził Jeremi, a Wasyl zapytał. - A waćpanna tu widzę z… obrońcami przybyła. Ktoś waćpannę napastuje?
Wziął bowiem błędnie sługi kuzynowskie za najemnych obrońców, bo też i wobec Barbary takoż się oni zachowywali.Swobodę ruchów jej ostawiając.
Szlachcianka nachyliła się lekko licząc na to, że gwar zagłuszy jej słowa.
- Niestety, to nie do końca moi obrońcy. - Wyprostowała się ponownie. - Nie chce jednak waćpanów swymi losami zanudzać. Jednak przyznam, że teraz bardzo jestem ciekawa, jak z tą nudą Brzeszkowska sobie radzi? Czyżby aż tyle obowiązków spoczęło na tej damie?
- A to jeden adorator wpadnie z wizytą, a to drugi. A to rodzina przyjeżdża z Brześcia. Rodzina po zmarłym mężu. Ledwo miesiąc minął od pogrzebu, a przyjechali i testament nieboszczyka próbują podważyć, by biedaczkę pozbawić praw do majątku. Najechać na nią nie mogą, bo z czym? Chudopachołki z nich, a ona ma niemalże cały regiment hajduków. - zaśmiał Jeremi i upiwszy nieco trunków.- I dwóch potężnych przyjaciół rywalizujących o jej przychylność. Tylko głupi by zajazdu próbował w takiej sytuacji.
- Czyli jednak problem jest. Czy mogę? - Barbara przysiadła się do szlachciców. - Z rodziną tylko problemy. Majątek mój i mego brata chce zagarnąć ciotka, ci ludzie przybyli tu bym do niego nie dotarła. Niech Panowie wierzą, takie to czasy że rodzina bardziej niebezpieczna potrafi być niż Szwedzi. Może przyjaciel mógłby jej przy tej sprawie pomóc? Rodzinę zniechęcić? Ale, co ja będę! Toż panowie tu już jakiś czas radzą. Czy zechcą sie ze mna podzieliś swoimi pomysłami?
- Rzecz w tym, że obaj adoratorzy mogą… ale tamci to…- machnął ręką Wasyl.- … brzęczące natrętne muchy, które tylko przez pamięć o zmarłym mężu, jejmość toleruje. Jakby chciała ich pogonić, to by pogoniła.
- Ale panienka nie powinna i tak sama do Lublina się wybierać. Niebezpiecznie tam… - stwierdził Jakub Bohatyrowicz. - łacno tam życie postradać, niźli brata znaleźć.
- Ja mogę panienkę przypilnować w Lublinie, przynajmniej dopóty tam moich ślubów nie dopełnię.- odparł melancholijnie Roch.
Barbara otworzyła szerzej oczy.
- Byłoby wspaniale! Tylko.... - Spojrzała niechętnie na czających się niedaleko “opiekunów”. Po chwili obejrzała się z powrotem na Rocha i nachyliła lekko w jego stronę. - Zabrano mi moją broń i… ci ludzie chcą mnie zabrać do ciotki. - Posmutniała. Nie powinna prosić szlachcica o pomoc w ucieczce, ale jaką miała szansę sama?

- O to się waćpanna nie martw.- stwierdził z zawadiackim uśmiechem Jakub i zerknął po panach braciach. Roch wydawał się być nieobecny spojrzeniem, Jeremi uciekał wzrokiem. Za to Wasyl…
- A co mi tam.- wstał i podszedł do jednego z pachołków i… walnął go nim twarz bez ostrzeżenia.
- A to za to, że twoi bracia… obrazili męża mojej siostry. Myślisz że cię nie poznam psie niewierny! - wrzasnął głośno przyciągając uwagę wszystkich. Po czym z wrzaskiem rzucił się w kierunku drugiego pachołka. W którego kierunku poleciał drugi kufel… nie tak dawno tkwiący w ręce Bohatyrowicza. Zaś ręka szlachcianki została pochwycona i sama Barbara została wciągnięta pod stół przez Jeremiego.
- Lepiej się schować… poczekać aż burda się rozkręci i wciągnie całe towarzystwo w karczmie.- rzekł Osuchowski chowając się pod stołem.
Na chwilę całe ciało Barbary zesztywniało. Była pod stołem, w karczmie i to z mężczyzną! Wzięła głębszy oddech. Jakby nie patrzeć była to jednak jakaś szansa. Po prostu… musiała mieć oczy dookoła głowy.
- Ja… dziękuję Waćpanom. Myślałam, że już wszystko stracone. - Poczuła jak pod powiekami zbierają się jej łzy.
- Jeszcze nikt cię poratował dziewuszko… i cichaj! Bo jak nas przyłapią tu razem, to… mój pączuszek dłoń ma ciężką, a i wałkiem wywija lepiej niż ja karabelą.- syknął cicho szlachcic patrząc jak to burda ogarnia całą karczmę i szlachta zaczęła lać po pyskach. Wszak łatwo o to było, przy takich ilościach wypitego alkoholu.
Barbara przytaknęła ruchem głowy, starając się powstrzymać łzy. Odsunęła się odrobinę od sarmaty i wyjrzała na izbę, szukając wzrokiem swego kuzyna. Gdyby tylko miała sposobność by odzyskać swoją broń! Jej spojrzenie powoli przesuwało się po walczących sylwetkach. Powinna stąd jak najszybciej czmychnąć.
Walka jaka toczyła się na jej oczach, odbywała się na pięści, kufle i wyzwiska. Nikt nie brał się do szabel, bo i powodu do ich użycia nie było. A i miejsca też. Na szczęście nikt też nie sięgał po czekaniki, choć paru szlachciców posiadało ową złowieszczą broń. Barbara dostrzegła swego kuzyna, który właśnie prał po mordzie jakiegoś chudego szlachciurę, a i jednego z jego sług już leżącego bez czucia na ziemi. Drugi, tęższy, radził sobie lepiej dając odpór ciosom Bohatyrowicza. I to on właśnie miał ukochany pistolet Barbary.
Liczyło na to, że Jakub poradzi sobie z napastnikiem. Wolałaby nie narażać pomagających jej szlachciców na jakieś nieprzyjemności, gdyby uznano że jej pomagali. Rozejrzała się w poszukiwaniu Rocha, który miał jej towarzyszyć.
Roch uderzał swoją pięścią niczym młotem i rozdawał ciosy tym, którzy ośmielili się go zaatakować. Był całkiem niezłym wojakiem, co dawało nadzieję na bezpieczną podróż. Natomiast… Jakub… cóż, był bardziej ambitny niż zdolny. I widać było, że sługa Józefa wkrótce go znokautuje. Zepchnięty do obrony Bohatyrowicz, ledwo trzymał się na nogach. Barbara poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przebiega jej po plecach. Nie mogła pozwolić by stała się krzywda komuś kto chce jej pomóc. Nawet jeśli o to nie prosiła. Zaczekała na moment, w który droga do pary walczących nada się do przejścia i wymknęła się ze swej kryjówki. Podbiegła do pachołka i spróbowała podstawić nogę.
To było ryzykowne… nawet bardziej niż sądziła. W ferworze walki, ktoś uderzył ją w twarz… a dokładniej w policzek, tak mocno że się zatoczyła. Będzie siniak.
Co prawda ów szlachcic nie uderzył jej celowo, ba nawet nie zauważyl że ją uderza… gdyż Barbara oberwała łokciem podczas wyprowadzania przez nieco ciosu. Zabolało, ale nie zmniejszyło to determinacji szlachcianki, wołanej przez ukrytego pod stołem Jeremiego. Jeszcze jeden krok i.. patrząc jak sługa cofa się przed nagłym desperackim atakiem Bohatyrowicza, podstawiła mu zgrabną nóżkę i… sługa wyłożył się jak długi na podłogę. Oszołomiony po upadku, rozglądał się niepewnie, a Barbara… wiedziała, że to jedyna szansa dla niej.
Nie czekając na reakcje mężczyzny, szlachcianka chwyciła swoją broń i ruszyła w kierunku drzwi, przepychając się przy okazji. Ów okradziony sługa zauważył dziewczynę i próbował rzucić się za nią w pogoń, ale Bohatyrowicz skoczył na niego przyduszając go ciężarem ciała do ziemi.
Basia wypadła na zewnątrz i rozejrzała się za swym koniem. Czy ktoś go zabrał, nie planowali się tu zatrzymywać, chyba nie powinien być rozsiodłany.
Nie był. Nadal czekał przywiązany do pobliskiego płotu, ale… co dalej? Mogła uciekać sama, ale co z Rochem? Zaklęła cicho pod nosem, w sposób, który na pewno nie był właściwy dla damy i zajrzała z powrotem do karczmy. Gdzie był ten Roch?

Zajrzała i odruchowo walnęła się dłonią w czoło. Bo Roch, wzorem dzielnych rycerzy, bił się w samym centrum budry, rozdając razy na prawo i lewo. Rozejrzała się upewniając się gdzie znajdują się jej oprawcy. Włażenie tam z powrotem było co najmniej głupie, ale… Weszła do środka, gotowa w każdej chwili zrobić zwrot w tył.
Przed nią była kotłowanina, w której tylko Józef jeszcze toczył boje. Jego słudzy leżeli już bez czucia, tak jak i Wasyl oraz Jakub. Bójka już trochę się przerzedzała, gdyż większość szlachty leżała na ziemi, powalona pięściami adwersarzy, nadmiarem procentów lub zmęczeniem. Trzymając się ścian i z dala od kuzyna dotarła w pobliże Rocha… w każdym razie w zasięg jego słuchu.
- Proszę Pana. - Zaczęła cicho ale coś czuła, że to może nie zadziałać. - Panie Rochu… Roch!
- Co… waćpanno?- mocne uderzenie pięści szlachcica położyło “trupem” kolejnego wojowniczego karmazyna.
- Ruszajmy. To dobry moment. - Machnęła ręką w kierunku walczącego Józefa.
- Dobrze….- stwierdził krótko Roch i rozdając razy na prawo i lewo ruszył w kierunku drzwi wejściowych do karczmy.
Basia ruszyła blisko niego, starając się nie dać obić.
- Masz konia? - Jej wzrok raz po raz uciekał w kierunku walczącego kuzyna. Wolałaby nie zauważył zbyt szybko jej zniknięcia.
- Mam… w stajni. Nieosiodłanego.- stwierdził szlachcic, który nie spodziewał się że tak nagle wyruszy w dalszą drogę.
- To pospieszmy się. Pomogę ci. - Barbara wsunęła pistolet za pas. - Módlmy się by się nie zorientowali do tej pory.
Roch ruszył przodem, kierując się do owego przybytku. Tam od razu przymusił się pachołka pilnującego stajnię, do przyprowadzenia i osiodłania swojego rumaka.
- Barbara! Nie rób tego! Pożałujesz! - krzyki Józefa było słychać nawet w stajni, gdy pijany kuzyn próbował się wyrwać z bójki karczemnej i pochwycić niesforną dziewuszkę. Szlachcianka wzięła po drodze swoją klacz. Miała nadzieję, że jeśli kuzyn wybiegnie to pomyśli, że już odjechała. Nerwowo zerkała na stajennego, patrząc jak mu idzie.
- Barbaro! Niech no ja cię dopadnę… - krzyczał już w drzwiach karczmy będąc, gdy tymczasem Roch w skoczył na osiodłanego konia.
- Ruszajmy.- rzekł krótko i pognał galopem.
Barbara podążyła śladem swojego nowego opiekuna. Obserwując plecy szlachcica, zastanawiała się tylko, czy na pewno dobrze robi, jadąc z zupełnie obcym człowiekiem.

Czasu jednak na to za wiele nie miała. Roch pędził przejeżdżając przed karczmą, za nim ona słysząc za sobą coraz cichsze pokrzykiwania pijanego kuzyna. Przed sobą miała noc pogrążony w ciemnościach nocy i milczka Rocha, który “pielgrzymował”, ale nie wiedziała z jakiego powodu. Jednak bił się jak sam diabeł. Będą musieli porozmawiać. Porozmawiać na wiele tematów i już cieszyła się, że mężczyzna nie ślubował milczenia. Pochyliła się w siodle, pozwalając by ciało przyjęło wygodniejszą pozycję i skupiła się na jeździe.
Przez pewien czas jechali galopem na złamanie karku niemal. Potem, gdy groźba pościgu przestała wisieć nad nimi jak miecz Damoklesa, Roch zwolnił tempo, by dać odpocząć wierzchowcowi.
- Nie mamy prowiantu. Do Lublina z półtora dnia drogi.- rzekł lakonicznie znienacka.
- Można zapolować, albo gdzieś kupić… - Basia wyprostowała się w siodle i teraz uważnie obserwowała swojego nowego towarzysza. - Mam co nieco w jukach, chyba, że Józef je opróżnił.
- Nie wiem czy będzie czas…- Roch ocenił czas spoglądając w niebo. - Spieszno ci do lublina? I masz z czym zapolować? Łuk może? Oszczep?
Basia lekko się naburmuszyła.
- Jeśli masz lepszy pomysł to powiedz. Moglibyśmy coś kupić, ale jeśli zatrzymamy się w karczmie, jest ryzyko, że nas dogonią. - Jej wzrok powędrował do wierzchowca Rocha. Wątpiła by był to koń z ich stajni, ale nic się nie dało poradzić na przyzwyczajenia. Siwek, dosyć stary co ocenić można było łatwo po zaczynających się rysować pod skórą guzach miednicy, nosił wiele blizn. Co też spotkać musiało to zwierzę, że tyle ran zniosło? Roch musiał być wojakiem, widziała jak walczył, może koń służył mu podczas bitew.
- Raczej przyjdzie nam pościć panienko. - ocenił Roch nieco nabożnie zerkając w niebo. - I spać na gołej ziemi.
- Zajedziemy do pierwszego lepszego dworu i spytamy czy nie sprzedadzą nam czegoś. Przestrzegasz jakiegoś postu? Nie masz nawet koca? - Basia spojrzała na juki szlachcica a w jej głosie pojawiła się szczera troska.
- Miałem… ale dobytek został w moim pokoju w karczmie. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.- rzekł w odpowiedzi Roch.
- Dwór… pierwszy lepszy dwór. Lub jakakolwiek bardziej zamożna chata. - Barbara przytaknęła głową, a w jej głosie pojawiła się determinacja. - Dziękuję, że chciałeś ze mną wyruszyć.
- Widać ktoś tam… postanowił.- wskazał dłonią Roch w górę.
Kobieta zaśmiała się cichutko.
- Ten ktoś mógł mnie postawić na twej drodze, ale to ty zgodziłeś się ze mną wyruszyć. - Skupiła wzrok na drodze. - Czemu złożyłeś takie śluby?
- Tooo… długa historia i niezbyt miła niewieściemu uchu.- odparł Roch ponuro i rozglądał się po okolicy.- Po ciemku ciężko będzie odnaleźć… drogę bez pochodni.

Trudno będzie odnaleźć drogę, nie mają jedzenia. Basia westchnęła ciężko i rozejrzała się po okolicy.
- Znasz tą okolicę? Nie kojarzysz tu jakichś chat? Wsi? - Wzrokiem zaczęła wodzić po najbliższej okolicy, szukając czegoś co mogłoby ewentualnie nadać się na pochodnie. - Nie wiem czy ogień jest rozsądnym rozwiązaniem, łatwiej będzie nas znaleźć. Pewnie najrozsądniej byłoby się gdzieś zatrzymać… - A najchętniej pojechałabym jak najdalej. Dodała w myślach.
- Pierwszy raz w tych stronach.- odparł Roch krótko. -Wiem jeno w którą stronę na Lublin trzeba jechać.
- Wobec tego będziemy się rozglądać. Nic w tej chwili nie poradzimy. - Basia ukryła dłonie w długich rękawach. Nie mogła się poddawać. Musiała znaleźć Stasia i jeśli wymagało to zniesienia kilku niewygód, była w stanie sobie z tym poradzić. - Najwyżej nadłożymy nieco drogi. Nie jesteś zmęczony? Nie zrobili ci krzywdy w tej karczmie?
- Zmęczony nie. Poobijany… bardzo.- ocenił swój stan Roch.- A waćpanna?
- Tylko dwa siniaki. Myślę, że dam radę jechać. - Zacisnęła piąstki na wodzach, rozgrzewając w ten sposób palce.
- To dobrze… niech waćpanna.. przejmie prowadzenie….- po tych słowach Roch osunął się ku przodowi, na szyję swego konia.

Basia podjechała szybko, równając się z mężczyzną.
- Wszystko dobrze? Może jednak się zatrzymamy? - Wyciągnęła dłoń by chwycić wodze siwka.
- To nic.. stara rana się otworzyła. Piekielna rana…- zaklął… a może mówił prawdę? Nie zabrzmiało jak przekleństwo.- Musimy się wpierw oddalić. Znaleźć bezpieczny zakątek.
Barbara przytaknęła i zabrała mu wodze.
- Odpoczywaj. - Spięła lekko konia, zmuszając go do równego marszu. Miała pewne obawy czy gdziekolwiek teraz może być bezpiecznie.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 14-05-2018 o 21:58.
Aiko jest offline