Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2018, 23:48   #246
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Zamyślony Marduk spytał jeszcze Jorisa gdzie dokładnie przebywa Torikha z tajemniczymi “przeklętymi” księgami i ruszył do świątyni Corellona Larethiana by zapytać o wieści z Evermeet. Powrót do Neverwinter zaczął się z takim przytupem, że teraz mógł się spodziewać wszystkiego. Póki co został jedynie podeptany w drzwiach świątyni przez jakiegoś nieuprzejmego niziołka, a w środku nie czekały na niego żadne listy z domu. Z jednej strony nie było w tym nic dziwnego - nim jego korespondencja dotrze do adresata minie wiele dekadni. Z drugiej - czy uratowanie osady na zadupiu można poczytywać jako wielkie osiągnięcie? Oczekiwano od niego więcej… nie - sam od siebie oczekiwał więcej. A teraz gdy odebrano mu smoka musiał wykazać się na innym polu. Cóż, przynajmniej drowie zapiski zostały docenione w świątyni Pana Poranka. Ruchy odwiecznych wrogów jasnych elfów były skrzętnie notowane i ten wkład z pewnością został doceniony. Tutejszy arcykapłan zarchiwizował zapiski i widząc chęć Marduka do działania polecił mu sprawdzić, czy kopalnia Phandelver ma połączenie z Podmrokiem, a jeśli nie, to znaleźć najbliższe wejście. W końcu Czarny Pająk skądś musiał się tam wziąć. Aczkowiek tego, że przywędrował z Waterdeep lub Marchii również nie można było wykluczyć.

Z braku lepszego zajęcia młodzik ruszył do pracowni złotniczej by zlecić wykonanie repliki pierścienia Kosta. Nie obawiał się Jorisa i jego nowej drużyny, lecz po cóż niepotrzebnie robić sobie wrogów, gdy można mieć sojuszników? Znudzony złotnik orzekł, że prosta robota zajmie mu dobę, może półtorej. Jednak wykonanie dokładnej kopii, która mogłaby imitować mistrzowską robotę magicznego cacka zajmie mu co najmniej dwa dni.
- Zgoda. Ile sobie winszujecie za pracę, mistrzu? - Delimbiyra zastanawiał się krótko, a po uzyskaniu odpowiedzi ściągnął pierścień z palca by złotnik wykonał pomiary i dokładny rysunek. Przy okazji samemu przyjrzał się jubilerskiemu dziełu, zastanawiając się co jest takiego szczególnego w pierścieniu pożądanym przez Tressendarów.

Ponad trzysta sztuk złota za gustowną błyskotkę to nie było mało, ale młody kapłan potraktował to jako potrzebną inwestycję i przestał się nad tym głowić. Ponownie, z braku innego zajęcia postanowił odszukać budynek Przymierza i dowiedzieć się cóż to za organizacja i co udało się ustalić Torikhce. Ktoś inny pewnie by wolał odpocząć po trudach podróży, lecz nie Marduk. Zamiast martwić się własnym zmęczeniem irytował się tym, jak niewiele wie o Przymierzu. I że nie wypytał o nie w Świątyni. To był błąd w stylu krasnoludzicy Turmaliny.

Dlatego też zbliżając się do posesji należącej do organizacji zwolnił kroku i przyjrzał się miejscu bystrym spojrzeniem. Potem otworzył furtkę i wszedł na teren. W przeciwieństwie do magików był ciężko opancerzony i objuczony, a jego szare oczy błyszczały w spoconej twarzy. Na jego widok zwierzęta w ogrodzie zbystrzały, częścią odsunęły się, a jeden czy dwa węże uniosły groźnie łby. Delimbiyra przyjrzał im się ponuro i z królewską godnością ruszył do drzwi, ignorując magiczne efekty, do których przywykł w Leuthilspar.

W środku panowało jakieś zamieszanie, toteż Marduk oparł się o ścianę i przyglądał kręcącym po holu ludziom i nieludziom. ‘Zamieszanie’ było właściwym określeniem. Zmywano krew i zielonkawą breję, w powietrzu unosił się cień przykrego, drażniącego zapachu. Nie dostrzegał ciał czy rannych, nikt nie wzywał medyka. Wkrótce zapadł spokój, którego dodatkowo zdawało się pilnować dwóch zbrojnych przy jakichś drzwiach.

Młody kapłan upewnił się że święty symbol Ojca Elfów dumnie prezentuje się na jego piersi, że złoto i srebro półksiężyca, skąpane w magicznej iluminacji rozświetlającej wnętrze budynku Przymierza, pięknie błyszczą na tle kolczej zbroi. Szata i kolczuga były zakurzone, ale Delimbiyra miał dumy za dwóch zwykłych kapłanów (albo cztery Torikhi), co z nawiązką rekompensowało niedoskonałości wyglądu. Z godnością podszedł do łysej niewiasty siedzącej przy ladzie pod herbem Przymierza.
- Witam, jestem Marduk, kapłan Corellona Larethiana. Szukam kapłanki Torikhi Melune, powinna być w tym miejscu.

Czekać! Miał czekać w holu, jak jakiś… petent, albo wręcz natręt! Wściekłość rozgorzała nagle, ale bez słowa zacisnął szczęki, skłonił lekko głowę i cofnął się pod filar. Marduk Delimbiyra dobrze wiedział skąd ta wściekłość i dlaczego należało grzecznie się wycofać.

Nie zabił nikogo od wielu już dni. To znaczy od wielu dni nie zabił żadnego wroga Ojca, i ta świadomość wprawiała go w rozdrażnienie, trudne do opanowania. Przez chwilę miał nadzieję że kobieta przy ladzie w jakiś sposób go sprowokuje, albo może któryś ze zbrojnych sprowokuje go do zbrojnej obrony… ale jednak nie. Na szczęście dla jego planów.

Ale to budziło wspomnienia...


Pamiętał jak włóczył się kopalnianymi korytarzami, zbyt zmęczony by usiąść i cieszyć się odpoczynkiem. Marzył wtedy tylko o opuszczeniu klaustrofobicznych podziemi, ale triumf, żądza łupów i walki oraz poczucie obowiązku nie pozwoliły mu wcześniej na przedwczesny odwrót. Przybył wybić do nogi wszystko co się rusza w Jaskini i upewnić że Kuźnia jest we właściwych rękach i to osiągnął, wraz z garścią pomniejszych sukcesów. Mógł wracać na Evermeet!

Ale pamiętał też że już w parę godzin po rozpłataniu ostatnich strażników Kuźni i po łamiącej grzbiety mordędze oczyszczania zawału w świątyni Dumathoina, zimna kalkulacja nie dawała mu spokoju.

Łupy były tu dobre. No i różnorodność przeciwników przyprawiała go o zawrót głowy, co wcale nie było do pogardzenia. Coraz jaśniej zdawał sobie sprawę z tego że ma duszę zabójcy - zabójcy w służbie swojego boga, oczywiście. Mogło się to wydawać dziwne w przypadku kapłana dobrego bóstwa, ale nawet takie potrzebowały żołnierzy i obrońców a niektóre odznaczały się wojowniczym temperamentem. Sam Corellon Larethian był nader wprawnym szermierzem. Jako młody kapłan wyznawał Go w aspekcie dumnego wojownika, pogromcy Gruumsha. Na Evermeet nie miałby nawet w przybliżeniu takiej sposobności szlifowania swoich umiejętności jak tu, w tej barbarzyńskiej krainie.

Poza tym, zamierzał powrócić na Wyspę na swoich warunkach, po zdobyciu takiego znaczenia i potęgi, jakich hierarchia (a najlepiej i Królowa) nie da już rady zignorować. Znaczenia i potęgi, oczywiście, ku chwale Ojca Elfów…

Pamiętał, jak szmer i zgrzyt wybiły go nagle z zamyślenia. We wspomnieniu wzdrygnął się wracając do rzeczywistości i spoglądając na sufit i ściany korytarza. Szalone krasnoludy pod ziemią czuły się jak ryby w wodzie… on nie. Nawet we wspomnieniu tysiące cetnarów skały nad głową przyprawiały go o niepokój. Zaraz jednak przeniósł wzrok na podłogę. Ślad z ohydnej krwi i spalonej tkanki niknął w ciemności. Podniósł wyżej pochodnię i ruszył jego śladem. Zatrzymał się jednak gdy Echo po raz kolejny wypełniło korytarz dźwiękiem, zasłuchał się raz jeszcze. Chyba tylko ten odgłos sprawiał że udało mu się wytrzymać w klaustrofobicznych komorach i przejściach...

We wspomnieniu znowu zapadła cisza i po chwili ruszył dalej. Za zakrętem dostrzegł wreszcie to co zdradziło wcześniej swoją obecność. “To”, bo osobą nie można było tego nazwać.

Ghoul pełzł przed siebie, częścią spalony, z przerąbanymi żebrami i rozpłataną nogą. Odwrócił głowę i spojrzał na niego ślepiami lśniącymi piekielnie w świetle pochodni. Z gardła wyrwał mu się syk, niczym kobry.

On sam przyglądał mu się w milczeniu, rozluźniając i zaciskając chwyt na rękojeści Talona. Istota była nieumarłym; intrygowało go czy został w niej choć pozór inteligencji i czy zdolna jest odczuwać coś więcej ponad głód - jak chociażby rozpacz. Wydawało się że tak. Oczywiście, nie była bystrzakiem pokroju upiora Mormeska, ale świadomości miała więcej niźli szkielet czy zombie.

Z wystudiowanym sadyzmem zakręcił młynka Talonem i ruszył naprzód…



Ktoś go trącił, niwecząc obrazy. Z pilnowanej przez zbrojnych komnaty wyprysnął jakiś pokurcz i zderzył się z nim, nie uważając jak należało. Delimbiyra z lekką irytacją zmarszczył czoło i odruchowo położył dłoń na rękojeści Talona. Nizioł kwalifikował się do przydomka ‘Bezgłowy’.

Elf zignorował nadmiernie mobilny podnóżek i czekał w ponurym milczeniu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline