Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2018, 16:37   #78
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Cała nasza trójka reprezentuje Wspólnotę Jaśniejącego Miłosierdzia. Jesteśmy maleńkim zgrupowaniem, więc nie zdziwię się, jeśli ksiądz o nas nie słyszał - odrzekła bez zastanowienia Quasu, prawie że deklamując nazwę zgrupowania. Odniosło to spodziewany efekt, bo przez milczącą do tej pory jadłodajnię przetoczyła się mieszanka szmerów oraz niedomówień. Niektórzy chcieli wiedzieć, z kim mają do czynienia, innym plotki i spekulacje mimowolnie przeciskały się przez wargi. Ktoś stłukł szklankę, ktoś inny zachłysnął się własnym niedowierzaniem. Ksiądz Marek od razu uciszył chłopaków w koloratkach, ale ci stanowili co najwyżej połowę lokalnej klienteli, toteż odgłosy tła jedynie zelżały.
- A i owszem, słyszałem! Jesteście tą plugawą sektą, która zaszyła się na pustyni i mami naiwną, pozbawioną kompasu moralnego młodzież swoimi dyrdymałami! - zripostował kleryk z dostrzegalną wyższością, najpewniej zakładając, że zidentyfikowanie przeciwnika ułatwia jego pokonanie. Debatująca z nim dziewczyna odkroiła w międzyczasie kolejny kawałek naleśnika i nabiła go na widelec razem z losową truskawką.
- Musiał nas ksiądz z kimś pomylić. Co, jak mi się wydaje, zdarza się dość często - tu błysnęła swoim idealnie równym uzębieniem w stronę Nany.
Shateiel poczuła dotyk na swojej dłoni. Wzdrygnęła się, ale nie zabrała ręki. Zamiast tego zacisnęła drobne palce na dłoni Quasu. Przez jej głowę właśnie przemykała seria zatrważających scen, z których występ na biurku był jedynie delikatnym preludium do reszty utworu odegranego na jej ciele. Na jej anielskim ciele! W tej chwili dla Shateiel niezbyt liczyło się to, że jeszcze wtedy nie było jej po tej stronie szczeliny.
- Nawet przy cholernych drzwiach - mruknęła, ale najwyraźniej niezbyt przeszkadzało to Quasu, której pokerowy wizaż nawet nie drgnął rejestrując te słowa.

- Nasze wyznanie zostało zakwalifikowane jako pełnoprawna religia ponad pół wieku temu. Respektują ją sądy rejonowe i stanowe, IRS, a nawet armia Stanów Zjednoczonych. Prosiłabym więc, żeby na przyszło-
- Pięćdziesiąt lat tradycji! Wielkie mi rzeczy! Nawet ten satanista LaVey potrafi wyłudzić tego typu plakietkę. A jego ugrupowanie to zwykła sekta - tak jak i wasze!
- Marek nie dał jej skończyć wypowiedzi. Ale jeśli spodziewał się owacji na stojąco, to jego oczekiwania i wysiłki spełzły na niczym. Para ulokowana przy stoliku obok pomrukiwała coś o “furiatach z krzyżykami”. Mężczyzna na zmywaku przestał pucować statki i kręcił głową w dezaprobacie. Tylko młodzi księża przytakiwali z aprobatą, a i to dość ostrożnie.
- Jeśli dobrze pamiętam, Chrześcijaństwo również było uważane za sektę i nagminnie tępione za panowania Rzymian. Co nie przeszkodziło mu w osiągnięciu statusu krajowej religii we wszystkich państwach basenu Morza Śródziemnego, a już napewno nie w Hiszpanii pod koniec piętnastego wieku - jeden z wikariuszy zaczął nerwowo przestąpywać z nogi na nogę, tak jakby wiedział, dokąd zmierza tok rozumowania długowłosej. Ona jednak nie planowała zostawić niczego niedomówieniom.
- Zabawne, jak szybko setka może zostać wyznaniem... a ofiara może przemienić się w oprawcę, prawda? <Khoff> In-<khoff>-kwi-<khoff>-zycja. Przepraszam najmocniej, ale coś mi wpadło do gardła - Quasu pomasowała gardło i westchnęła w udawanej bezradności. Kolor policzków księdza Marka niemal niczym nie różnił się teraz od owoców na talerzu dziewczyny. Ktoś dwa stoliki od wyjścia zaczął nieśmiało przyklaskiwać.
- Chrześcijaństwo już wielokrotnie starało się jakoś wynagrodzić ludziom swe grzechy. Odpokutować za to co się stało! - Ojciec Marek niemal warknął. - A ty! Ty wymigujesz się odpowiedzi. Co naopowiadaliście siostrze Suzanne, że.. Że… zachowuje się niegodnie!
- Niegodnie?!
- Shateiel warknęła. - Ten twój zasrany Lemoine zerżnął mnie kilkanaście razy w tym swoim klasztornym gabineciku. Pokazać ci gdzie wywala cholerne gumki? - podniosła się gotowa przywalić duchownemu. Świat zwolnił. Jak zwykle w takich sytuacjach.

Pokerowa maska Quasu posypała się jak domek z kart - zupełnie jakby zmienna, której anielica nie kwapiła się uwzględnić, właśnie strzeliła jej w twarz. Zdziwienie w mig obaliło pewność siebie, z jaką dziewczyna o koralowych włosach operowała do tej pory. “To nie tak! To nie miało potoczyć się w ten sposób!” - krzyczało butnie jej spojrzenie w stronę Shateiel, niemal oskarżając sojuszniczkę o jakiś zdradziecki uczynek. Ta jednak była zbyt pogrążona we własnych sprawach, by to zauważyć. Nie dostrzegła też, że gdzieś tam, pośród tego sztormu nowych możliwości, jaki szalał właśnie w umyśle Quasu, upartość i duma odmówiły porzucenia tonącego okrętu. Zaparły się i, trzymając chwiejnie ster, pokonywały kolejne fale.

Będąc zwykłym śmiertelnikiem, ksiądz Marek nie posiadał tego typu determinacji. Kiedy zobaczył, że Shateiel wstaje, by stawić mu czoła, jego zszargane nerwy w końcu puściły. Zamachnął się, wymierzając zakonnicy policzek. Tyle tylko, że ona uchyliła przed ślamazarną dłonią kaznodzieji bez najmniejszego problemu - palce mężczyzny jedynie musnęły koniuszki jej włosów. Oczywiście kontra nastąpiła natychmiast. Dłoń zaatakowanej smagnęła kleryka po twarzy, orając paznokciami jego dolną wargę. Głęboko, do krwi. Rażony po równi siłą gestu i faktem jego zaistnienia, ksiądz Marek opadł na krzesło. Shateiel poczuła w swojej głowie zaskoczenie. Nana nigdy nie spodziewałaby się nawet że sprobuje kogoś uderzyć, a co dopiero trafić! Do tego doszło coś jeszcze. Ulga… ulga że prawda wyszła na jaw i radość, że ktoś się w końcu za nią wstawił. Skupiła wzrok na ojcu Marku, gotowa odeprzeć kolejny atak.

Mężczyzna nie zagrzał jednak miejsca zbyt długo, bo czyjś podeszwa odkształciła mu twarz. Przekuła ją na kolejny, jeszcze bardziej groteskowy wyraz bólu i cisnęła klechą w bok z taką siłą, że odtoczył się od stolika. Podczas swej krótkiej acz dość widowiskowej podróży, Marek wywrócił mebel obok, zajmowany przez nastoletnią parę. Rozrzucił także po podłodze resztki ich posiłku oraz blisko połowę swojego (sztucznego) uzębienia. Otrzymany cios zupełnie zdezorientował przedstawiciela kleru - mężczyzna siedział teraz rozkraczony i na wpół przytomny, próbując wydobyć z fryzury resztki zasmażanego ziemniaka.
- Zabierać stąd tego pierdolonego zboka! Ale już, bo zatłukę jak psa! - ryknął Valerius w stronę młodzieży w koloratkach. Dopełniając obrazka, przetarł dolną część glana serwetką i cisnął ją na bok, jakby czyścił obuwie z gówna, w które przypadkiem wdepnął. Księża, z początku zupełnie sparaliżowani lękiem wynikłym z fizycznej konfrontacji, zostali wyrwani z osłupienia przez wizje tego, co dopiero może mieć miejsce, jeśli nie posłuchają. Szarpiąc się i dysząc, zaczęli więc niezdarnie podnosić z ziemi swojego przełożonego. Obserwując ów cyrk, oczy Quasu błysnęły diabelską iskrą. Sztorm zaczął się dla niej rozpogadzać…

Jeden z lekarz zerwał się by pomóc zamroczonemu księdzowi, szybko usadzając go z powrotem na ziemi. Niechętnie zerknął na stojącą teraz przy stoliku trójkę aniołów, wypytując Marka czy nic mu się nie stało i oglądając uszkodzenia. Na twarzy księdza zaczął wyrastać spektakularnej wielkości siniak, do którego jeden z młodszych duchownych przyłożył szklankę z zimnym napojem. Za to do upadłych podszedł jeden z korzystających także z tego lokalu robotników i wyraźnie wybrał sobie na cel Valeriusa.
- O co ci chodzi stary? Toż to nie staruszek, przedymał twoją koleżankę - zerknął w stronę Shateiel obrzucając ją podejrzliwym wzrokiem. - O ile ktokolwiek to zrobił.
- Co sugerujesz? -
Nana prawie warknęła na chłopaka.

Jak rekinia płetwa, Quasu, która do tej pory biernie sunęła po obrzeżach konwersacji, obrała nowy kurs. Losowy pechowiec wpadł właśnie do jej ideologicznego zbiornika, a jego słowa ciągnęły go po wodę. To rozumowanie się nadawało. Mogła je odpowiednio nakręcić.
- Nie, oczywiście, że nie. On tylko otwarcie próbował ją pobić za to, że odważyła się wyjawić prawdę odnośnie perwersyjnych poczynań jego kolegi z ambony - w końcu ręka rękę myje, czyż nie? - w czułym, kojącym oraz przejaskrawionym jak sto diabłów geście, długowłosa położyła dłoń na barku Nany i przybrała wyraz twarzy typowy dla niesłusznie oskarżonego dziecka, którego krzywda zakończy się wodospadem łez. Tylko czyich?
Ciało Shateiel zareagowało automatycznie. Spinając się. Z całych sił powstrzymała dłoń by ta nie zepchnęła ręki Quasu. Wspomnienia nadal były zbyt żywe, kolejne sceny przelatywały przed jej oczami, nie dając spokoju.

- Ta! Widziałem na własne oczy, jak się zamachuje. Bydle - syknął mężczyzna myjący naczynia i, łagodząc swój niesmak, splunął do pojemnika na śmieci.
- Moim zdaniem dostał w końcu to, na co zasługuje, damski bokser jeden... - dorzucił chłopaczyna podnoszący wywrócony stolik i rozrzucone sztućce.
- Ja też widziałam! - dołączyła się jego dziewczyna, ujmując torebkę. - Nawet świadczyć będę, jeśli mnie poproszą. Rudy dobrze zrobił, bo ta banda w sukienkach myśli, że już im wszystko wolno! Tak kobietę atakować? W dzisiejszych czasach? Zaraz po newsy zadzwonię, to im się do tyłków dobiorą! A co!
Księża, których spokój ducha i tak przypominał już ten kury w lisiej zagrodzie, niemal złożyli się wpół pod naciskiem narastającej presji. Jeden z nich zaczął próby udobruchania dziewuchy, inny otwarcie śmignął przez drzwi, zostawiając kolegów na pastwę losu. Nawet sam ksiądz Marek zdawał się niepewny swojej pozycji, spoglądając tęsknie w stronę wyjścia - i to nie wyłącznie z powodu argumentu popartego siłą anielskiej podeszwy.

- Daj spokój Tom - zwróciwszy się do powątpiewająceo w historię Nany robotnika, chłopak zza kontuaru podszedł do skupiska całej awantury. Jak on miał do cholery na imię. Robert. Podpowiedziała, nagle nadwyraz aktywna Nana.
- Po co siostr… - zatrzymał się, spoglądając na obecny ubiór zakonnicy.
- Po co Suzanne miałaby kłamać?
- To nadal nie powód, by bić biednego klechę -
Tom wyraźnie odwarknął w stronę rudego anioła. - Takim typom należy się nauczka - chłopak podwinął rękawy koszuli gotów wprowadzić swój pomysł w życie. Dziewczyna o koralowych włosach odchrząknęła.
- Może mi pan powiedzieć, czego ma właściwie dowieść ten...
- Nie, odpuść. Skoro młody twierdzi, że “należy mi się nauczka”... -
Val wciął się w zdanie koleżance. Chwilę przewracał słowo “nauczka” na języku. Nie posmakowało mu.
-... to tak właśnie jest. Chcesz się wstawić za tym pacanem? Nie ma sprawy. Ja będę bronił dobrego imienia mojej kumpeli - przytaknął Shateiel, zapewniając, że może na nim polegać. “Dobrego imienia”. To fikuśne sformułowanie nie pasowało do Valeriusa. A przynajmniej nie do jego śmiertelnej powłoki.
- Tylko może wyjdźmy wcześniej na zaplecze, żeby nie zwiększać już istniejącego burdelu. Pasuje? - słysząc to, Quasu wywinęła oczyma pętlę, ale nie sprzeciwiała się pomysłowi usunięcia robotnika z planszy. Wiedziała, że bez tych dwóch słoni w składzie porcelany pałętających się po jej narracji, będzie mogła w pełni rozwinąć skrzydła.
.
..
...
Metaforycznie, rzecz jasna.
Shateiel przyglądała się jak ekipa z koloratkami podnosi swojego przywódcę i przymierza się do wyniesienia go z lokalu. Nana zaczęła panikować. Jeśli Lamoine się dowie zostaje bez pracy, miejsca do życia… ubrań! Anielica przeklęła pod nosem. To nie wyglądało dobrze.
- Nie. To głupota, nie powinniście się o to bić. - Uśmiechnęła się do Valeriusa i Toma. Ten drugi przyjął to z wyraźną ulgą, gdyż ogólny ostracyzm wyraźnie zniechęcił go do wcześniejszych deklaracji.
- Ta… głupota. - Mruknął wycofując się. - Sorki.
Shateiel pomachała dłonią, jakby naprawdę całe zajście nie miało znaczenia po czym zerknęła na stojącą obok Quasu.
- Muszę zgarnąć z zakonu swoje rzeczy nim książulek doniesie dla Lamoine, że puściłam farbę. - Ruchem głowy wskazała spoglądającego w ich stronę z nienawiścią Marka.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 31-05-2018 o 16:41.
Aiko jest offline