Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2018, 23:17   #47
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Basia, Roch i nowy znajomy

Im bliżej Lublina tym bardziej męczyło Basię i zmęczenie i wątpliwości. Jako, że Roch szybko zasnął, a i ona chciała mu zapewnić co nieco odpoczynku, postanowiła czuwać. Teraz cały czas to zaciskała to rozluźniała rączki na wodzy by nie usnąć.
- Jak się czujesz? - Spojrzała z obawą na swego towarzysza. Rana która zobaczyła w świetle pochodni wyglądała paskudnie i cały czas martwiła się jak szlachcic zniesie dalszą podróż
- Przeżyję… już czuję lepiej się niż czułem się wczoraj.- rzekł uprzejmie Roch starając się trzymać prosto na koniu. - To nie pierwsza moja bójka.
- Za każdym razem jest tak? - Basia z obawą zerknęła na miejsce gdzie była rana. - Że rana się otwiera?
- Nie zawsze… za to nigdy się nie goi, ropiejąc powoli.- wyjaśnił krótko Roch. I spróbował się pocieszająco uśmiechnąć.- Ale teraz mnie w ogóle nie boli.
Słyszała zakonnice mówiące bardziej wiarygodne kłamstwa.
- Skoro tak uważasz… - W głosie Basi pojawiło się powątpiewanie. - Chciałabym zatrzymać się przed wjazdem do miasta. Mój brat powinien chyba wjeżdżać od tej strony, może ktoś go widział. - Zamilkła na chwilę, skupiając wzrok na drodze. - Potrzebuję też odpoczynku. - Wydusiła z siebie, niechętnie przyznając się do zmęczenia.
- Dobrze… tak uczynimy.- rzekł powoli mężczyzna zerkając za siebie i ją. Na pustą drogę za nimi.- W Lublinie pewnie dużo jest miejsc do…

Nie dokończył, bowiem zza zakrętu dostrzegli wozy i obozowiska rozłożone na przedpolach miasta. Jak i dymy unoszące się nad samym Lublinem.
-Waćpanna ma kogo pytać, ale obawiam się że bez miniaturki oblicza brata... odpowiedzi nie uzyska.- ocenił szlachcic widząc te tłumy.
Basia z przerażeniem przyglądała się tłumom w pobliżu miasta.
- Obawiam się, że nie mam czegoś takiego… Ile ludzi. - Uniosła się w siodle, szukając pomiędzy obozowiskami jakichś zabudowań. - Mój brat był tu jakiś czas temu, jeśli się zatrzymywał to pewnie w karczmie. Popytam może się przedstawił.
- W której… to duże miasto. I dużo luda się przez niego przewija.- zadumał się Roch pocierając potylicę. - Waćpannę czeka trudna misja.
Szlachcianka lekko się naburmuszyła. Czemu on zawsze musiał widzieć tylko te przykre strony!
- Zacznę od pierwszej. Jak go tam nie było to spytam, które przetrwały i ruszę dalej. - W jej głosie zabrzmiała determinacja. - Waćpan chciał odwiedzić wszystkie sanktuaria, czyż nie? Popytam w nich o brata Eustachego. Toż Staś nie mógł przepaść.
Roch chciał cosik rzec, coś ponurego zapewne, ale zamikł dodając.- To już łatwiej. Sanktuariów mniej, a księża się znają. Pewnikiem tego Eustachego łatwo będzie znaleźć.
- Może w karczmie wiedzieć będą co przetrwało napaść. - Basia usiadła w siodle by móc swobodniej manewrować koniem. W głowie miała słowa Wasyla, że Eustachych to pewnie jest bądź było w Lublinie mnóstwo. Ale nie mogła się teraz poddać. Uciekła kuzynowi, dotarła aż tutaj i da sobie radę. - Będę pytać do skutku. Co Waćpan planuje?
- Rozejrzeć się. Wywiedzieć o tutejszych świętych miejscach. Popytać co przetrwało. Nie podoba mi się, że tylu tu luteran teraz.- rzekł cicho zerkając na szwedzkie patrole przemierzając uliczki.
- To może zatrzymamy się gdzieś i popytamy? - Basia popatrzyła z nadzieją, na szlachcica. Nie chciała zostać zupełnie sama w tym obcym miejscu. - Może znajdzie się coś ciepłego do jedzenia i jakieś miejsce na nocleg? Jutro można by ruszyć po sanktuariach.
- Będzie trudno waćpanno.- ocenił szlachcic widząc grupki ludzi koczujących po karczmami i w ich okolicy. Ze wszystkich przybytków słychać było zresztą gwar.
- Wczoraj też było trudno, a udało się. Według mnie lepiej poświęcić czas zmroku na szukanie noclegu niż po ciemku jeździć po mieście. - Basia nawet nie marzyła o pokoju w karczmie. Wątpiła by jakiś jeszcze był wolny, a i pewnie nie było ją na taką wygodę stać. Westchnęła tęsknie wyobrażając sobie ciepłe łóżko i balie z wodą. - Może być niebezpiecznie jak nie uda nam się znaleźć schronienia.
- Tylko.. gdzie się udać?- Roch rozejrzał się bezradnie po pobliskich budynkach z których to dochodził gwar rozmów.
- Brat jechał z końmi… jeśli się gdzieś zatrzymał to pewnie tak by zwierzęta nie ucierpiały. - Jednego Basia była pewna, to że brat otaczał ich podopiecznych podobną jeśli nie większą troską niż ona. Większość karczm miała jakieś miejsce dla zwierząt, ale pewnie wybrałby takie, z którego nie łatwo byłoby je wykraść.
Oko szlachcianki pochwyciło karczmę, której szyld “Srebrny mieszek” wyglądał dość ładnie. Do tego zabudowania, w tym i te dla zwierząt, prezentowały się solidnie.
I był jakiś pacholik przy branie. Uzbrojony w pałkę i szeroki nóż.
- Zacznijmy od tej. - Basia wskazała budynek, który pierwszy wpadł je w oko i ruszyła w jego kierunku. Dziewczyna ruszyła więc, jak tylko Roch skinał głową na zgodę. Pacholik, mający jakieś siedemnaście wiosen na karku… lub mniej, spiął się wyraźnie widząc nadjeżdżającą parę.
- Miejsc nie ma… waszmości. O resztę Gerona pytajcie, co za kontuarem siedzi.- rzekł piskliwym głosem niższy wiek sugerującym.
- Tak podejrzewaliśmy. - Basia zsiadła z konia i podeszła do pachołka uśmiechając się. - Wejdziemy i zapytamy, tylko byłam ciekawa czyś może nie widział pewnej grupy. Brata szukam, podróżował konno z pięcioma ludźmi, trzy konie prowadząc na sprzedaż.
- Oj waćpanno… a kto by tu ludzi liczył. Albo spamiętał po tym co się stało.- machnął ręką chłopak.
- To dobre konie były, czy często takie widujecie? - Basia nie wydawała się być zrażona. - Młode wałaszki i ogierek. Proszę się choć chwilkę zastanowić, może jednak był ktoś taki w okolicy.
- Toż to co dnia… konie tu widuję. - podrapał się po czuprynie chłopak.- Różne różniste. Co dzień prawie… waćpanna coś się więcej rzec może?
- Musiał tu być ze cztery tygodnie temu. Szlachcic, z herbem na kołpaku takim jak ten. - Basia poklepała swoją zapinkę od płaszcza. - Dosiadał jabłkowatego wałaszka, reszta koni gniada, ale ogierek kary, z białą latarenką na czole. Piękne narowiste zwierze, naprawde ciężko takie przeoczyć. - A przynajmniej Basia nie byłaby w stanie. Cały czas zachodziła w głowę, komu brat chciał tego konkretnego konika sprzedać.
- Ano... ogierka kojarzę. - w końcu chłopakowi coś zaświeciło pod czerepem.
Basia prawie podskoczyła z radości.
- Zatrzymywał się w tej karczmie?
- Dyc musiał, skoro konie czyściłem jego.- stwierdził pacholik zamyślony.
- Można gdzie tu konie zostawić? Weszlibyśmy i popytali nieco w karczmie. - Basia miała straszną ochotę wyściskać pachołka. Jeśli jej brat rzeczywiście tu był… Zaszurała z radości nogą, licząc na to, że nie było tego widać. W końcu coś może zacznie się układać.
- Niestety… nie bardzo jest gdzie.- wyjaśnił młodzik, a Roch zaoferował.- Ty idź, ja koni przypilnuję.
Basia na chwilę się zawahała. Podróżowała z Rochem drugi dzień, jednak pozostawić mu konia z dobytkiem… Zerknęła w stronę karczmy, z której dochodził gwar. Powoli podała szlachcicowi wodze swojej klaczki.
- Może usiądź i odpocznij chwilę? Postaram się nie być tam zbyt długo.
- Dobrze… jak usłyszę wystrzał… to przybędę.- rzekł krótko szlachcic zsiadając z konia.
Basia przytaknęła i ruszyła do wejścia. Wzięła kilka głębszych oddechów starając się dobudzić i dodać sobie otuchy, po czym przeszła przez próg.

Wilczyński siedział w końcu stoła między szlachtą i rozmawiał o niewesołych, bieżących sprawach, nieszczęściach jakie na Lublin spadły. Za kwaterą dla niewiast sposobną trzeba mi będzie się rozejrzeć, zakonnika znaleźć i wypytać, wiele spraw wymagało załatwienia i to zaprzątało myśli Jakuba obok gadki ze szlachtą.
Basia zatrzymała się w drzwiach i stanęła na palcach szukając kontuaru i stojącego za nim Gerona. Jej wzrok przesunął się po zebranych w izbie ludziach gdy upewniała się, że ani brata ani kuzyna tu nie ma.
Ciężko było się upewnić w tej ciżbie o braku Stasia. Przy kontuarze zaś było najtłoczniej i trudno przez to było się dopchać do karczmarza. Basia niestety nie mogła sobie pozwolić na czekanie. Zakasała rękawy i pewnym krokiem ruszyła w kierunku największej grupy ludzi.
- Przepraszam. - Podniosła odrobinę głos zatrzymując się jak najbliżej kontuaru. - Ja chciałabym tylko o coś spytać.
Uroda i płeć pomagały przy przeciskaniu się w kierunku w brodatego karczmarza, którego łysina niemal świeciła w blasku kandelabrów, natarta jakimś śmierdzącym rybą tłuszczem. Rude i rzednące kłaki okalały jego twarz w parodii brody, a nochal był czerwony od umiłowania trunków. Ot, Geron w całej swej karczmarskiej okazałości.

Basia delikatnie chwyciła lepki od tłuszczu i pwa kontuar, by gawiedź nie zepchnęła jej znów do tyłu.
- Przepraszam Waćpana...szukam swojego brata. Podobno był w tej karczmie. - Wyrzuciła z siebie na tyle głośno by przebić się przez gwar.
- Wielu było braci w tej karczmie… codziennie czyiś bracia bywajom.- burknął Geron po polsku, ale z wyraźnym niemieckim “charczeniem”.
- Mój brat był tu przeszło dwa lub trzy tygodnie temu, przyjechał z końmi na sprzedaż. Wasz stajenny rozpoznał zwierze gdy mu je opisałam. - Basia nie poddawała się, karczmarz musiał cokolwiek pamiętać! - Blondyn, podobny do mnie, szlachcic. Wtedy jeszcze nie było chyba tylu ludzi co teraz, prawda?
- No i? Mam spamiętać każdego karmazyna i szaraczka którzy tu przychodzą?- zapytał retorycznie Geron.- Tu Lublin panienko. To nie wioskowa karczma. Tu zawsze jest tłoczno.
- Był z pięcioma ludźmi, to chyba spora grupa. - Basia naburmuszyła się lekko. Teraz naprawdę żałowała, że nie wzięła żadnego konterfektu brata z domu.
- No i ? Może i był.- wzruszył ramionami karczmarz, drapiąc się po policzku.- Teraz na pewno go nie ma.
- Przecie widzę. - Szlachcianka mruknęła pod nosem, zniechęcona rozmową ze starym gburem. Niby karczma nie wioskowa a właściciel i owszem. - Noclegu pewnie też nie ma?
- Wszystko zajęta. Nawet stajnia.- stwierdził krótko Geron wzruszając ramionami.
- Dziękuję za pomoc. - Basia odsunęła się od kontuaru i wycofała by ludzie mogli zająć jej miejsce. Rozejrzała się po sali szukając kogoś kogo można by jeszcze zapytać. Niestety nie wiedziała czy ktoś był w tej okolicy wtedy co Staś. Jeszcze mniejsza szansa na to, że jednocześnie zatrzymali się w tej samej karczmie. Poprawiła suknię. Nie mogła się poddawać. Staś tu był, a więc go znajdzie. Ruszyła w kierunku najbliższej grupy szlachciców.

Zatrzymała się przy stole uśmiechając się.
- Przepraszam Waćpanów, ale może któryś z was był w tej okolicy dwa tygodnie temu.
- Dla ciebie gołąbeczko, mógłbym być wszędzie.- odparł ten najbardziej podpity ziejąc wódczanym odorem niczym smok wawelski oddechem. Pozostali dwaj jego kamraci równie pijani byli, acz trzymali bardziej pionu.
- Dfa.. tygoodnie? A co było takiego dwa tygodnie…- próbował jeden z nich przypomnieć sobie. A trzeci wychylił kufelka i dodał.- Dwa tygodnie żem jałówki sprzedawał… Bo Żyd przechera narzekał że chude.
- Rozumiem, to przykre. - Basia niezrażona ruszyła dalej, szukając kogoś mniej podpitego, po czym z tym samym uśmiechem zatrzymała się przy kolejnym stoliku, powtarzając pytanie. Tu z kolei nie uzyskała żadnej wiedzy… szlachcic wraz z małżonką przybył niedawno, a jego sucha jak badyl połowica ucięła wszelkie rozmowy “jadowitym spojrzeniem zabijając” zarówno Barbarę jak i małżonka. Kolejni, choć byli pomocni i byli przed paroma tygodniami w mieście, to brata Basi nie widzieli.
- Sssłonko tyyyy mojeee...- trzymający się stołu pijak od pierwszego stolika do którego za zapytaniem podeszła wstał i zaczął się za nią wydzierać.- Wróóóć tyyy do mniee.. słoneczkoo... Ja ci nieeeba przychylę!
Basia cała zesztywniała. Nie powinna się obracać w jego stronę. To tylko pogorszy sprawę. Grzecznie podziękowała szlachcicom, z którymi rozmawiała na końcu.
- Wrrróóóć do mnie… słooooneczko…- darł się głośno szlachcic, z pomocą kompanów pakując się na stolik, co groziło wypadkiem. I ściągało uwagę na Basię.
- Śllicczna… jaaaak ja… żyyyć bez cieeebie…niee będę.- ryczał chwiejąc się jak trzcina na wichurze.
Szlachcianka obejrzała się na wołającego ją mężczyznę i z przerażenia aż zakryła usta dłonią. Zrobiła kilka kroków w jego stronę.
- Proszę, niech się Waćpan uspokoi. To niebezpieczne.
- Ja… ci neektarruu z chmureeek nazbieraaam… tylkko wróóóć do mnie... - odezwał się pijak dzielnie podtrzymywany przez równie zalanych kamratów. Nikt im nie próbował przeszkadzać, wszak trudno o darmowe przedstawienie.
- Niech Waćpan zejdzie z tego stołu. - Basia rozejrzała się po sali, zatrzymując wzrok na wyjściu. Powinna ruszać dalej, nocleg sam się nie znajdzie. - Miło było Waćpana poznać, ale na mnie już czas. - Dygnęła lekko i ruszyła w kierunku drzwi.
- Słoooneeeeczkoooo!- za ty krzykiem posłyszeć można było głośne “łup.” Wyglądało na to, że pijanica zapomniał gdzie stał i ruszył za dziewczyną, a próbujący utrzymać go w pionie towarzysze nie nadążyli. Za owym “łuuup” posłyszeć można, było głośne śmiechy całą tą sytuacją wywołane.

Wilczyński obserwował jak gładka szlachcianka rozpytuje panów braci. Aże hultajom z czupryn już mocno się kurzyło, tedy czepiać się jej zaczęli. Wilczyński zerkał na rozwój wypadków, popijał cieńkusza. Ale coraz uważniej przyglądał się szlachciance. Była zmęczona, miała siniak na policzku, pewnie nie raz musiała się już z jakimiś łachudrami zadawać. Napotkał spojrzenie jej oczu uciekające od natarczywych gestów pijackich nie przystających do stanu szlacheckiego.

Wstał zza stołu poszedł za oddalającą się szlachcianką.
- Jakub Wilczyński, herbu Odrowąż. - przedstawił się dziewczynie. - Ja waćpannie może dopomogę. Jaka godność i urząd tego szlachcica, którego pani poszukuje? Jaki herbowy znak? - zapytał spokojnie.
Basia na chwilę zamarła w obawie, że i ten mężczyzna zbyt wiele już wypił. Szybko jednak zorientowała się, że nic takiego nie miało miejsca i odetchnęła.
- Szukam mego brata. Stanisława Kalinowskiego herbu Kalinowa. - Niepewnie zerknęła za siebie w obawie, że podpity szlachcic mógł się już podnieść i znów zacznie krzyczeć. - Zatrzymywał się w tej karczmie dwa… trzy tygodnie temu.
- Strzała w słup w pierzysku rozdwojona, czy taki herb? - Jakub złożył dłonie tak że nadgarstkami się stykały ze sobą. Widząc że szlachcianka za podpitymi spoziera dodał:
- Nie obawiaj się panienko, jeśli mi który z pijaków w paradę wejdzie to mojej szabli powącha. Siądźmy wedle tamtego stoła. - zaproponował Jakub patrząc w jej twarz spojrzeniem uważnym, ale nie natarczywym.
Szlachcianka spojrzała ponownie na stojącego przed nią Wilczyńskiego i teraz już uśmiechnęła się szczerze.
- Dokładnie ten herb. Ten sam co zmarłego oboźnego koronnego Samuela Kalinowskiego. Był to mój wuj. Ja… bardzo chętnie bym usiadła. - Basia opuściła wzrok i wygładziła zakurzoną suknię. W myślach obawiała się, że gdyby usiadła to by prędko usnęła, odezwała się jednak inaczej. - Mój ranny towarzysz czeka na zewnątrz, muszę znaleźć nam jakiś nocleg nim się ściemni. Waćpan pewnie się tu zatrzymał? Nie doszły może do niego słuchy o jakimś miejscu na nocleg?
- Pół miasta spalone, wielu ludzi po gospodach miejsc szuka. Moja kompania takoż za noclegiem rozpytuje i szuka przystani. Mam dwie niewiasty pod opieką i trzeba nam będzie, jaki alkierz wynająć. Sługę posłałem za sprawunkami. - opowiedział jej Wilczyński. - Czekam właśnie skoro wróci. A panienka nie powinna sama po wyszynkach chadzać, bez opiekuna niebezpiecznie białogłowie samej w takie przybytki bakchusowe wchodzić. Jeśli nie będzie to waćpannie wadzić to możecie z nami wejść w znajomość.
Alkierz… Basia otworzyła szerzej oczy i nieświadomie rozchyliła usta, szybko jednak złączyła wargi. Ciepłe miejsce… bez słomy. Przez cały dzień wybierała z warkocza złociste słomki po poprzedniej nocy, a nawet nie zmrużyła oka!
- Ja… mój towarzysz pilnuje naszych koni, bo nie było gdzie ich zostawić. - Odrzekła rumieniąc się lekko. Nie mogła sobie pozwolić na najęcie izby. Nie wiedziała ile zajmą jej poszukiwania. Do tego Wilczyńskiemu towarzyszyły dwie niewiasty. Nagle coś ją tknęło. - Och! Ja przepraszam. - Zrobiła krok w tył i dygnęła tak, że warkocz przeskoczył jej z pleców na ramię. - Barbara Kalinowska. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - To nieładnie z mojej strony.
Wilczyńskiego coś w piersi przyjemnie ukuło widząc rumieniec dziewczyny, uśmiechnął się mimowolnie. Wąsa podkręcił, a po chwili już uśmiechnął się znowu, ale teraz już chciał unieść usta w uśmiechu.
- Grzeczność każdemu należna, ale każdemu inna. - powiedział Wilczyński bez zastanowienia i po chwili zreflektował się:
- Ładnie czy nieładnie nie będę się gniewał. - powiedział żartobliwie, ale znów pomyślał, że niefortunnie słowa dobrał. A czegoż ja się tak kryguje skarcił się w myślach.
- Jeśli tak ładna niewiasta jak ty pani zapomniałaś się przedstawić, to nic, że to nie uchodzi. Konwenanse dworskie trzeba nam będzie odłożyć na czas mniej straszny. - Wilczyński czuł, że się zapędził w róg. Diabeł mu chyba do ucha chyba szeptał. Jakub nie wiedział jak wybrnąć i krępował się jako młody przed urodziwymi szlachciankami. Stracił był też nieco rezonu. Widząc wchodzących do karczmy kolejnych pachołków zaproponował:

- Usiądziemy. - wskazał ławę od której powstał niedawno. - Widzę, że pani jest zmęczona? - przestał ją tytułować panną, bo nie podała zdrobnienia nazwiska. przecie mogła już być mężatką choć z lica wyglądała młodziutko.
Basia poczuła jak rumieniec na policzkach rozlewa się dalej, niebezpiecznie wędrując w kierunku uszu.
- Ja.. nie jestem pani lecz panna. - Odezwała się cicho, nazbyt świadoma, że toż sama wprowadziła szlachcica w błąd. Zerknęła na drzwi. Wzięła głębszy oddech i już pewniej powiedziała spoglądając z powrotem na Wilczyńskiego. - Na chwilkę chętnie przysiądę, nie chciałabym jednak Waćpanowi czasu zajmować.
- Skoro już i tak czas tu mitrężę czekając na kompanów, to przyjemnie będzie posiedzieć w waćpanny towarzystwie. Zamiast tamtej pijanej hałastry - kiedy usiedli Wilczyński sięgnął do woreczka, co go pod swoją ławę rzucił i wyciągnął trzy owoce pigwy. - Może się panienka poczęstuje? - Karczmarz był chyba zbyt zajęty nowo przybyłymi gośćmi by go teraz wołać.
- Towarzyszące mi niewiasty również mają zajrzeć do tej karczmy. Poproś towarzysza swego chciałabym się z nim później rozmówić. Krewny waćpanny?

Szlachcianka przysiadła na krawędzi ławy, czując jak zmęczenie niebezpiecznie zaczyna domagać się uwagi. Ostrożnie wzięła jeden owoc, dziękując cichutko jednak miast się wgryźć, delikatnie zaczęła gładzić złocistą skórkę palcami.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/1e/3e/9d/1e3e9d54a828cf318aa3d8b39b9fdc47.jpg[/MEDIA]

- Nie ma jak koni zostawić. - Powiedziała cicho, czujac wyrzut sumienia, że Roch czeka na nią na zewnątrz. - A mój towarzysz… - Zerknęła na Wilczyńskiego nie do końca pewna czy powinna się przyznawać do swojej sytuacji. - .. mój towarzysz to szlachcic, który zgodził się mną zaopiekować, bo podróżowałam sama i miałam kłopoty. - Każde słowo wymawiała coraz ciszej, tak że pod koniec jej głos ginął w gwarze wypełniającym karczmę. - To pokutnik, podróżuje między sanktuariami.
Szczerość panny uwiarygodniła jej niezbyt szczęśliwe położenie.
- Dopomóc damie w potrzebie, szlachetny to uczynek godny pielgrzyma. - Jakub skwitował wyznanie Barbary. - Ale wielce niefortunnie podróżować samotnie w czasie wojennej zawieruchy. - Wilczyński miał coś jeszcze dodać. Cisnęły mu się na usta pytania, ale powstrzymał się z grzeczności. Nie wypadało pytać, jeśli panna zechce to wyjawi co ją trapi.
Basia przytaknęła ruchem głowy. Przez chwilę milczała przyglądajac się pigwie, po której nadal błądziły jej drobne paluszki. Kolor owocu był przyjemny i nastrajał pozytywnie po wydarzeniach ostatnich dni.
- Może i niefortunnie, ale muszę znaleźć brata. - Gdy odezwałą się w końcu w jej głosie ponownie pojawiła się determinacja. Podniosła główkę, odrywając wzrok od trzymanego owocu i spojrzała na szlachcica. - Widział go Waćpan? Mojego brata?

- Nie widziałem go - Wilczyński podniósł prawicę i przesunął po kontuszu, znów dreszcz przebiegł mu między żebrami. - Ale choćam nie pielgrzym, a zwykły chrześcijanin. Mogę w tym pomóc, jeśli waćpanna nie poczyta tego za zuchwałość dopiero co poznanego szlachcica.
Na chwilę na twarzy szlachcianki odmalowała się szczera radość. Pomoc, tak bardzo potrzebowała pomocy! Czuła się zmęczona, zagubiona, a Roch głównie marudził. Jednak tak jak szybko uśmiech wypłynął na jej twarz, tak i zniknął.
- Ja bardzo bym chciała, ale nie powinnam niepokoić Waćpana. Sam wspominał, że ma już dwie niewiasty pod opieką. Trzecia i to z kłopotami takimi jak moje. - Pokręciła główką. Toż w każdej chwili mógł się tu pojawić Józef ze swymi pachołkami. - Nie chciałabym ściągnąć na Waćpana i jego towarzyszki niebezpieczeństw.
Wilczyński nie sądził, aby kłopoty szlachcianki mogły być większe niż ich piekielne problemy z cyrografami. Jakub może zbyt szybko zaoferował Barbarze pomoc, ale taka była jego popędliwa natura. Prędki język nie raz już wpędził go w kłopoty, jak chociaż gdy naskoczył na kozaka w siedzibie starosty. Tak i teraz mimo, że był w trakcie niebezpiecznej misji zadeklarował się szlachciance iść w sukurs.

Nie bez znaczenia było to, że Barbara mu się spodobała. Zmęczona dziewczyna, z siniakiem na twarzy, ale była urodziwa, choć Wilczyński sobie tego nie uświadamiał. Jeszcze nie myślał o tym, ale dreszcz w piersiach przeszył go kilkakrotnie.

- Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie - mówił niezbyt głośno Wilczyński. - Jest wojna, choć panowie wielkopolscy i litewscy złożyli broń i oddali Szwedom twierdze, ukłonili się przed Karolem Gustawem. Nie wiem jakie kłopoty skłoniły waćpannę do poszukiwań brata, ale przypuszczam, że ważne to były powody. Wśród moich podopiecznych, w niewieścim gronie będziesz pani czuć się lepiej niż w towarzystwie pijaków. Decyzje pozostawiam w panny rękach jak ten owoc. - Wilczyński miał jeszcze dodać, że pomoc ofiarowaną odrzucić jest znacznie większym uchybieniem niż zaniechanie przedstawienia się z nazwiska, ale przezornie wstrzymał się i sięgnął po nowy owoc pigwy.
Basia przyglądała się szlachcicowi. Nadal chciał jej pomóc mimo że wspomniała o swych kłopotach? Czuła jak jej serce przyspiesza bijąc radośnie. Może za wspólny nocleg trzeba by dać mniej grosza? I mogłaby podróżować z niewiastami nie narażając na szwank opinii swojej i swego rodu. Odezwała się cicho.
- Podąża za mną mój kuzyn z czterema pachołkami. To - delikatnie przesunęła palcem po posiniaczonym policzku. - między innymi jego zasługa.
Wilczyński słuchał szlachcianki i dobrze ją rozumiał, sam przez zatarg rodzinny musiał opuścić dom rodzinny. Brat na jego życie dybał, a szlachcianka miała podobne kłopoty.
- Kuzyn waćpannę ściga, to rzeczywiście kłopot. A w prawie do opieki jest paniennki brat czy dobrze rozumuje.
- Jeśli żyje… - Basia potrząsnęła głową. Staś musiał żyć! - Jest jeszcze ciotka, matka kuzyna.
Zawahała się. Co jeśli Wilczyński uzna, że też powinna wrócić do ciotki. Jeśli nie zrozumie jak ważne jest odnalezienie Stasia? Patrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem. Musiała znaleźć brata. On mógł ocalić majątek i ją od tego zaplanowanego przez ciotkę małżeństwa. Roch był ranny i potrzebował pomocy w równym stopniu co i Basia. Zrozpaczona ujęła wolną rękę szlachcica obiema dłońmi, odkładając pigwę na padołek.
- Proszę, jeśli tylko Waćpan chce mi pomóc… - Nie odrywała wzroku od mężczyzny, mocniej zaciskając paluszki na jego prawicy. - Chcę uratować honor mego rodu. muszę odnaleźć Stasia. Był tu.. nie wiem zbyt wiele, ale jeśli zostawił choćby cień śladu odnajdę go.
Dotyk małych dłoni zaciskających się na jego ręce był Jakubowi miły. Patrzyła na niego piękna dziewczyna było mu z tym dobrze. Olśniło go w jednej chwili i wiedział, że chce Barbarę lepiej poznać. Nie mógł pozwolić jej odejść i nie tylko słowo, jakie dał trzymało go w tym postanowieniu, ale małe palce dziewczyny i coś co przeczuwał wczoraj w nocy zaczęło się iścić.
- Pomogę, poszukamy twojego brata. Ważna to sprawa. Ale moja kompania ma do załatwienia w Lublinie i okolicy sprawy nie mniej ważne. Można by rzec jak mawiają metaforycznie księża i poeci niemal tak ważne jak zbawienie duszy. Mam warunek możesz pytać o nasze sprawy, ale odpowiem tylko jeśli będę mógł. Jeśli rzeknę tajemnica nie będziesz waćpanna drążyć sprawy. Na to mi musisz przestać. Zgoda?
Basia prawie podskoczyła na ławie, powstrzymała ją jednak wciąż ściskana w dłoniach ręka szlachcica.
- Zgoda. - Uśmiechnęła się szeroko. - Mój towarzysz musi odwiedzić sanktuaria w Lublinie, ale myślę że wszystko da się pogodzić. - W jej głosie pojawił się szczery dziecięcy entuzjazm. Nagle wszystko zaczynało się malować w weselszych barwach. - Bo jakie sprawunki was sprowadzają do miasta? Ach! Musi Waćpan poznać Rocha. Jest odrobinę marudny ale to dobry człowiek.
- Niech mu panienka powie, że zmierzamy do klasztoru kapucynów. Może i on będzie chciał tamtejszym relikwiom się ukłonić skoro taki świątobliwy z niego mąż. - zaproponował Wilczyński.
- Może tak uda się go przekonać. - Basia zerknęła na drzwi i chwilę przyglądała się im w skupieniu, zupełnie zapominając o tym, że nadal ściska dłoń szlachcica. - Wyjdzie Waćpan ze mną? Przedstawiłabym Was sobie.

Basia chciała się podnieść i wtedy przypomniała sobie zarówno o pigwie, jak i o tym, że nadal więzi w uścisku rękę biednego Wilczyńskiego. Szybko zabrała dłonie i uśmiechnęła się przepraszająco, rumieniąc się ponownie.
- Przepraszam Waćpana, nie wiem co się ze mną dziś dzieje. - Podniosła się, ściskając w dłoni pigwę jakby to był jakiś klejnot.

Szlachcianka wyprowadziła Wilczyńskiego przed karczmę i rozejrzała się w poszukiwaniu swego towarzysza, a przede wszystkim swojej drogiej klaczki. Widząc swoje zguby uśmiechnęła się i poprowadziła do nich Jakuba.
- Panie Wilczyński to mój towarzysz podróży Roch. - Stanęła między szlachcicami ciesząc się to do jednego to do drugiego. - Pan Wilczyński zaoferował swoją pomoc przy poszukiwaniu Stasia. I razem ze swoją drużyną wybierają się do jednego z klasztorów, więc moglibyśmy udać się tam razem!
Twarz Rocha wpierw wyraziła zainteresowanie, potem zaskoczenie, potem gniew przechodzący wściekłość, by na końcu stać się obliczem pełnym melancholii i zapiekłej nienawiści. Takim to spojrzeniem szlachcic obrzucił towarzysza Barbary.
Jego dłoń zacisnęła się na szabli, gdy mówił.
- Oj… my się dobrze znamy z mości Wilczyńskim, a choć on może u już zapomniał o mnie, to ja pamiętam go dobrze. W końcu swym przeklętym szabliskiem zostawił podpis na moim ciele.-
Zaskoczyła Wilczyńskiego przemowa towarzysza szlachcianki. Roch okazał się być jego dawnym przeciwnikiem albo bo przecie nie naigrywał by się bez powodu. Jakub jednak nie przypominał go sobie.
- Żołnierskie to brzemię bronić niewinnych - zaczął Wilczyński - ale jednako wiele razy przyszło mi krzywdzić innych. Kiedy to było mości Rochu, bo pamięć wyraźnie nie daje mi podpowiedzi. - zapytał Jakub naburmuszonego szlachcica.
- Nie wycieraj sobie żołnierskim brzemieniem służby dla magnata. A i obaj wiemy że i bronienie niewinnych z wojaczką niewiele ma wspólnego.- sarknął ironicznie Roch najwyraźniej nie zamierzając rozproszyć mgły niewiedzy Jakuba.- Na twoje szczęście waćpanie… pokuty szukam, nie pomsty. Więc usiec cię nie zamierzam, ani otwarcie, ani z zasadzki. Choć należy ci się taki koniec, to nie będzie on z mojej ręki.
Wilczyński spojrzał na Barbarę i zobaczył na twarzy dziewczęcia przerażoną minę. Wpatrywała się to w jednego to w drugiego szlachcica szeroko otwartymi oczami, które dziwnie się zeszkliły.

“Trzeba mi ważyć słowa.-” pomyślał Wilczyński, ale język świerzbił go niemiłosiernie.
- Dobrze, bo zemsta do złych uczynków nie raz prowadzi. Długo już waść pokutujesz? - zapytał ze spokojem. Ani myślał się pojedynkować z rannym.
- Nie waści to rzecz… otrzymać na to odpowiedź.- warknął gniewnie Roch. - Skoro moja pokuta i przeklęta rana… to wszystko waszeci wina.
Przeklęta rana… to mogło w przypadku Jakuba, oznaczać tylko jedno.

Usłyszeli dziewczęce chlipnięcie i gdy spojrzeli w bok zobaczyli Basię, po której policzkach spływały pierwsze łzy.
- Ja przepraszam Waćpanów, ja nie chciałam. - Pociągnęła nosem. - Obaj Panowie byli mi tak mili, ja nie wiedziałam… Ja zrozumiem jak Waćpanowie nie będą mi chcieli teraz pomóc. - Basi było bardzo smutno. W końcu poczuła, że ma kogoś kto gotów jest ją wesprzeć, że to wszystko może się udać. Pociągnęła noskiem starając się doprowadzić do porządku i spojrzała ponownie najpierw na Rocha potem na Jakuba.
Jakubowi wstyd było przed panną Barbarą. Roch przedstawił go jak zbója i niemalże infamisa. Prawdą było, że nie był hreczkosiejem i wiele krzywd wyrządził. Szablą niejednego poszczerbił, ale żeby zaraz rogiem o tym trąbić na cztery strony świata. Wilczyński nie sądził, że zła fama dopadnie go właśnie w tej chwili.

- Pan.. pan Wilczyński z pewnością nie zadał takiej rany celowo, prawda? Bo co innego się pojedynkować co innego takie paskudztwo zostawić i… i… teraz mógłby pomóc to naprawić. - Spojrzała z nadzieją na pokutnika. - Łatwiej będzie nam w grupie sanktuaria odwiedzić, bezpieczniej, a toż to może Waćpanowi pomóc, prawda?
- Waćpanny samej ostawić nie zamierzam. Nie w takim towarzystwie.- stwierdził lakonicznie Roch przyglądając się Jakubowi.
- Mości Panie kto osądza bliźnich uzurpuje sobie boskie prerogatywy - odciął się Wilczyński. - Możesz ruszyć z nami jeśli tak wola. Ale mimo deklaracji słyszę, że siekasz waszmość językiem jak szablą, trzeba mi będzie pewnie wiele takich ciosów parować. Nic to jeśli nie macie względem mnie urazy to ruszajmy pod klasztor kapucynów bo tam umówiłem się z resztą kompanii.
Basia otarła łzy i spojrzała najpierw na jednego potem na drugiego szlachcica. Trudna to będzie sprawa skoro Panowie się nie lubią, tym bardziej że ona choć niechętnie się do tego przyznaje, polubiła obu. Ujęła w jedną rączkę rękę Rocha, w drugą rękę Wilczyńskiego.
- Powinniśmy ruszać. Trzeba znaleźć nocleg, a kto wie może uda nam się jeszcze czego dzisiaj dowiedzieć!
 
Aiko jest offline