Ałtyn miała spokojną noc, co było dobre dla jej urody. I niekoniecznie dobre dla jej misji. Ludmiła nie zjawiła się z informacjami jeszcze. Póki co.. był ranem, a Karaimka udała się na łowy. A jej zwierzyną, był syn gospodarzy. Niestety musiała chwilę za nim nachodzić, bo dopiero po pospiesznym śniadaniu Jan Ignacy wreszcie oddalił się od surowego ojca i nieco zaborczej matki.
Dopadła go dopiero w stajni, gdy szykował wierzchowca do jazdy. Był wtedy sam… wydany niemal na żer sprytnej niewiasty.
Stanęła w odrzwiach, niby z boczku i skromnie, ale wyjazd tarasując swą niewielką personą.
- Waszmości bez pożegnania jedzie. Wielce to niegrzeczne.
- Aaaa… witam waćpanno… z poleceniem ojca jadę. Wypada ojca słuchać.- rzekł nerwowo Jan Ignacy, któremu po wczorajszej nocy wszelkie romanse wywietrzały z głowy… przynajmniej do wiosny.
- Rzecz godna pochwały - skomplementowała go Tyncia. I kroczek dała w jego stronę. - Tedy ja się pożegnam z waści odpowiednio. A rzeknijcie mi, mości Janie, czy w Lublinie druhów czy rodzinę jakowąś macie, wieści im możemy od was przekazać, gdy dojedziem.
- Gdzieżby… my do Lublina nie jeździmy. Przyjeżdża do nas pewien Ormianin na jesieni i na wiosnę. I jemu ojciec sprzedaje nadmiar zapasów.- rzekł z uśmiechem Jan Ignacy odrobinę się rozluźniając.
- Rozumiem - odparła Ałtyn, główką kiwając. Entuzjazm w niej oklapł. Skoro nadwyżek mieli jeno na handel raz w roku, nie była to dość dobra partia dla Janki. - Tedy do widzenia, drogi Janie. Zachowam twą dobroć i gościnność we wdzięcznej pamięci.
I wyciągnęła rączkę do ucałowania królewskim gestem. Ale gdy się młodzik nachylił, ona nachyliła się także i pocałowała go w policzek.
-Na szczęście w miłosnych bojach. Następne będą dla waści bardziej udane.
Coś tam młodzik wybełkotał niewyraźnie pod nosem czerwieniąc się jak burak. Skłonił się jeszcze raz głęboko i na konia wskoczył. |