Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2018, 21:04   #76
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Robi się, za chwilę podamy! – odpowiedział jej pogodnie chłopaczyna za ladą, poprawiając swój papierowy berecik. Odebrał metalowe krążki, po czym wziął się do przygotowywania wywaru. Z kuchni odezwał się dzwonek, a jedna z pracujących na wieczorną zmianę kelnerek podbiegła, żeby odebrać zamówienie – kilka plastrów bekonu, jajka na miękko i dwa kawałki tostu. Fakt, niektórzy jedli kolacje, ale dla innych zbliżała się pora śniadaniowa. Ludzie żywoty wiedli różne, ale kalorii wszyscy potrzebowali tak samo. Ścisk, jaki Nana poczuła w żołądku nie omieszkał jej o tym przypomnieć.
- Życzy sobie pani coś jeszcze do kawy? Mamy bogatą ofertę zestawów kanapkowych, w tym wegetariańskie – na wpół zapytał, na wpół zasugerował wracający z filiżanką płynnej czerni kasjer. Nadal dość uważnie przypatrywał się klientce, jakby nie mogąc dokładnie umiejscowić jej twarzy. Bo przecież na pewno ją tu już widział, prawda?
- Kanapkę… z serem. - Shateiel sięgnęła znów do kieszeni spodni, była pewna, że pieniędzy wystarczy tylko... Przyglądała się chłopakowi za ladą. Powinna go znać. Nana go znała, tylko z jakiegoś powodu nie chciała jej powiedzieć. W ogóle nie chciała się odezwać! Zirytowana rozejrzała się po knajpie, upijając łyk kawy. Ludzie patrzyli na nią. Ci z białymi kołnierzykami pod szyją w pewien szczególny sposób. Znali ją… obsługa ją znała. Co, to za miejsce do cholery. Nana!

Twarz anielicy wykrzywił grymas. Szybko obróciła się tyłem do lady, opierając się o nią. Wcisnęła dłonie w kieszenie zbyt ciasnych spodni, rozglądając się po pomieszczeniu. Atmosfera w knajpce była przyjemnie powolna. Pozwalała oddzielić się od całości emocjonalnego bagażu, jakiego zakosztowały zakonnica oraz jej nowa mentalna współlokatorka. W powietrzu roznosiły się zapachy silnej kawy i zatopionych w tłuszczu kawałków ziemniaka, delikatny szmer wykreowany przez rozmowy klienteli oraz ostatnie podrygi szafy grającej. Obity drewnem odtwarzacz przygrywał jakiś skoczny, podszyty orkiestrą dętą kawałek. Quasu i Valerius zabarykadowali się przy stoliku w jednym z rogów lokalu, mając widok zarówno na kuchenną szamotaninę, jak i na drzwi wejściowe. Pomysł wyszedł zapewne od anioła o zmierzwionej grzywie – mimo leniwej aury tego miejsca, Val wciąż pozostawał czujny, lustrując wszystko i wszystkich w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń. Podane przez jedną z kelnerek menu ściskał jak tarczę, łypiąc zza niej nieufnie. Jego koleżanka zachowywała się swobodniej, spokojnie kartkując listę dań. Dwa pstrokate paznokcie uderzały na zmianę w blat, podrygując do rytmu muzyki.

Shateiel smakowała przyjemną gorycz kawy, czując jak kofeina przyjemnie wypełnia jej żyły. Gdzieś tam z tyłu głowy poczuła, że Nanie też się spodobało. Tyle, że nadal siedziała cicho, a Shateiel zaczynała czuć przez skórę, że nie powinna tu być. Anielica zgarnęła swoją kanapkę, zostawiając na blacie jeszcze kilka drobnych i ruszyła w kierunku swoich towarzyszy.
- Wybraliście coś? - spróbowała się uśmiechnąć, ale znów niezbyt to wyszło. -Chyba mam mały problem - dorzuciła po chwili zasilonej niepewnością refleksji.
Valerius, którego antagonistyczna dyspozycja odstraszała wszystkie ciekawskie patrzałki od stolika upadłych, sam nie przestawał sondować otoczenia. Zdawałoby się, że doszedł do identycznych wniosków co i Nana, bo odłożył na bok kartę dań tak, jakby chciał rozpłatać nią na dwoje okupowany mebel. Trzask menu sprawił, że siedząca obok para nastolatków podskoczyła ku górze, wlepiając wzrok w zestaw z przyprawami.
- Ta, mamy mały problem. Bo z tego, co widzę, jesteś - albo do niedawna byłaś - bardzo tutejsza, siostro. Powinniśmy byli jechać do Wendy’s. Knajpy takie jak ta są pamiętliwe, wszyscy wszystkich znają. Ludzie gadają, a ploty bywają żarłoczne i potrafią upier...
- Val. Daj proszę spokój -
Quasu dołączyła do konwersacji, nadal wybijając rytm szafy grającej. - Ja wezmę herbatę malinową i pół porcji naleśników z owocami. Wyglądają naprawdę pysznie, ale muszę uważać na kalorie - zamknęła folder. Stanowczo, nie dając samej sobie szansy, żeby się rozmyślić. Widząc jej beztroskę, militarysta aż się zająknął.
- Czy ty naprawdę jesteś taka głupia, że chcesz tę całą sytuację zamieść pod-
- Jaką sytuację? -
ucięła dziewczyna z koralami we włosach. Na jej twarzy wzory kreśliły bezpardonowość i zdystansowanie - Nie zaistniał tu żaden zgrzyt. Jeszcze. Nie musimy się nikomu tłumaczyć ani unikać palących pytań. Jeszcze. A ty, mój przyjacielu, nie zrobiłeś z siebie największego prostaka na sali. Jeszcze. Pilnuj proszę tej ostatniej kwestii, a ja zatroszczę się o dwie pierwsze - uniosła dłoń. Szczebiot bransoletek zwrócił uwagę jednej z krążących kelnerek. - Usiądź, Nana. Val, ty namyśl się lepiej, co zamierzasz zamówić.
- Burgera i frytki, a do tego rozwodnioną kolę, kurwa twoja mać... -
skwitował półgłosem pieniacz, tak żeby szpila dosięgła koleżanki, ale umknęła zbliżającej się pracownicy.

Shateiel usiadła przy stole i ustawiła na nim posiłek oraz niedopitą kawę. Zaczekała aż jej towarzysze złożą zamówienie u kobiety, która cały czas ukradkiem na nią spoglądała. Upadła odezwała się dopiero, gdy ta sobie poszła.
- Co z tego, że mnie… ją tu znają? Nana źle zniosła widok tamtej plamy i gdzieś się schowała - anielica wgryzła się w kanapkę, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak bardzo głodna była. Podjęła kwestię ponownie dopiero, kiedy połowa porcji zniknęła. - Czułam, że lubi tutejszą kawę, a chciałam sprawić jej trochę przyjemności, by wróciła. Potrzebuję jej wspomnień, a póki jest taka, nie mam do nich dostępu.
Kątem oka Shateiel zauważyła jak jeden z obserwujących ją mężczyzn z dziwnym białym paskiem na szyi wstaje i rusza w ich kierunku. “To ksiądz”. Myśl pojawiła się, gdy tylko oczy Shateiel spotkały się ze ślepiami mężczyzny. Ojciec Marek. W głowie pojawił się niepokój, ale anielica uśmiechnęła się. Nana wróciła!
- Czy nie uważasz, że to nieprzyzwoite pojawiać się tutaj…. - Ojciec Marek ocenił jej ubiór, a Shateiel była pewna, że jego wzrok zawisł na części, która raczej nie powinna interesować duchownego. - … w takim kostiumie, siostro Suzanne?
- Chyba mnie ojciec z kimś pomylił - Nana sięgnęła spowrotem po kanapkę, jednak widziała w oczach duchownego, że jej nie uwierzył.
- Będę w obowiązku poinformować ojca Lemoine, o tym zajściu - mężczyzna nie ustępował, a na imię nieznanego anielicy duchownego, przez ciało Nany przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Skrzywiła się czując, jak nagle traci apetyt. O co chodziło zakonnica nie chciała zdradzić, ale to imię… Lemoine, Henry Lemoine. Czuła, że jej ciało tężeje, a na twarz stara się wypłynąć rumieniec. Spróbowała się na tym skupić, całkowicie ignorując stojącego obok księdza, który także robił się czerwony na twarzy, tyle że na skutek irytacji.

Valerius bawił się denkiem solniczki, które co rusz wydawało z siebie ciche *plink*. Miało się wrażenie, że pokrywka zaraz wystrzeli przez długość zajmowanego stołu i zagłębi się w zmarszczonym czole duchownego. Gdyby w pobliżu nie było tylu ciekawskich par oczu, kto wie? Może właśnie tak by się stało. Gniew i naburmuszenie malowały się już jaskrawo na dwójce twarzy, ale ta należąca do dzikiego anioła była zadziwiająco gładka. Tylko żyła pulsująca mu na skroni zdradzała, że najchętniej rozniósłby cały lokal na kawałki, a potem, tak dla spokoju ducha, spalił je w zaprószonym ogniu. Nie mówił. Jedynie patrzał.
- A do tego jeszcze to podejrzane towarzystwo! Z kim właściwie się zadałaś, siostro Suzanne, co to za sekta? Kim są ci ludzie i skąd ich...
- Może raczy ojciec spocząć? Jestem pewna, że zdołamy wyjaśnić to nieporozumienie bez zbędnych... komplikacji. Jak cywilizowani ludzie, reprezentujący różne wyznania -
słowa wypłynęły z ust, które właśnie skończyły przeżuwać pierwszy kęs naleśnika. Quasu odłożyła widelec i uśmiechnęła się półgębkiem do kleryka. Pozornie niewinnie, ale pod cienką taflą ułudy spoczywała wzgardliwa pewność siebie, wycelowana wprost w ego podstarzałego choleryka. Początkującym księżom i zakonnicom raz po raz wałkuje się, aby unikać polemiki - a najlepiej jakichkolwiek interakcji - z podejrzanymi ugrupowaniami religijnymi. Ale wielebni ze sporym stażem często obrastają w nadmierną pewnością siebie, zdobytą poprzez wieloletnie grzmienie na ambonie. Zapominają, że ich huczne wystąpienia przed ołtarzem są monologami, a nie otwartą polemiką, gdzie druga strona może przedłożyć swoje racje. Ojciec Marek, niekwestionowany autorytet dla wielu młodych mężczyzn w koloratkach, których wyczekujące spojrzenia ciążyły teraz na nim bardziej niż jakikolwiek grzech, także o tym zapomniał. Pewnie dlatego pozwolił na ułamek sekundy zaślepić się dumie i usiadł naprzeciw kobiety z wplecionymi we włosy ozdobami. Nana uświadomiła sobie, że jadłodajnię spowiła cisza, oraz że wszyscy łypią na ich stolik tak, jakby ten stał się sceną. Nie, nie sceną. Areną.


- A niby jakie wyznanie reprezentujecie? No i co to ma wspólnego z siostrą Suzanne? Czy w ogóle powiedziała wam kim jest? Macie świadomość jak… - zamyślił się, spoglądając jeszcze raz na ubiór siedzącej obok Nany - nieodpowiedni ma obecnie na sobie strój?
Shateiel tylko zerknęła na ojczulka. Miała teraz inny problem na głowie, a dokładniej w głowie. Nana, do cholery, kim jest Lemoine? Jeśli tak ci zalazł za skórę, mogę się nim zająć. Jej czaszkę wypełniło przerażenie tkwiącej gdzieś w głębi świadomości. To skoro nie chce, by się pozbyć tego typa, to co jest nie tak? Co, jak go spotkam? Będziemy mieć taką imprezę, jak ta tutaj? Ponownie spojrzała na siedzącego obok księdza, który chyba zaczynał swoją tyradę na poważnie.
- To nieodpowiednie, by osoba, która ślubowała Bogu, pojawiała się w takim stroju. Już od jakiegoś czasu siostra Suzanne zachowywała się dziwnie, jednak przejściowe słabości nie upoważniają do czegoś takiego - ojciec Marek machnął dłonią, przybierając tak zgorszoną minę, że gdyby Nana nie siedziała obok, można by uznać, że widział ją nagą. - Nie wiem jakie jest wasze wyznanie, ale siostra wierzyła w jednego Boga, jednego w Trójcy Świętej i przysięgała przestrzegać zasad narzuconych przez Kościół Święty!
Zachowywała się dziwnie? Nana… co się działo? Strumień wspomnień nieśmiało otworzył się, a Shateiel zobaczyła złoty świecznik. Lichtarz. Płonęły na nich świece, jednak to nie na nich skupione były myśli zakonnicy. Jej nagie piersi dociśnięte były do zimnego blatu, ręce w przytrzymywała jakaś silna dłoń. Czuła ból, potworny przeszywający całe ciało ból. Bolały ściśnięte nadgarstki, biodra obijające się o krawędź biurka, bolała jej kobiecość atakowana przez... Wspomnienia uciekły.
- Kurwa, Nana… - Shateiel mruknęła pod nosem. - Co się tam działo?
- Widzicie?! -
ksiądz Marek prawie podskoczył na krześle. - Takie słownictwo! Jeśli to za waszą sprawą siostra zachowuje się w ten sposób... - człowiek wiary podniósł prawicę w karcącym geście, ale nie dokończył nagany. Być może wolał, aby jej adresaci luki wypełnili przy użyciu własnej wyobraźni. Jednak większość z nich wyobraźnię miała zajętą czymś zgoła innym. Valerius wizjami mordu, Shateiel wspomnieniami tego, jak splugawiono (wtedy jeszcze nie) jej ciało, a Quasu... Quasu swoje bujne fantazje przekuwała właśnie w zimną, niepodważalną rzeczywistość.
 
Highlander jest offline