Tak wiele informacji, a żadnej kluczowej.
W kwestii samego Blackwooda, to ile informacji o denacie by tu nie zebrał wśród widujących go często pielęgniarek i lekarzy i tak byłby to materiał na pół akapitu zaczynającego się od:
”Pracownicy New Orlean sanitarium potwierdzają, że Howard Blackwood był człowiekiem (...)”.
To była ślepa uliczka.
Rozbudowanych informacji wartych więcej miejsca w artykułach dostarczyć mogła Sebastienne’owi rodzina, osoby z najbliższego kręgu zmarłego, albo osoby cieszące się autorytetem. Żona, córka, brat, współpracownicy w firmie, może służba. Choćby taki dyrektor szpitala.
Podawanie się za kogoś od
Moorhouse’a tylko z pozoru było śliskim, acz niezłym pomysłem. Diabeł jednak tkwił w szczegółach, bo wysłannik tego potentata mający wybadać czy jego pryncypał powinien mieszać się w finansowanie Sanitarium winien rozpytywać raczej o szpital i jego działalność.
Lovella niuanse działalności ośrodka interesowały niewiele. Interesował go Blackwood.
Poza tym taki szwindel miałby konsekwencje w postaci spalenia się u
Wollstonecrafta.
Dziennikarz zaś nie powinien za sobą palić mostów, kto wie czy w przyszłości kontakty z dyrektorem Sanitarium nie byłyby przydatne.
- Mogę skorzystać z telefonu? - Sebastienne spytał recepcjonistki, a ta z uśmiechem kiwnęła głową. Być może było to pokłosie prywatnego spotkania z Deanną, wdową po dobroczyńcy tego miejsca.
- Redakcja The Picayune, słucham - usłyszał w słuchawce minutę później.
- Tu Lovell, jest tam Jenny.
- No jest ale…
- Daj ją do telefonu.
- Ale…
- Daj. Ją. Do. Telefonu.
- Tak? - Po kilku chwilach rozbrzmiał żywiołowy głos wnuczki starego Jacksona.
- Ustal mi gdzie można znaleźć pannę Mili Blackwood. Może być w domu, ale z pewnych względów nie chcę sam tam znów dzwonić aby… - ścisnął palcami nasadę nosa. Tłumaczył się przed Jenny. - Nie ważne, w każdym razie ustal gdzie mogę ją znaleźć.
- To może potrwać.
- Wiem. Jak będziesz coś miała, to dzwoń do New Orlean Sanitarium.
- Okey!
Lovell snuł się po szpitalu rozpytując o
Morozowa. Wprawdzie priorytetem był Blackwood, ale dziennikarz nie mógł przegapić ciekawego tematu wyrastającego tuż pod bokiem. Szczególnie pilnował się, aby robić to w sposób mało inwazyjny dla pracy szpitala nie zagadując tych pracowników, którzy mieli coś akurat do roboty.
Nie zostawiał też innych szczegółów, jak ten po co tu było i skąd wzięło się pianino znajdujące swoje przeznaczenie w samochodzie Deanny, oraz kim byli pacjenci, którzy tego psikusa zrobili.
Badał możliwości wejrzenia w ich akta.
W pewnym momencie zatrzymał się i zamyślił. W głowie zaczął dojrzewać mu pewien plan.
- Czy mogłaby panna przekazać dyrektorowi, że bardzo chciałbym się z nim spotkać jednak dziś? - spytał Aby gdy zauważył ją stojącą przez chwilę bez zajęcia i pogrążoną w plotkowaniu z recepcjonistką. - Proszę tylko o minutę. - Wyciągnął swój zegarek. Niech panna przekaże, że chciałbym porozmawiać o poprzednim i… przyszłym sponsorze szpitala.
- Zaczekaj. - Aby poinstruowała Lovella i oddaliła się w kierunku gabinetu dyrektora. Po kilkunastu minutach wróciła do dziennikarza. - Dziś dyrektor ma pracować do późna. Sporo sprawa, sam pan wie. Samobójca, ten wypadek z pianinem, pacjenci. Ale ze względu na nadgodziny dyrektor poprosił o kolację do gabinetu. Znajdzie dla pana kilka minut. Załatwiłam to panu, ale będzi mi pan winien przysługę. Zgoda? - pielęgniarka zapytała dla formalności i Lovell musiał się zgodzić.
- Ale proszę zaczekać, aż spokojnie zje. Jak jest głodny to robi się nerwowy. - dodała po chwili. - Zawołam pana.
- Dziękuję, oczywiście poczekam. - Dziennikarz ochoczo kiwnął głową i przysiadł w poczekalni. Z ostrożnością otworzył wyjęty z kieszeni zegarek i trafił na tabakierę.
Dobra wróżba.
Zażył porcję i rozprostował gazetę przebiegając wzrokiem po artykułach. Na tyle skupił się na zleconej robocie w sprawie Blackwooda, że nie interesował się do tej pory innymi sprawami jakie zdarzyły się w mieście.