Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2018, 16:15   #245
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
5 Marpenoth, popołudnie

Podczas gdy Tori użerała się z demonami, Elizą i niesfornym Trzewiczkiem Joris z Shavrim szukali półelfa z blizną. Bezskutecznie. Albo już opuścił gospodę, albo - co bardziej prawdopodobne - informacja była fałszywa. Joris dowiedział się jedynie, że podobny z opisu jegomość był tutaj, a i owszem. Tyle, że wiosną. Kelnerka zapamiętała go tylko i wyłącznie dlatego, że ją podrywał, co by się zgadzało z shavriowymi wnioskami na temat charakteru Orlina. Ponieważ markotna Turmalina już przymierzała się do zakupu alkoholu tropiciele szybko wyciągnęli ją z gospody. Shavri obawiał się też pozostawiać Przeborkę samą w towarzystwie Marduka, lecz gdy wyszli słonecznego elfa już nie było.

Barbarzynka siedziała zadumana przy stole, patrząc w stronę tartaku, gdzie eskortowany przez Hallwintera Dawd targował się z właścicielem, energicznie gestykulując.
- Wiecie… te całe spiski i podchody, branie pieniędzy i ignorowanie zlecenia… to chyba nie dla mnie - rzekła, gdy Zenobia wyrwała ją z zamyślenia. - Róbcie co chcecie, ja wrócę do Phandalin. Muszę się zastanowić nad… nad różnymi rzeczami. W mieście nie potrafię. - skrzywiła się, obrzucając niechętnym spojrzeniem panujący wokół rejwach, po czym wstała i przejęła Turmalinę od Zenobii, gdyż kurtyzanie mdlały już ręce.
- Może zaraziła się od druida…? - zaniepokoił się Shavri, gdyż stan geomantki był co najmniej niepokojący.
- To jeszcze gorsza choroba… serce! - konfidencjonalnie wyjaśniła Zenobia, a widząc pełne niezrozumienia i obawy spojrzenie Traffo roześmiała się i puściła do niego oko. Czym, rzecz jasna, skonfundowała go jeszcze bardziej.
- To ja odwiedzę przyjaciółki. Wrócę wieczorem… albo i nie - rada że ktoś inny przejął załamaną geomantkę kurtyzana miała swoje plany na dzisiejszy dzień. Podczas wędrówki przez miasto udało jej się wyciągnąć z zaklinaczki to i owo na temat powodu tej nagłej depresji, a czego Zen się nie dowiedziała to sobie dośpiewała. I teraz miała zamiar pomóc Turmi w jej miłosnych zmaganiach. Co prawda w krasnoludzich zalotach nie miała wielkiego doświadczenia, ale od czego są przyjaciele? Do wieczora z pewnością wywie się tego i owego, a może nawet wypróbuje sama? Kto wie… Uradowana Zenobia poprawiła fryzurę i już jej nie było. Tyle co Joris zdążył krzyknąć za nią, by rozejrzała się za lusterkiem podobnym do tego, co go banshee szukała.

Zaskoczeni zachowaniem damskiej części drużyny tropiciele podążyli w stronę centrum miasta. Joris miał złe przeczucia dotyczące tartaku i Tressendarów, ale póki sprawy z Torikhą miały się tak, jak się miały postanowił odłożyć sprawę budowy wspólnego domu na później. I tak by się przed zimą nie wyrobili, to było pewne.

Przed "Fallen Tower", pod daszkiem drzemał jeden z uliczników, przywódca grupki jak się wydawało. Shavri szturchnął go lekko, ale mały zerwał się jakby dźgnięty szpicrutą.
-[i] Wcale żem nie spał! [ /i] - oświadczył przecierając oczy.
- Co masz dla nas? - Joris przeszedł do konkretów. Chmyz wyprostował się i spojrzał na Shavriego.
- Ten wasz szlachciura poszedł nad ranem, znaczy się wymknął i do domu poszedł. Tak żeśmy myśleli, że to jego dom. A potem się ze znajomymi spotkał, widać, że złota mają i czasu też. Robić nie muszą… Tyle że do takich tawern poszli co to nas nie puszczają. Nic ciekawego nie robił, żarł, pił, dziewkę wziął i tyle. Mamy dalej za nim łazić? - mimo dobrej płacy dzieciak był wyraźnie znudzony. Widać spodziewał się czegoś ciekawszego.
- A fałszerza jakiegoś znasz? - spytał Joris przyciszonym tonem. Chmyzowy oczy błysnęły.
- Znać to może i znam… - odparł, znacząco wyciągając rękę…


Po kwadransie marszu tropiciele i otrok doszli do ubogiej dzielnicy miasta. Chłopak grzecznie zapukał do niczym niewyróżniających się drzwi wejściowych i pchnął nie czekając na odpowiedź. W zakurzonym warsztacie krawieckim siedziała korpulentna, niczym nie wyróżniająca się kobieta i dwie młodsze. Wszędzie walały się skrawki materiałów, nici, sznurków i wstążek.
- Czego tam znowu - sarknęła na widok otroka nie przerywając szycia.
- Panowie gatek nie mają - wyszczerzył się chłopak, choć widać było, że traktuje kobietę z respektem.
- No co ty nie powiesz… to choćta na zaplecze, miarę wziąć - szwaczka podniosła się ze stęknięciem i kiwnęła ręką na tropicieli by podążyli za nią. Młode pomocnice nie zwróciły na nich uwagi. Otrok ruszył za młodzieńcami, wciskając się za nimi do kolejnego pokoju. Ten pełen był pergaminów, lamp i przyborów piśmienniczych.
- No to czego chcieli? - kobieta bez zbędnych wstępów przeszła do interesów. Niezbyt przekonany co do jej umiejętności Joris wyłuszczył czego mu było potrzeba. Sfałszowanie aktu własności ruin zamku, którego nawet na mapach nie było szwaczka wyceniła na 154 sztuk złota, plus dodatkowe koszta jeśli Joris chciałby, żeby podpis i herb był konkretnego szlachciury lub miasta. Gdy jednak tropiciel przeszedł do sprawy listu szwaczka tylko prychnęła.
- Jeszczem nie zgupła, żeby z Przymierzem zadzierać. Coś ty mi tu za fagasów przyprowadził, co? - huknęła na ulicznika. - Chcesz, żeby mi interes zamknęli? Zrujnować mnie chcesz, hę?
- Żem nie wiedział…
- wymamrotał chłopak, chowając się za Shavriego, który obruszył się na nieznane słowo, obelżywe z pewnością. Krawcowa-fałszerka poprychała jeszcze chwilę, po czym wzięła czysty pergamin, pióro i spojrzała na Jorisa.
- [i]To co, zamku się zachciało, hę? No mówcie, co, gdzie i kiedy zapisać mam…


Po załatwieniu spraw z ulicznikami tropiciele wrócili do gospody. Przeborki nie było. Turmalina siedziała u Zen na wozie; najwyraźniej gospodarz zabronił jej się pokazywać samopas w gospodzie.
- [i]Przeborka gdzie?
- Konia objechać wzięła, za mury. Nie chciała wyjeżdżać bez pożegnania, no i ciekawa też była co tam Tori przyniesie. - odparła Turmi. Milczała chwilę. - Joris… Wiesz… Chyba do domu wrócę. Tatka odwiedzę… - nieoczekiwanie oświadczyła geomantka. - I tak zarazy szukacie, to druida ocalisz, nie? Dług u ciebie za niego będę miała…


Po jakimś czasie do gospody wróciła reszta kompanii. Zakrwawione ubranie Tori świadczyło o tym, że czytanie ksiąg nie poszło tak łatwo jak się spodziewali. Albo ktoś ją napadł po drodze. Tak czy inaczej do wieczora pozostało jeszcze parę godzin, które mogli sensownie spożytkować przed powrotem do Phandalin.

 
Sayane jest offline