Jeżeli O’Sullivan jeszcze szczęśliwe dwie minuty temu czuł się podcięty i wyleciał za Allen tylko dlatego że miała niezłą dupę… a stary zawsze mu powtarzał, że w końca jakaś panienka go zgubi, wyprowadzi na manowce i spotka młodego Irlandczyka los gorszy od śmierci.
Jeżeli stary Rhysa oglądał cały ten show, na pewno właśnie sobie gratulował… stary, zapijaczony knur. No kurwa musiał mieć rację, jak z tym wykopywaniem czaszki Diabła.
Co się dzieje dochodziło do niedospanego, skacowanego mózgu powoli. Do czasu, bo w końcu wszystko co dobre kiedyś się kończyło.
Smród gotowanej padliny, wrzaski, ulewa bębniąca o skórę i przyprawiające o ciarki… coś. Długiego, oślizgłego. Olbrzymiego jak, kurwa jego mać, dług publiczny.
- C… co… - wyjąkał zanim ruda nie szarpnęła nim, pomagając wyhamować i zarzucić wsteka. Dał się pociągnąć w stronę kuchni, gdzieś za plecami słysząc krzyki pijaczka od robienia lodów. Albo jazdy po lodzie… nie pamiętał. Nie mógł sobie przypomnieć, mając w głowie obraz rozgotowanej laski. Irminy… kurwa, widział jej kości!
Broń, potrzebował broni. Czegoś ostrego i najlepiej długiego. Noga od lampy, kosa, brzytwa, co-kurwa-kolwiek.