Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2018, 11:55   #27
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kawiarnia była malutka. Mieściła się w starej francuskiej kamieniczce wciśniętej pomiędzy duże budynki z okresu wojny secesyjnej. Widać było kobiecą rękę w jej wystroju, pełnym bibelotów i koronek. Mimo nieco “babcinego” wystroju kłębiło się tu całkiem sporo młodych par, choć pochodzących raczej z niższych sfer niż wchodząca do niej Milli z towarzyszącym jej adwokatem.
Rozglądała się z niekrytą ciekawością, nigdy nie była jeszcze w takim egzotycznym miejscu. Dodawało to zwykłemu spotkaniu ducha niezwykłej przygody. Było naprawdę uroczo, może nie tak wystawnie jak w miejscach do których przywykła, lecz mimo wszystko uroczo. Cała promieniała, a gdy znalazła wolny stoliczek przy oknie z widokiem na ulicę, w pierwszej chwili chciała tam pobiec… Po chwili jednak się opamiętała. “Mili nie wypada” sama siebie przywołała do porządku. Rozejrzała się za obsługą. Ponieważ nikt nie pojawił się by wskazać im stolik powoli skierowała się do stolika nieco w głębi pomieszczenia, który dobrze nadawał się do rozmowy w cztery oczy gdyż z uwagi na pewne oddalenie od innych minimalizował szansę, że zostaną podsłuchani. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, ani też pokazywać się zbyt dużej liczbie osób z wykonawcą testamentu papy… ktoś mógłby sobie przecież pomyśleć coś zdrożnego. Siadła więc fotelu plecami do sali. Był całkiem wygodny, a ona nie rzucała się w oczy. Z żalem myślała o miejscu przy oknie, będzie musiała jeszcze kiedyś tu przyjść aby nacieszyć się widokiem. Ktoś musiał jednak zauważyć ich nadejście. Gdyż nie zdążyła jeszcze się rozsiąść wygodnie, gdy pojawiła się sędziwa kreolka.

-Bonjour Monsieur Caine, tak dawno nie widziałam tu Pana, comment allez-vous?-
- Miło że mnie pamiętasz Eleonor. Ja poproszę espresso okraszone koniakiem i odrobiną wanilii, a co ty byś chciała Mi… panno Blackwood? - zapytał uprzejmie adwokat zwracając się do Milli.
- Café au lait - odpowiedziała Mili uśmiechając się do obsługi.Nie kontynuowała rozmowy czekając aż kobieta sobie pójdzie.
Co nastąpiło dość szybko, jak na swój wiek kreolka była zwinna. Gdy się oddalała James spytał z uśmiechem.
- Jazz jest muzyką odważnych buntowniczek. Czy taka jest panny natura?
Nie mnie to oceniać Mr Caine, ale wielu zarzucało papie, że na zbyt wiele mi pozwalał, a pan jest pan buntownikiem, Mr Caine? - zapytała próbując odbić niewygodne pytanie i jednocześnie przenieść konwersacje na ciekawsze wody.
Bardziej koneserem… zwłaszcza piękna. Adwokatura wymaga elastyczności i bardziej ugodowości. To prokuratura jest tu krzyżowcami. My zaś… dbamy o interesy naszych klientów. Bronimy ich przed… zależnie od sprawy.- wyjaśnił z uśmiechem James przyglądając się dziewczynie.
Mili spojrzała z uwagą na prawnika
- Może mi Pan to wytłumaczyć? Praca adwokata wydaje mi się bardzo ciekawa… przed kim broni Pan klientów najczęściej, tak naprawdę ?
- To zależy od… klientów. I sprawy.- odparł wymijająco Caine. Potarł podbródek dłonią. - Są… różni. Od trywialnych kradzieży, do oszustw, czasem przestępstw ciężkiego kalibru. Każda sprawa jest inna, a moim zadaniem jest… dawać im głos podczas rozprawy i przedstawiać ich argumenty.-
-A jeśli klient sam swym zachowaniem robi sobie krzywdę, co wtedy?-
-Wtedy wnioskuję o psychiatrę i on ocenia czy należy wnioskować o niepoczytalność klienta. - stwierdził z uśmiechem James i spoglądając w oczy Milli rzekł.- Adwokat nie jest niańką, może coś doradzić swojemu klientowi… ale tylko tyle. To ostatecznie oskarżony decyduje. Oczywiście…- zamyślił się.-... jeśli chodzi o personalne doradztwo niezwiązane z salą sądową, to tu… też... jako adwokat mogę doradzić, ale klient nie ma obowiązku mnie słuchać.

- Zajmuje się Pan wyłącznie sprawami karnymi Mr Caine? a co jeśli prowadzi Pan sprawę cywilną i widzi Pan jak klient lawiną małych błędów doprowadza wygraną sprawę do opłakanego rezultatu i widzi już Pan zbliżające się dno przepaści a brak jest przesłanek dla orzeczenia niepoczytalności - kontynuowała z uśmiechem na ustach.
- Prowadzę sprawy cywilne, czasem.- nachylił się ku niej James, coraz bliżej twarzy. Spoglądał w oczy. - I masz rację… zwłaszcza w przypadku rozwodów, emocje i złośliwość bierze górę nad rozsądkiem. Ale co ja mogę zrobić? Czy etycznym byłoby, pochwycić taką rozwódkę za dłoń i przycisnąć jej ciało do ściany… szepnąć jej wprost do ucha, że teraz ja przejmuję kontrolę i ona winna się mi podporządkować? - szept był coraz cichszy, więc Milli musiała się nachylić ku niemu by posłyszeć kolejne słowa.- Że jej uczucia zaciemniają obraz sytuacji i potrzebuje mężczyzny który za nią podejmie decyzje? Taka władza kusi, ale na przykład... czy ty poddałabyś się jej? Może tak… może nie…- mówił coraz ciszej przybliżając się, aż ich usta znalazły się niebezpiecznie blisko. Dopiero wtedy odsunął się nagle z łobuzerskim uśmiechem. - Przyznaję, że taka władza kusi, ale też nie można odbierać klientowi wolności wyboru.. w tym i wyboru samozagłady. No i… nie należy nigdy uważać, że wie się wszystko i ma się zawsze rację.-
Mili udawała, że nie zauważyła podchodów prawnika, była w końcu dobrze wychowaną młodą damą, jednak jego ostatnie słowa sprawiły, że wybuchnęła nieskrępowanym śmiechem, tak szczerym, że nie przystającym do panienki z towarzystwa, po chwili jednak opanowała się i powiedziała na pozór zupełnie poważnie
-Zatem Mr. Caine gdybyś uważał, że wiesz wszystko i masz zawsze rację zostałbyś kaznodzieja, ale wnosząc z moich obserwacji raczej protestanckim niż katolickim, nie mylę się prawda?-
- Za bardzo lubię niektóre grzeszki by być ich pogromcą.- stwierdził żartobliwie James, po czym uśmiechnął się dodając.- Ale niewątpliwie udało mi się osiągnąć swój cel. Roześmiałaś się.
Mili napiła się kawy,
- Ale wracając do spraw bieżących. Pytał już Pan co myślę na temat pozostałych spadkobierców, pozwolę więc sobie na odwzajemnienie pytania. Kim jest Alicja Blackwood i dlaczego papa uwzględnił ją w testamencie?
Nigdy o niej nie słyszałem. Nie znam tak dobrze pani rodzinny, panienko Blackwood. - wyjaśnił uprzejmie Caine.
-Nie zna Pan mojej rodziny, a ja nie znam Pańskiej, pewnie ma Pan już małżonkę i dzieci które oczekują na pana powrót do domu… pewnie bardzo tęsknią, a żona jest zazdrosna o każdą chwilę która spędza Pan z klientami.
Jestem kawalerem. Żadnej żony, żadnych dzieci.- odparł James nieco rozbawiony tą sugestią.

Mili spojrzała na prawnika badawczo próbując oszacować jego wiek. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat. Był przystojny, wykształcony, z niczego sobie pozycją - ojciec nie powołał by przecież na wykonawcę testamentu nic nie znaczącego gołodupca, tego była pewna. Ojciec miał też zbyt dobrego nosa do ludzi, aby wybrać kogoś nieuczciwego. Prawnik był kawalerem, z jednej strony ucieszyła się, bo stawiało to w kręgu jej ewentualnych konkurentów, z drugiej strony świadczyło w sposób wyraźny, że posiada jakąś poważną wadę. Teraz musiała tylko wybadać co nią jest…. ale na to miała czas. Chyba, że tam myśl ją zaniepokoiła
- Żadnej żony i dzieci, czyżby Pan gustował w męskiej przyjaźni i męskich sportach? - zapytała niewinnym tonem - czy też nie poznał Pan jeszcze tej jedynej? - to mówiąc nachyliła się w jego stronę.
- Nie interesują mnie mężczyźni w alkowie, a co kobiet… to w pewnym sensie masz rację moja droga. Jak dotąd żadna kochanka nie usidliła mnie na stałe.- wyjaśnił uprzejmie James również pochylając się ku niej. Po czym zażartował. - Ale kto wie… może tobie się uda?
Mili zamrugała powiekami, była zszokowana, nikt jeszcze nie rozmawiał z nią o tych sprawach tak… bezpośrednio, nie wiedziała jak odpowiedzieć, roześmiała się więc pokrywając niezręczność sytuacji
- Mr Caine, zdaje pan sobie sprawę, że zwierzyna nie powinna uganiać się za myśliwym - opowiedziała nieco zbyt szybko z wyćwiczonym na rautach uśmiechem - chyba, że polował Pan do tej pory na nieodpowiedni rodzaj zwierzyny… - zawiesiła głos w niedopowiedzeniu.
- Panno Blackwood… - odparł uprzejmie Caine z łobuzerskim uśmiechem. -... jest pani młodą i zjawiskowo piękną damą. Więc powinna pani poznać pewne powiedzenie. “W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone”. A skoro nikt nie zdobył pani serduszka i być może alkowy, w moim interesie jest zastosować inne metody niż te, które panny admiratorom przyniosły porażkę. To najrozsądniejsze podejście, nie uważa panienka?
- Jak mawiała moja niania w życiu należy próbować nowych rzeczy, jednak mieć należy w tym rozwagę i znać umiar, a nowa taktyka, stanowi pewne urozmaicenie nudnego życia. Chwalebnym jest również zmiana taktyki walki, na nową jeśli stara nie przynosiła oczekiwanych sukcesów, świadczy to bowiem lotności umysłu godnej przedstawiciela palestry - jej mina sugerowała, że nie mówi serio a jedynie się z nim droczy.
- Należy dopasować oręż do pojedynku moja droga.- rzekł z uśmiechem James wpatrując się w oczy dziewczyny.- Widziałem już nieraz podchody dobrze wychowanych młodzieńców do dam z dobrych domów. Nudne przedstawienia wedle ról rozpisanych jeszcze w czasach wiktoriańskich. Ale ja nie zamierzam się trzymać tak skostniałego scenariusza… nie wprawia on twego serca w szybsze bicie.
- Twierdzi Pan zatem, że nie jest dobrze wychowany? Czyżbym coś źle zrozumiała? - kontynuowała ze śmiechem.
- Jestem dobrze wychowany. Ale wiem kiedy owo wychowanie jest zawadą i należy je odłożyć na półkę. No i ciągle osiągam mój cel. Jesteś w wyjątkowo dobrym humorze.- odparł z zadowoleniem James.
- Jest pan wyjątkowo pewny siebie - odpowiedziała Mili - a może nawet zepsuty powodzeniem… - po czym spojrzała na zegarek słowa adwokata przywołały ją do porządku. Ledwie wczoraj zginął jej ojciec, a ona jak gdyby nigdy nic siedzi i dowcipkuje z obcym mężczyzną. Rozejrzała nerwowo, całe szczęście nie zauważyła nikogo z prasy… - nie wiedziałam, że jest tak późno. - dopiła ostatni łyk kawy i wstała
- Mr Caine dziękuję za miłe spotkanie, przepraszam ale muszę wracać do domu, macocha będzie się niepokoić.
- Oczywiście. To zrozumiałe.- odparł uprzejmie mężczyzna wstając i podając dłoń.- Pozwoli się panienka odprowadzić do samochodu?
- Z przyjemnością - odpowiedziała szczerze, nie zaś z grzeczności jak zwykła to robić. Otworzyła torebkę, sięgając po portmonetkę.
- Ja zapłacę.- przypomniał adwokat z uśmiechem.- Proszę pozwolić mi okazać rycerskość.
A następnie dodał. - A i możliwe że ma panienka rację. Możliwe że jestem wyjątkowo pewny siebie, jak i zepsuty powodzeniem. Ale… wychodzę z założenia, że żeby zdobyć górę należy postawić pierwszy krok ku niej bez wahania.
Mili na te słowa, zatrzasnęła torebkę a dźwięk ten częściowo zagłuszył jej słowa
- Ale w górach jeden postawiony krok bez wahania może ściągnąć śmierć w lawinie lub w przepaści…- to mówiąc zaczęła się powoli kierować w stronę wyjścia.
- Ryzyko jest zawsze madame. Ale nagrody bywają go warte.- wyjaśnił swoje podejście adwokat uprzejmie odprowadzając dziewczynę do automobilu.- Ty był wyjątkowo mile spędzony czas. Dziękuję.
- Również, bardzo miło spędziłam te chwile - następnie weszła do oczekującego pojazdu i przez otwarte okno, gdy samochód już ruszał rzuciła jeszcze - do zobaczenia Mr Caine.
- Do zobaczenia miss Blackwood. Oby rychłego.- odparł na pożegnanie James i zawrócił do kawiarni, by zapłacić za kawy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline