Bethany. Cholerna urzędniczka. Wrestler widział jak coś przebiło ją na wylot. Uniosło jak pierdolonego nabitego na szpikulec motyla do kolekcji i wciągnęło wgłąb pokoju gdzie siedziało coś bulwiastego. Coś czego ni chuja tam być nie powinno.
Stał blisko. Prawie w wejściu. I w pierwszym odruchu wyciągnął rękę. Chciał ją złapać. Diabli wiedzą po co skoro pewnie i tak już nie żyła. Zrobił to jednak zbyt wolno i bez przekonania. Zbyt sparaliżowany strachem. Strachem, który choć nie ustąpił, zwolnił uścisk gdy Bethany po prostu zniknęła w tumanie kurzu i… i jej nie było. Była tylko ciemność. Z której mogła wystrzelić kolejna.. Macka? Co to cholera było???
Nie myślał. W ogóle się nie zastanawiał. Zatrzasnął drzwi do pokoju dziewczyn. Cofnął się od nich na półtora metra i… gapił się na nie ściskając w dłoniach kij bilardowy próbując uchem wychwycić, czy coś się do nich od drugiej strony zbliża. Nie słyszał jednak niczego. I dopiero po chwili się zorientował, że to dlatego, że ktoś obok niego wrzeszczy. Dziewczyna. Chyba Kelly.
Szczerze mówiąc sam miał ochotę wrzeszczeć. Ale przerażających dźwięków w jego głowie było już i tak z tą jebaną burzą dość.
Ucapił dziewczynę, łapskiem zatkał jej usta, szepnął przez zaciśnięte zęby:
- Zamknij się, kurwa mać, zamknij...
I zaczął powoli cofać do holu.