Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2018, 21:58   #43
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Basia i Roch we wsi

Minęli ścianę lasu, docierając do niedużej wioski. W jej okolicy widać było kilka ognisk obozowych i czuwających przy nim ludzi. Uchodźcy z Lublina, tego się Barbara domyśliła. Szlachcianka rozejrzała się wokół. Najlepiej byłoby porozmawiać z jakąś grupą, wolała jednak by były to jakiejś rodziny, a nie wojacy. Jadąc powoli wybrała jedno z ognisk i ruszyła w jego kierunku. Będąc już blisko zeskoczyła ze swego konia i poprowadziła go za wodze, tak jak siwika Rocha.

- Wybaczcie, czy jest tu może gdzieś cyrulik? Mój towarzysz potrzebuje pomocy.
- Tamój… - wskazał jeden mężczyzn, z wyglądu przypominający włościanina. Może wójt wioski.- Niemiec… ale z Lublina, da siem z nim dogadać.
Wyjaśnił ruszając przodem i przejmując rolę przewodnika.
Basia ruszyła za mężczyzną, prowadząc oba konie.
- Długo tu jesteście? - Rozglądała się po.okolicy wypatrując twarzy brata lub któregoś z jego pachołków.
- Od urodzenia.- stwierdził chłop, a potem podrapał się po czuprynie.- Aaaa chodzi… o przybyszy? Ci to siem rozłożyli tak… z dwie… trzy niedziele temu.- policzył na palcach.
- Jesteś tutejszy? - Basia ucieszyła się. - Czy jest tu gdzie kupić nieco prowiantu i jakiś koc?
- Koc… da się. Z jedzeniem… a waćpanna dużo ma moment przy sobie, bo w gospodzie jedzenie wielce podrożało. - zadumał się chłop.
- Myślałam, że może u jakiegoś gospodarza by się co znalazło… - Dobry nastrój prysł. Nie miała dużo pieniędzy. Nawet nie była pewna czy stać ją będzie na medyka dla Rocha! Zezłoszczona zacisnęła piąstki na trzymanych wodzach.
- Teraz… kiedy tyle gąb do wykarmienia? A jeszcze listopad się zbliża? - zapytał ironicznie chłopina.- Teraz o strawę ciężko.
- Wiem. Myślałam, że może trochę chleba, czy sera się znajdzie. - Westchnęła ciężko i skupiła wzrok na drodze.
- Trochę może się znajdzie. Trochę…- pocieszył ją chłopina, gdy docierali do chaty chłopskiej w pobliżu której gromadzili się ludzie. Najwyraźniej medyk z Lublina był rozchwytywany.
- Ojć. - Basia przyglądała się gawiedzi z rosnącym przestrachem. Miną wieki nim się dostaną do cyrulika! Obejrzała się w tył na swego towarzysza. Nie powinni tu długo zostawać, a i nie wiedziała ile Roch wytrzyma.
- Powim jaka sprawa cyrulikowi. Może zgodzi się pomóc.- rzekł w wójt zostawiając szlachciankę samą, pomijając nieprzytomnego Rocha leżącym prawie na koniu.

- Dziękuję! - Barbara krzyknęła jeszcze za nim i zbliżyła się do swego towarzysza. - Po chwili wydobyła z jednego z juków bukłak z wodą. - Powinieneś się napić. - Szturchnęła go delikatnie, nie chcąc go zrzucić z konia.
- Co?- wymamrotał sennie Roch, gdy go szturchnęła.
- Napij się. - Barbara wcisnęła mu bukłak do ręki. - Spróbujemy dostać się do cyrulika.
- Nie pomoże mi żaden…- upił wody z bukłaka. I nakazał. -Polej mi… polej mi twarz.
- Powiedziałeś, że to stara rana, to chociaż założy ci opatrunek. - Basia nalała sobie wody na dłoń i ostrożnie zaczęła przemywać twarz Rocha. - Niedaleko była studnia, tam byłoby prościej. Zaraz może wróci wójt i będziemy wiedzieć co dalej.
- Odpoczynek się waćpannie należy.. Ja odpocznę w grobie.- wysyczał z bólu Roch próbując podnieść się do postawy siedzącej. Jego strój barwiła ciemna plama krwi.
Tymczasem do obojga zmierzał wójt, z przypominającym z postawy bociana mieszczaninem w przybrudzonym burgundowym kubraku i z białą peruką na głowie. Nosił na nosach binokle i oświetlał sobie drogę pochodnię, starannie omijając wszystko co mogło być odchodami zwierzęcymi. Niełatwe zadanie na wsi.
- Wolę byś odpoczął. Na pogrzeb mnie teraz nie stać. - Odburknęła i ponownie podała mężczyźnie bukłak. - Napij się jeszcze, zaraz spróbujemy uzupełnić wodę.

Dopiero gdy wojak zaczął pić, zwróciłą się do nadchodzącego mężczyzny.
- Czy coś wiadomo, Panie wójcie?
- To jest cyrulik Herman fon Willuambegg.- zaczął wójt, a wychudzony i wyraźnie zmęczony medyk warknął z silnym niemieckim akcentem. - Herrman von Wilderbergen. Jestem z szlacheckiego rodu Wilderbergen wygnanego przez luteran z rodowych ziem. Możeszmy nie zachowali ni bogactwa, ni klejnotu rodowego, ale zachowaliśmy dumę i twoje kaleczenie mego nazwiska zaczyna powoli działać na nerwy!
-No… właśnie tak się nazywa…- wójt jakoś nie przejął się wybuchem cyrulika.
Basia skłoniła się głęboko.
- Barbara Kalinowska. - Wyprostowała się i uśmiechnęła serdecznie do cyrulika. - Dziękuję, że mógł Waćpan do nas wyjść. To mój towarzysz podróży i opiekun, Roch. Podczas drogi otworzyła mu się stara rana.
- Proszę pokazać…- stwierdził Herman podchodząc do mężczyzny z pochodnią.- I nie jestem żaden cyrulik czy inny kat. Tylko prawdziwy medyk!
Roch powoli odsłonił bok odsłaniając nieco zaropiałą ranę, będącą śladem po cięciu szablą. Herman zasłonił twarz krzycząc po niemiecku. - Mein Gott! Jak pan może żyć z czymś takim!
- Zaskakująco długo.- zaśmiał smętnie Roch.
- Czy to poparzenia?- zapytał Niemiec.
- Próbowano ją ogniem zamknąć. Nie udało się.- wyjaśnił szlachcic.- Żaden opatrunek, żadne zioło nie działa. Otwiera się czasem, bez względu na zabiegi.
- Czy będzie Pan nam mógł pomóc? - Głos Basi lekko drżał, nie spodziewała się że jej towarzysz odniósł takie obrażenia. Należał mu się porządny klaps, za to, że jej nie powiedział. Toż ta droga mogła go rzeczywiście zabić. - Nie mam wiele, ale zapłacę.
- Cóż… opatrzyć, opatrzę… zaszyć mogę spróbować.- zastanowił się medyk. - Ale rano dopiero. Teraz należy mu się wypoczynek.
- Nie ma co zaszywać. Próbowano. Strata czasu… czasem bolesna.- wtrącił Roch.
- Na razie mogę mu zrobić opatrunek. O zapłacie pogadamy rano. Tak i o szyciu.- stwierdził medyk.
Basia stała trzymając wodzę. Nie do końca wiedziała co ma zrobić.
- My… nie mamy gdzie spędzić nocy. - Odezwała się cicho, starając się nie okazać smutku. Musiała być silna, bo jak inaczej miała znaleźć Stasia?! - SPojrzała na wójta. - Czy może jest tu gdzie jakaś stodoła… cokolwiek. W karczmie pewnie miejsca już nie ma. - A jej na nią też nie stać. Ugryzła się w język, obserwując obu mężczyzn.
- Jakaś stodółka się znajdzie. W tamtej może…- wskazał chłop jedną.- Jeszcze nikt tam poza bydlątkami nie siedzi.
- To jeśli Pan WIlderbergen opatrzyłby ranę… bardzo chętnie odpoczęlibyśmy w tej stodółce. Czuła, że nie powinna spać sama z Rochem, nawet w takim miejscu, nawet jak był ranny. Co z jej opinią? Popatrzyła na ziemię. Prawda była taka, że po ucieczce z karczmy ta i tak pewnie nie była najlepsza. - Jeśli to nie będzie dla Panów problem.
- Więc niech panienka potrzyma.- rzekł medyk podając dziewczynie pochodnię, a sam sięgając po płócienne szmaty, które trzymał zatknięte za pas.- I dobrze oświetli.
Basia przerzuciła końskie wodze przez ramię. Swojej klaczki była pewna, ale nie wiedziała jak siwek zareaguje na takie zachowanie. Chwyciła podaną pochodnię i starała się trzymać tak by dobrze oświetlić ranę, która z każdą chwilą wydawała się jej być jeszcze bardziej przerażająca.
Medyk zabrał się wpierw za jej oczszczanie wąskim sztyletem ignorując jęki bólu pacjenta, który już zsunął się z wierzchowca na ziemię.
- Paskudnie to wygląda.- ocenił, co tylko wywołało ironiczny uśmiech Rocha.
- Jazda konna pewnie nie pomaga. - Basia odwróciła wzrok. Czuła jak łzy cisną się jej pod powieki i nie rozumiała, jak szlachcic może w takiej chwili się uśmiechać. Czyżby to przez tą ranę miał pokutę? Kto ja mu zadał? Zmusiła się by spojrzeć na twarz swego towarzysza. - Bardzo boli?
- Piekielnie…- odparł mężczyzna zaciskając zęby, gdy medyk przemywał mu ranę czystą wodą, oczyszczając ją z ropy. Po czym zaczął ciasno owijać bandażem próbując zatamować krwawienie.
- Powinieneś już nie żyć.- stwierdził nieco ponuro.
- Wiem… każdy z was mi to mówił.- zaśmiał się chrapliwie Roch.
- To nie jest powód do śmiechu. - Basia mruknęła pod nosem. - Powinieneś dbać o siebie. - Z zainteresowaniem obserwowała jak medyk nakłada bandaże, nigdy nie robiła czegoś takiego, a coś czuła, że jeśli Roch ma jej towarzyszyć, będzie to przydatna umiejętność. - To nie boli, jak bandaże są tak ciasne? - Spytała z podziwem obserwując pracę Hermana.
- Nie ma to znaczenia. - odparł medyk.- Ważne żeby ranę zawrzeć i by więcej krwi nie trafił. Upuszczać złą krew warto, ale zawsze ryzyko jest, że za wiele jej się z ciała wyleje. A wtedy grób pewien.
Basia przytaknęła i starała się już nie przeszkadzać medykowi.
Wkrótce opatrunek został założony i Roch z trudem wpakował się z powrotem na wierzchowca. Jeknął przy tym z bólu.
- Zaprowadzę.- rzekł wójt ruszając przodem pozostawiając Basi prowadzenie wierzchowców. Zaś medyk ruszył z powrotem do chatki, przeklinając po niemiecku na miejscową faunę i miejscowe gówna.
- Dziękuję. - Basia ruszyła prowadząc dwa konie.

Im bliżej byli stodółki, tym cięższe wydawały się jej nogi i tym więcej miała wątpliwości. Toż Roch był jej zupełnie obcy, a co… co jeśli postanowi wykorzystać sytuację. Spoglądała niepewnie na swego towarzysza, czując że tej nocy nie zmruży oczu.
Gdy dotarli do stajni, Roch zsunął się z konia doczłapał do najbliższej kupy siana i padł na nią bez życia. Od razu zamknął oczy zapominając o wszystkim. O prawie wszystkim.
- Szturchnij jakby się coś działo.- wymamrotał nie patrząc, gdzie dziewczyna zamierza zaprowadzić oba konie. I gdzie chce spać.
- Dobrze. - Basię samą zaskoczyła ulga, która pojawiła się w jej głosie. Rozejrzała się za jakimś miejscem, do którego dałoby radę przywiązać konie. Chyba to ona będzie musiała je rozsiodłać i napoić. Już zakasała rękawy gotowa zabrać się do znajomej i bliskiej jej pracy, gdy sobie o czymś przypomniała. Wydobyła z juków jeden z kocy i okryła nim Rocha. - Śpij dobrze.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 14-05-2018 o 22:02.
Aiko jest offline