- Ktoś sobie z wami pogrywa. To nie Irlandczycy - przeszedł do rzeczy Raymond nie siląc się na wstęp.
Nicky Mangano przyjrzał się O’Connor’owi i od razu wiedział, że ten glina ma jaja na właściwym miejscu. Od razu przechodził do konkretów i nie silił się na ściemnienie. Ujęło go to, bo nie lubił pochlebców i krętaczy, którzy aby przejść do właściwego tematu potrzebowali pochwalić lokal, samochód i krawat rozmówcy. O’Connor był z innej gliny ulepiony i Mangano to wyczuł od razu.
- Pogrywa? - zawiesił pytanie Mangano. - Szanowałem McGrath’a i on dobrze o tym wie. Nie jestem wściekły z byle powodu, ale chyba stary nie panuje nad swoimi ludźmi. To jest trzeci raz w ostatnich dniach jak łamią rozejm. Nie mogę tego zignorować. - zniewaga wymagała odwetu i zdawali sobie z tego sprawę wszyscy bez względu na to jak głęboko siedzieli w hierarchii gangu.
- Wiem kim jesteś. Mam kilku gliniarzy… - Mangano zajrzał wymownie do butonierki garnituru. - Twoje irlandzkie pochodzenie zapewne daje Ci możliwości pogadania z McGrath’em. Pozwolę Ci się wykazać. Ustaw mi z nim spotkanie - zaśmiał się i powiedział nieco głośniej, aby jego żołnierze to słyszeli - Tylko bez twoich kolegów w mundurach - ten żart był skierowany był dla mało rozgarniętych członków ferajny. Lepiej niech pamiętają z tego spotkania głupi żart z gliniarzy niż jakieś istotniejsze szczegóły rozmowy.
- Nie chce wojny z Irlandczykami. - dodał znacznie ciszej, by w następny zdaniu znów podnieść ton głosu na bardziej władczy rejestr - Ale jeśli mnie zmuszą to wyrównamy z nimi rachunki. - ostrzegł. - Co ty na to O’Connor?
- Już z nim gadałem. Mówił że to nie oni - machnął ręką w kierunku zniszczeń popiół z papierosa spadł na podłogę.
- A ja mu wierzę. Wiesz czemu? Tych gości ktoś zmusił. Jak w kostnicy leżą ludzie McGratha, to macie problem. Oboje. Skoro komuś udał się przewał z nimi, to przypatrz się swoim - zaciągnął się głęboko i wypuścił skłębioną chmurę.
- Nie będzie tu żadnej, pieprzonej wojenki z woli jakiegoś kutasa. Choćby brodate karły w zielonych gaciach napieprzały koniczynami, to nie Irlandczycy. I muszę mieć to samo od was. Do czasu spotkania.
- Do spotkania spokój. Masz moje słowo. - zapewnił go Mangano z poważną miną. - Przygotujmy spotkanie w Coliseum Arena. - zaproponował Włoch. O’Connor skinął głową.
- Przekażę mu. Czterech cyngli ich, czterech waszych. W sumie jedenastka. Ósemka w tłumie i nas trzech. Cyrku i rejwachu nam nie trzeba.
- Zgoda. - potwierdził Mangano. - O’Connor słyszałem, że boksujesz nie chciałbyś pokazać się podczas najbliższej gali? Brakuje przeciwnika dla pewnego czarnucha. Nasz chłopak doznał kontuzji dużego palca u nogi. Sam wiesz bez dobrej pracy nóg nie ma szans na dobry występ w ringu. Ten czarny chyba nazywa się Mohamed Bamba. Chciałbyś się z nim spróbować? - zaproponował Mangano.
Detektyw nie odzywał się przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad ilością czasu, którą dysponował. Była niewielka. Ale z drugiej stron zawsze znalazła się chwila na danie sobie po ryjach.
- Może. Niech twoi ludzie u nas przekażą mi standardowy wywiad o tej Bambie.
Zgasił papierosa i wstał. Robota czekała.
- Odpowiedź McGratha zostawię tutaj.
Na pierwszy ogień miał pójść fryzjer.