| Mikail leżał na kamiennej podłodze i wydobył z siebie ciche “ough”. Po czym spojrzał na swoich towarzyszy z wyrzutem, który szybko zmienił się w delikatny uśmiech. Powoli usiadł i wziął gryza ciastka. Zasłużył na nie! - Czysto, ale nie polujcie na nic i nie róbcie bałaganu. - powiedział i wstał rozwiązując linę. - Można powiedzieć, że trafiłem do raju… - uśmiechnął się szeroko i dokończył ciastko - ...to kto idzie za mną?
Normand pokręcił lekko głową. - Przejdę z tobą. - rzucił krótko i podniósł z ziemi swój plecak. Z cichym westchnieniem zarzucił go na ramię, zabezpieczył swój rewolwer i schował go do kabury, po czym wszedł w portal razem z Mikailem. - Piękne, nie? - zapytał psycholog z leniwym uśmiechem na twarzy kiedy już byli po drugiej stronie.
Legioniści dołączyli do nich dopiero po jakiejś chwili, co mogło wskazywać, że trochę bili się ze swoimi myślami. W końcu psycholog nic tak naprawdę nie powiedział, a jego słow przypominały bełkot szaleńca.
Jung i Mayers stali za cywilami z bronią długą gotową do użycia.
- Co do... - syknął Dave rozglądając się w koło.
- Wygląda jak... biblioteka. Ogromna biblioteka - skomentował Chińczyk, ale nie opuścił broni.
Mężczyźni po lewej stronie zauważyli wąski drewniany stolik, który leżał przewrócony. Na podłodze przy nim był roztrzaskany talerz z misternie zdobionej porcelany oraz ciasteczka, jak to które miał w ręku Mikail, zanim je zjadł. - Kurwa mać. - zaklął lekarz siarczyście i wyszarpnął z kabury rewolwer. Ciastek się nie zostawia na świeżym powietrzu żeby czerstwiały, je się zazwyczaj w miarę szybko wchłania, a to oznaczało jedno. Nie byli tutaj sami. Zresztą gdyby długo leżały to zdążyłby już dawno obrosnąć jakimś syfem. - Opowiem wam kawał. Wchodzi niemiec do biblioteki. Przewraca meble, niszczy zastawę i kradnie ciasteczka. Koniec kawału. - Wolff nerwowo otworzył bębenek rewolweru, szybko go obrócił, sprawdzając czy jest wypełniony pociskami i zatrzasnął go z cichym metalicznym szczeknięciem.
Mayers parsknął śmiechem, za co dowódca zgromił go spojrzeniem. Jednak Jung nie był wiele lepszy bo na twarzy miał rozbawiony uśmiech. - Mam nadzieję że właściciel jest wyrozumiały. - Zachowuj się, przyszliśmy w gości. - powiedział Mikail podchodząc do ciasteczek by wziąć jedno - To misja badawcza, nie? - Badanie obcych kultur zazwyczaj zaczyna się od podarunku, nie od zabierania cudzych rzeczy. - odgryzł się anestezjolog - Chyba, że przyszliśmy tutaj podbijać. - Po prostu spróbuj ciasteczka… - powiedział psycholog - ...dobra, kto woła bibliotekarza?
Jung nie wyglądał by podzielał entuzjazm Niemca.
- Najlepiej będzie się wrócić do bazy i zaraportować to co tutaj znaleźliśmy - wyraził swoją opinię.
- Można by pójść dalej i będzie więcej szczegółów w tym raporcie - mruknął Mayers, który skusił się na ciastko. - Mmmm, dobre - Jak tam chcecie panowie, ale ja tutaj zostaję. - powiedział radośnie okultysta Mikail
- Trafiłem do domu. - dodał już poważniej. - Jestem za tym żeby iść dalej. Ale przestań się zachowywać jakby był to twój dom. - rzucił Normand. - Kwestia podejścia. - stwierdził niemiec wzruszając ramionami.
Dowódca cmoknął z niezadowoleniem.
- Ostrożnie, nie dotykajcie niczego... - rzekł.
- Patrzcie coś tu leży - Mayers pochylił się i między okruchami talerza znalazł jakąś błyskotkę. Wziął ją do ręki i pokazał wszystkim.
- Wszyscy poszaleliście... - syknął Jung.
To co znalazł Dave było medalionem z srebra, złota i chyba diamentów. Było w kształcie sowy. Po chwili nad ich głowami dało się słyszeć pohukiwanie i nie minęło wiele jak dostrzegli ptaszysko, lecące w ich kierunku z najwyższego poziomu. Jung natychmiast wycelował w sowę, ale zawahał się przed naciśnięciem spustu.
Mikail zareagował natychmiastowo. Z dużymi oczami co prawda, ale jednak. CHwycił dłoń Junga i pociągnął w dół, co by nie trafił ptaszydła. - Oszalałeś? - zapytał po czym wyciągnął dłoń w stronę Dave’a - Podaj.
Mayers rzucił w kierunku niemca znalezisko. W tym czasie sowa bezpiecznie doleciała do nich, cicho niczym duch. Wylądowała na barierce i w milczeniu wpatrywała się w przybyszy swoimi wielkimi oczami.
Niemiec pochwycił medalion i w otwartej dłoni go trzymał. Zamknął oczy i skupił się na nim. Jeśli miał w sobie choć krztynę “życia” założy go, bo jak przypuszczał może być związany z sową… cholera. I tak założy! …ale najpierw wolał sprawdzić.
Lekarz w tym czasie poprawił swój chwyt na broni i przyjrzał się uważnie zwierzęciu… - Niemal na pewno nie jest ono dzikie, ciężko w bibliotece o sowy. Chociaż z drugiej strony… W wielu kulturach sowa była symbolem mądrości. Może to ona jest bibliotekarzem?
W momencie kiedy Mikail potarł medalion i skupił na nim swoją uwagę, czujne spojrzenie sowy spoczęło właśnie na nim. Jej wzrok zdawał się przeszywać go całego i nagle zwierzę poderwało się do lotu. Nad ich głowami pojawiły się jeszcze trzy, takie same ptaszyska, które rozleciały się po bibliotece.
- Okej... Chyba się obraziło - skomentował Dave. - Niekoniecznie… - mruknął niemiec i założył medalion po czym przyglądał się ptakom. - Cztery ptaki? Tyle ilu nas jest. Przypadek? - spytał Wolff.
Po jakimś czasie wróciła pierwsza z sów. W szponach trzymała wielką księgę, która była tak wielka, że ptak fizycznie nie powinien mieć szans jej unieść. Ale ta sowa nie wyglądała by księga jej jakkolwiek ciążyła i utrudniała lot. Machając skrzydłami zatrzymała się w powietrzu tuż przed Mikailem i rzuciła mu pod nogi ciężki wolumin.
Mężczyzna podniósł księgę i powiedział do sowy krótkie “Dziękuję” po czym przeniósł, a raczej próbował podnieść, nad wyraz ciężki okaz. Ukucnął więc i...
Nie zdążył spojrzeć na pierwszą stronę, jak powróciły trzy kolejne, a następne dwie sowy leciały z najdalszych części biblioteki. Każda w szponach miała jakąś księgę.
Mikail zamrugał i uśmiechnął się delikatnie, otwierając tom wiedzy tego miejsca. Symbole tworzące pismo były mu obce. Przekartkowanie stron tylko utwierdziło go, że na tą chwilę nie jest w stanie rozczytać go.
Wolff w tym czasie zabezpieczył broń i schował ją do kabury. Wyglądało na to że ptaki nie stanowiły zagrożenia.
[ii]- Obcy ten język…[/i] - stwierdził Mikail po czym zaczął wołać sowy z pytaniem... - Macie może coś co rozczytam, albo coś co by mi umożliwiło przeczytać co macie?
Sowa powoli przekręciła głowę o czterdzieści pięć stopni w lewo, dając wyraźny znak, że zastanawia się. Wyprostowała się i nad sklepieniem biblioteki zakotłowało się od ptaków. Każde poleciało w inną stronę więc ciężko było ocenić ile ich w sumie było. "Dużo" było najbardziej odpowiednim określeniem.
- Mam złe przeczucia - mruknął Mayers. - Tylko mi się wydaje, że wygląda to jak ten film Hitchcocka? - dodał rozglądając się nerwowo.
W tym czasie te z sów, które niosły już księgi, dostarczyły je, rzucając Mikailowi pod nogi. Jedna książka, taka najbardziej cienka pozycja, o dziwo trafiła w ręce Normanda. Wolff odruchowo otworzył ją na losowej stronie. To dzieło w przeciwieństwie do książki, którą otworzył Niemiec, miało przepiękne, ręcznie malowane ilustracje. I tylko je. Każda przedstawiała bardzo roznegliżowaną przedstawicielkę jakiejś baśniowej rasy. Ta która pierwsza rzuciła się Normandowi w oczy była elfką o długich włosach w kolorze atramentu.
Psycholog podjął się kucania nad książkami i ich otwierania, celem sprawdzenia ich zawartości mówiąc. - Cóż, miejmy nadzieję, że znajdziemy coś ciekawego, choć… - zawiesił głos na chwilę - ...coś czuję, że to może potrwać. Mam trochę prowiantu. Możecie mnie tu zaostawić w celach… naukowych.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |