Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 21:17   #34
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Wszyscy.
Tego dnia Diamond Taint oszalało. Było jak mrowisko, w które ktoś wetknął kij. Wszyscy zdawali się gdzieś spieszyć, biec, kogoś szukać, za czymś gonić a wszystko to przy dźwiękach syren wozów strażackich, policyjnych i karetek. W kilku miejscach dopalały się pożary, przy czym najbardziej poważny, w sklepie z artykułami technicznymi Thomasa Barrow, gdzie zajęły się artykuły łatwopalne, rozpuszczalniki i farby, strawił cały magazyn, pół sklepu i przyległy salon fryzjerski Kate Moss. Policjanci mieli pełne ręce roboty jeżdżąc na interwencje i zgłoszenia. Telefon na komendzie nie przestawał dzwonić a liczba osób oczekujących na załatwienie swoich spraw zdawała się nie maleć. Szpital, również postawiony na nogi obsługiwał zwiększoną liczbę pacjentów z większymi i mniejszymi obrażeniami.
Diamond Taint News na bieżąco informowały o sytuacji w mieście. Miasteczko znalazło się nawet na tapecie większych stacji telewizyjnych i innych mediów.

Joel STRODE.
Szaleństwo trwało nie tylko za oknem. Również linie telefoniczne były przeciążone. Telefon podłączony do ładowarki był bezużyteczny, bo powtarzał uparcie, że połączenie nie może być zrealizowane. Joel więc chodził od okna obserwując sytuację na zewnątrz, do telewizora próbując czegoś dowiedzieć się z lokalnych wiadomości, to znów do uwięzionego na kablu telefonu bezskutecznie wybierając numer przyjaciela. Nerwowość ta udzieliła się również Barremu.

- Barry mówił, żeby nie jechać do szpitala - zaczął mówić sam do siebie, gdy Joel kolejny raz wyłączył jego ulubiony program, żeby przełączyć na wiadomości. - Tam źli ludzie. Teraz źli ludzie przyjdą tutaj. Barry nas nie obroni. Barry nas nie obroni.

I wtedy zadzwonił telefon.

- Joel? - głos Sama Washingtona załamywał się. - Zajmiesz się restauracją?

- Co się stało Sam?

- Znalazłem ją - w tle słychać było jakiś hałas. Głosy podekscytowanych ludzi. - Jane jest w szpitalu.


Eileen RYAN.
Świat oszalał. Tyle materiału do zrobienia. Śmieci na ulicach. Wybite szyby. Zniszczone lokale. Im bardziej posuwała się w kierunku centrum, tym więcej widziała szkód. Samochód skosił hydrant, z którego sikał w górę równym strumieniem słup wody. Pojazd, kawałek dalej wbił się w wystawę sklepową.

Chwyciła za komórkę. Wybrała numer Shawna lecz nie potrafiła nawiązać połączenia, więc zrezygnowała. Kręciła materiał idąc ulicami miasta. Kierowana intuicją.

Darleen WOOD.
Miasteczko wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan. Wszędzie walały się śmieci. Tu i ówdzie widziała wyniki huligańskich wybryków. Potłuczone szyby, zniszczone samochody, wymalowane sprayem ściany. Otoczenie wywarło na niej poczucie zagrożenia. Włoski na rękach zjeżyły się. Mimowolnie przyspieszyła kroku. Rozglądała się nerwowo. Gdy dotarła w końcu pod drzwi ojca, zapukała a te uchyliły się, poczuła ulgę. Przez wąską szparę uchylonych drzwi spoglądał na nią tata.

- To ty...

Przymknął drzwi. Usłyszała dźwięk ściąganego łańcucha, po czym wpuścił ją do środka, rozglądając się na zewnątrz. Gdy weszła, zakluczył ponownie mieszkanie. Stojąc za nim, zauważyła zatkniętą za paskiem broń.

Rose DEVIN
Rose była zaniepokojona faktem, że jej ojciec nie wrócił do domu na noc. Zjadła jednak śniadanie, które zrobiła dla niej Penny. Dopiero wtedy podniosła się i ogarnęła, zakładając koszulę w kratę i wygodne jeansy. Sprzątając w domu, włączyła telewizor. Ku swemu zaszokowaniu dotarły do niej wiadomości.
- Penny, zostań dziś w domu i nie otwieraj nikomu, dobra? - poleciła siostrze

- Coś się stało Rose? - zaniepokoiła się

- Po prostu zostań, dobrze?

Zgarnęła torbę i wskoczyła na swój rower, by przejechać się do centrum i poszukać ojca w barach, gdzie zwykle przesiadywał.


Ich dom znajdował się po północnej stronie miasta, nieco ponad piętnaście minut drogi rowerem do centrum. Nie tak daleko, by się można było zmęczyć, ale znowu nie tak blisko, by jakieś wydarzenia w centrum dawały za dużo hałasu. To nie była zbyt bogata dzielnica, raczej spokojne miejsce z domkami rodzin, które nie mają problemów… Co od dawna już nie dotyczyło państwa Devin, ale to w tej chwili było najmniejsze zmartwienie dziewczyny.

Speluna, w której zwykł zwykle przesiadywać ojciec była otwarta, co zdziwiło Rose ze względu na porę. Weszła do środka. W nozdrza od razu uderzyła ją nieprzyjemna woń rozlanego alkoholu pomieszana z detergentami. Ciemnoskóry mężczyzna w przepoconym podkoszulku przestawiał krzesła.

- Czego?! Lokal nieczynny!

Porozrzucane krzesła i stoły, z których część była zniszczona, rozbite szkło i... nie była pewna, bo podłoga była zrobiona z ciemnych desek, ślady krwi? świadczyć mogły o tym, że tej nocy wydarzyło się tutaj coś...

- Szukam ojca, jest tutaj...

- Dziewczyno! - przerwał jej agresywnie. - Tutaj go nie ma. Spierdalaj! Zamknięte.

Zostawiła krewkiego mężczyznę, stwierdzając, że i tak nic się od niego nie dowie i ponownie wsiadła na rower.

Na komendzie sytuacja nie wyglądała dużo lepiej. Około dwudziestu osób tłoczyło się przed recepcją, gdzie za wysokim blatem stał umundurowany funkcjonariusz. Wszyscy przepychali się, starając przekrzyczeć jeden drugiego. Policjant bezskutecznie starał się zapanować nad tłumem. W końcu rozległ się strzał. Wystrzał z pistoletu huknął w zamkniętym pomieszczeniu zwielokrotniony echem. Ludzie zamilkli w jednej chwili, przypadając do podłogi. Z sufitu sypnął się tynk.

- Ciiiszaaa! - wrzasnął policjant chowając do kabury dymiącą broń. - Ustawić się w kolejce do cholery! Każdy załatwi swoją sprawę ale po kolei!

Ludzie szemrali ale zapanował jako taki spokój i utworzył się ogonek, na końcu którego, już na zewnątrz budynku znalazła się Rose.

Augustus GRAVESEND
Funkcjonariusz Richardson w starej zniszczonej marynarce tweedowej udając się rano do domu pogrzebowego, nie przypuszczał nawet, że idzie na miejsce zbrodni. Oglądając ślady krwi prowadzące od denatów, zadźganych wielokrotnie nożem, do wisielca układał sobie w głowie prawdopodobny scenariusz. Małżonek (śledztwo ujawni motywy) morduje rodzinę, po czym sam popełnia samobójstwo. Jedna tylko rzecz nie pasowała mu do całości. Spojrzał raz jeszcze na dyndające pół metra nad podłogą nogi. Skąd świeże ślady pogryzienia przez psa?

WSZYSCY
Wjechały w samo południe od drogi stanowej i rozjechały się po mieście. Dwa stanęły w centrum, przed ratuszem. Każdy w kolorze piasku. W pełnym uzbrojeniu. Wojskowe hummery. Każdy zaopatrzony w megafon, z którego płynął nieprzerwanie zapętlony komunikat.

- W mieście ogłoszono stan wyjątkowy. Proszę zachować spokój. Dla waszego bezpieczeństwa proszę o pozostanie w domach. W nocy obowiązuje godzina policyjna. W mieście ogłoszono stan wyjątkowy...

Chwilę po tym zanikł sygnał radiowy i telewizyjny, telefony przestały działać a w komputerach, w przeglądarkach internetowych pojawił się komunikat: you are offline. Miasto zostało odcięte od świata.

 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline