Edgelord | Cisza nie była ciszą...
Ściana była wilgotna i zimna i koszula Michaiła szybko tą wilgocią przesiąkła, niemiło przyklejając się do pleców. Szurnął stopą a dźwięk zwielokrotniony tysiąckroć wrócił szemrzącym pogłosem.
Te ściany zdawały się żyć, szeptać swoje historie w sobie tylko znanym narzeczu a umysł kowala, którego zmysły zostały ograniczone tylko do słuchu i powonienia podsuwał coraz to nowe chore wyobrażenia rzeczywistości. Starał się ignorować te odgłosy, skulony pod ścianą, z podciągniętymi do brody kolanami, zacisnął do bólu powieki, zatkał uszy dłońmi i siłą woli przywoływał obraz swego ukochanego dziecka, które pozostawił w Trudowje ze stareńką, do którego mu nada powrócić.
Kazamaty jednak mamiły go podSZeptami, SZuraniem, CHRZęstem i SZCZękaniem, dalekimi TRZASSSKami przyprawiały o dreszcze i gęsią skórkę. Jakby znajdował się we wnętrznościach wielkiego potwora, który połknął go żywcem a teraz trawi bulgocząc i chlupiąc płynami trawiennemi, mlaskając przy tym cicho...
I ciągle łapał się na tym, że miast myśleć o swej Nadziejce, wsłuchuje się w te pomlaskiwania i łoskoty, że co któryś dźwięk przykuwa jego uwagę, rozpala na nowo domysły i pobudza serce do szybszego łomotania i krew burzy. I choć znał ten miechanizm, wiedział jak działa, bo i sam go był stosował na przesłuchiwanych, którzy z oczami szmatą przewiązanemi bardziej jeszcze byli strachem zdjęci, nie wiedząc jakiego zagrożenia się spodziewać, jakiej kary, jakiego bólu, nie będąc w stanie przewidzieć go, wyobrażali sobie rzeczy potworniejsze niźli sam był im w stanie zadać, sam nie potrafił zatrzymać myśli galopujących ku coraz to straszliwszym domysłom.
Ile tak trwał w tym stanie raz wsłuchując się w dźwięki nienaturalne, raz próbując dłońmi je zagłuszyć, myśli od nich odegnać i znowu do nich wracając, wysłuchując nowego zagrożenia? Od zgaśnięcia płomienia czas rozlał się w cuchnące bajoro oczekiwania. Bez końca. Bez początku. Bezruche. Odmierzane li tylko galopem serca i szybszym oddechem, z którego mógłby przysiąc, obłoczki pary wydychane skraplały się zaraz na skórze i ubraniu, taki ziąb ciągnął z dołu mimo drzwi zatrzaśniętych.
Gdy wtem pogłos kroków odbił się od ścian pustych, włosy jeżąc na skórze, wstał Władimirowicz, szurając plecami po kamieniach ściany chropawej. Paznokcie wbił w dłonie odruchowo w pięść zaciśnięte. Głowę przekrzywił ptasio łowiąc dźwięk nowy, szukając kierunku z którego przyjść mogło zagrożenie, lecz echo robiło zeń duraka. To mu się zdało, że suchy stukot oddala się, to że przybliża i ktoś stoi tuż przy nim. Zamachnął się chcąc sięgnąć niewidocznego przeciwnika. Ręka przeszyła powietrze. Kroki ucichły. Chciał krzyknąć lecz głos uwiązł w gardle suchem. Starł kroplę drażniącą z czoła mokrego. Zmusił się do przełknięcia plwociny gęstej.
- Halo! - rzekł głosem chrapliwem.
Słysząc sam siebie, tembr swego słowa odbitego wielokroć od ścian pustych uspokoił część demonów w głowie, przywołał się do rzeczywistości.
- Halo! - krzyknął teraz, - Jest tam kto?!
Ostatnio edytowane przez Zell : 16-05-2018 o 06:53.
|