Zaraz po walce i odzyskaniu przytomności mnich wiedział, że czeka go ciężka rozmowa. Nie pomylił się. Zoren podszedł do Anathema, żeby pomóc mu wstać. Wyglądał dziwnie - był wyższy, wychudzony, skórę miał poszarzałą, a ręce znacznie dłuższe.
- Mówiłem Ci, żebyś się zbliżał. Chcesz zginąć, kretynie? - w jego zmienionym glosie dało się słyszeć i złość, i troskę jednocześnie.
Anathem z uśmiechem przyjął pomocną dłoń i z podobnym uśmiechem przyjął zaserwowane mu połajanie.
- Zorenie, przyjacielu... Wykonałem tylko swoje zadanie. Najgorsze co mogło nas spotkać to to, że ten biały olbrzym dotrze do całej grupy i wszyscy będą w zasięgu jego oddechu. Zwykły wilk nie był jakimś zagrożeniem. - umilkł na moment - Nie spodziewałem się tylko, że to szczenię aż tak da mi się we znaki.
Alchemik trochę się uspokoił - Doceniam szlachetność, ale martwy nikogo nie uratujesz. Wolisz kogoś obronić, czy zginąć w obronie? Jest duża różnica.
- Faktem jest też, że nie zginąłem i nikt poza mną nie został zaatakowany przez żadnego z tych białych potworów. - diable obdarzyło przyjaciela serdecznym uśmiechem - Powiedz mi lepiej co z sobą zrobiłeś? Nie wyglądasz normalnie, a już wcześniej nie można było o Tobie tego powiedzieć. Zostanie Ci tak na stałe?
- Nie udawaj, że nic się nie wydarzyło. Musimy działać wspólnie, jeśli KAŻDY z nas ma przeżyć. - fuknął alchemik - Co do mojego wyglądu, to efekt eksperymentalnego ekstraktu. Nigdy go nie próbowałem, ale powinien przejść w kilka minut.
- Zorenie! Nie udaje, że nic się nie stało. Powtórzę raz jeszcze. Wykonałem swoje zadanie. Ja i Volf nie jesteśmy w drużynie ze względu na nasze magiczne zdolności, umiejętność leczenia czy sporządzania bomb. Nasze miejsce to pierwsza linia i danie wam czasu na bezpieczne wykorzystanie waszych talentów. - ton mnicha był spokojny i rzeczowy - Nie złość się już tak. Poszło nam całkiem nieźle, a na początku nic nie wskazywało na to, że przeżyjemy.
- Mieliśmy szczęście. Kiedyś może się skończyć, dlatego musimy zacząć działać razem, współpracować.- alchemik nie dawał za wygraną.
- To jak to sobie wyobrażałeś inaczej ? Mieliśmy czekać wszyscy aż do nas podejdzie? Ja i Ty jakoś przetrwaliśmy lodowy podmuch, Amberlie może też. Co z resztą? Jednym atakiem mógł załatwić połowę drużyny, a może nawet wszystkich. Odciągnięcie go na jakiś czas było priorytetem przyjacielu.
- Ale nie kosztem wystawiania się na atak. Ciało rotha zadziałało jako osłona, też mogłeś z niej korzystać, a ja miałbym czyste pole do rzutu. Teraz musiałem celować tak, by eksplozja Cię nie trafiła, więc wilk nie był w epicentrum, potrzebowałem więcej ładunków żeby go zdjąć.
- Żaden z nas nie mógł wiedzieć , że wilk zaatakuje rotha zamiast go obejść lub przeskoczyć. Uspokójmy się. Następnym razem postaram się być bardziej ostrożny jeśli Cię to zadowoli.
- Następnym razem postaram się zapewnić Ci jakąś ochronę
- Nie odmówię. No dobra zbierajmy się stąd póki jeszcze możemy.
- Słusznie. - Alchemik po kilku chwilach zgiął się i zaczął trząść. Jego ciało zaczęło wracać do normy. Zaraz po wyprostowaniu się otarł twarz z mieszanki krwi i potu. - Uff... to było zdecydowanie nietypowe doświadczenie. Nie spodziewałem się zmian natury psychologicznej, ale ich drastyczność wydaje się być na akceptowalnym poziomie, a usprawnienie cech fizycznych jest znaczące. - Zoren sięgnął do notatnika i zapisał szybko kilka spostrzeżeń.
Mnich rozglądał się chwilę i podziwiał efekty działalności Volfa na polu bitwy.
~ Tego to dobrze mieć przy sobie, gdy zaczyna się robić gorąco, a wygląda tak uroczo...~ Flame zaśmiał się w duchu z opowiedzianego samemu sobie żartu, po czym starał się pomóc w zorganizowaniu powrotu. Nie czuł się ciągle najlepiej, ale zdecydowanie wolał ten stan, niż niebyt. Może bolało, ale przynajmniej wiedział, że żyje.
***
Droga powrotna do miasteczka nie obfitowała w wydarzenia, a skóry pokonanych wilków, które przyszło mu nieść nie obciążały go zbytnio. Marzył mu się odpoczynek i dobra kolacja. Nie ukrywał radości, gdy dotarli do posiadłości Hucrele, a majordomus poinformował ich, iż te marzenia właśnie mają się ziścić.
Posiadłość i sama gospodyni zrobiły na mnichu wrażenie. Niestety nie był w stanie określić jakie.
~ Wszystko w tym mieście okazuje się być inne niż się na początku wydaje. Miłe przyjęcie i szczodre obietnice mogą okazać się zwodnicze. Niby na początku wątpiono w nasze możliwości i sens wysyłania nas z misją ratunkową, a jednak oferta była już gotowa i przygotowana dosyć precyzyjnie z uwzględnieniem różnych wariantów odnalezienia zaginionych członków rodziny. Trzeba będzie to przemyśleć.~ Anathem postanowił jednak odłożyć swoje rozważania na ranek dnia następnego.
Podczas pobytu w posiadłości nie odzywał się niepytany. Z radością przyjął to, że Zoren postanowił zostać kimś w rodzaju ich ambasadora. On sam nie miał już do tego głowy. Potrzebował odpoczynku i medytacji.
***
Stan obozu nie wpłynął pozytywnie na nastrój zmęczonego mnicha. Zebrał szybko swoje rzeczy i ruszył razem z towarzyszami w stronę miasteczka. Wiedział, że jeśli Lea ich nie przyjmie to stać go będzie na wynajęcie gdzieś kwatery, nawet jeśli miałby spać w stajni to wszystko będzie lepsze od namiotu.