Claude-Henri stał jak wmurowany. Zapewne mógłby pozować do dzieła pod tytułem 'zaskoczenie'. Bo jak można było zareagować na taki widok, na Lelę wylatującą ze skalnej ściany?
Zamknął i ponownie otworzył oczy, lecz to, co widział, jakoś nie chciało zniknąć. A to, zapewne, znaczyło tylko jedno - jakimś cudem Lela wróciła.
Ruszył w stronę wylegującej się na ziemi pary i podał dziewczynie rękę.
- Witamy w domu, madame - powiedział, odkładając słowne i czynne uzewnętrznienie uczuć na chwilę, gdy Lela zmieni pozycję z horyzontalnej na wertykalną.
Leokadia była zaskoczona tym w jaki sposób wylądowała. A choć było to miękkie i przyjemne lądowanie, była również zakłopotana.
- Bardzo przepraszam! Ja nie chciałam... - Pośpiesznie zaczęła się podnosić z Kargera, zresztą z pomocą przyszedł Henri. Z czego skorzystała. Miło było go znów widzieć i słyszeć po tej stronie.
- Bałam się, że mnie zostawicie - odparła marszcząc przy tym czoło. Nie była pewna co ów powitanie miało znaczyć. Czemu Henri nazwał ją “madame”? Może był na nią zły?
Legionista pozbawiony ciężaru w postaci dziewczyny wyskakującej ze ściany, szybko podniósł się do pionu. Nadal Zawadzkiej wydawał się być zakłopotany, ale zaczynał odzyskiwać rezon.
- Nigdy w życiu - zapewnił Claude-Henri. - Miałem zamiar tu czekać do oporu, aż wrócisz. - Spojrzał na Lelę, jakby oceniał, czy jest cała i zdrowa. - Ale paskudny numer nam wywinęłaś. Zobacz, ile siwych włosów mi przybyło. - Przesunął dłonią po głowie.
- Cieszę się, że udało ci się wrócić - dodał, a po chwili namysłu, nie zważając na świadków, przytulił ją.
Leli wydawało się, że w ramionach Henriego jest taka drobna. Mogłaby dosłownie w nich utonąć, nie tylko ciałem ale i myślami. Poczuła się nagle bardzo bezpiecznie. Było to tak miłe, że znów wprawiło ją w zakłopotanie. Odsunęła się o krok, uznając, że chwila ta trwa zbyt długo. Unikając spojrzenia Henriego, zwróciła się do Kargera:
- W środku jest tunel. Wygląda jakby wśród gęstej roślinności przeszedł sporych rozmiarów kret. Nie było tam Arthura. Ale może nie udało mu się wrócić i poszedł dalej tym tunelem. Ja nie szłam. Skupiłam się na tym, czy skoro przeszłam ścianę, to czy potrafię zawrócić, a więc przejść w drugą stronę. No i… właśnie. - Lela urwała wypowiedź.
- Całe szczęście, że to przejście działa w obie strony - stwierdził Claude-Henri. - A skoro tak, to może powinniśmy sprawdzić, czy zdołałabyś kogoś przeprowadzić lub przeciągnąć na tamtą stronę? - Spojrzał najpierw na Lelę, a potem na pozostałych, zupełnie jakby chciał poznać ich opinię.
- Chyba faktycznie musiał pójść dalej - Rainbow pokiwał głową na słowa Leokadii, tłumaczące czemu mogła nie spotkać chorążego. Legionista od razu spojrzał pytająco na Bello. Ten skrzyżował ręce przed sobą i chwilę intensywnie myślał.
- Tak, trzeba spróbować tam wejść - zdecydował Dada. - Higginson może potrzebować wsparcia.
W międzyczasie Rainbow podszedł do połykającej ludzi ściany. Stojąc przed nią rozejrzał się, wyraźnie coś sprawdzając. Kiedy oględziny najwyraźniej dobiegły końca wycelował w nią z karabinu i strzelił. Pierwszy nabój zrykoszetował. Ale dwa kolejne o dziwo przeszły przez ścianę. Co więcej zostawiły w niej coś jakby rozerwanie w zasłonie.
- Wow! Widzicie to! - krzyknął do pozostałych.
- Niesamowite! - odezwała się Henrietta, która najszybciej doskoczyła do Legionisty. Zaraz za nią dołączyli pozostali.
- Nie podchodźcie za blisko - nakazał Dada i sam to zrobił. Podszedł i wsadził koniec lufy w "rozdarcie". Przeszła przez nie. - Ja pierdolę...
Wtedy do grupy dołączył Flanigan. Miał smętną minę przypominającą ucznia, który ma zaraz powiedzieć nauczycielowi, że jego praca domowa została zjedzona przez psa - ale tym razem naprawdę.
- A ciebie gdzie nosi? - rzucił do niego Bello, przez ramię.
- Mam nadzieję, że nie popsułeś tego przejścia - powiedział Claude-Henri, do tej pory w milczeniu przyglądający się działaniom Rainbowa. - Kto próbuje pierwszy?
Ericka, który był zdecydowanie mniej interesujący niż tajemnicze przejście, po prostu zlekceważył.
Jednak Erick nie odezwał się, zaczepiony. Unikał spojrzeń i odwracał swoją uwagę cygarem, którego dym przysłaniał mu twarz. Przeciągając chwilę niepewności, w końcu westchnął i potarł knykciem oko, jakby był zmęczony.
- Alexis zamieniło w smoka - kapral odezwał się niezbyt głośno, ale wyraźnie, jakby komunikował, że nici z grilla, bo zaczął padać deszcz.
- Ale dziwne - skomentowała fioletowowłosa dziewczyna. Postrzegała ścianę jako coś w czym nie da się zrobić dziur. Jak w balonie czy bańce mydlanej. Bo wybuchnie. Zepsuje się. A tu proszę.
- Nawąchałeś się czegoś? - Claude-Henri oderwał wzrok od skały i spojrzał na Ericka. - Jak 'zamieniło'? Ludzie nie zamieniają się w smoki.
Spojrzał za plecy Ericka, jakby tam spodziewał się ujrzeć potwora rodem z bajek i baśni... albo Alex, wyskakującą zza krzaków ze słowami "Ale was nabraliśmy!"
Na te słowa Leokadia odwróciła się by spojrzeć na Ericka. Nie wyglądał jak komik. Pod wpływem też raczej nie.
- Gdzie jest Alex? - zapytała.
- Tam ją zostawiłem - Legionista wskazał kciukiem za siebie. - Nie mam pojęcia, co się odwaliło. Podejrzewam, że miała w tym swój udział ta cholerna błyskotka, którą znalazła i postanowiła użyć bez wcześniejszego przebadania - mruknął poirytowany Erick, odwracając spojrzenie na Claude-Henri.
- Wstrzymujemy poszukiwania chorążego. Smok wielkości stodoły jest większym zagrożeniem dla naszej misji - dodał Flanigan.
- Żyjesz, więc aż takim zagrożeniem nie jest - stwierdził Claude-Henri. - Przynajmniej na razie. A w razie czego możemy schować się tam. - Wskazał na ścianą. - Uciekłeś? Bo nie wyglądałeś na kogoś, kto się spieszy. A tak w ogóle... duży ten smok?
- Wątpię, że możemy schować się tam. Wolałabym nie przechodzić przez zepsutą w tej chwili ścianę. Wiem jak działała zanim była podziurawiona. Teraz może być jak z tosterem. Sprawny robi pyszne grzanki, a popsuty przypieka. Obawiam się, że w takiej wersji może nawet nie chcieć wypuścić chorążego. Teraz równie dobrze można ją spróbować wysadzić. - Leokadia przeniosła wzrok na Ericka. - A próbowała się... eee... odmienić? Jest rozumna?